zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku wtorek, 23 kwietnia 2024

recenzja: Agressiva 69 "In"

8.03.2009  autor: Jakub "Rajmund" Gańko
okładka płyty
Nazwa zespołu: Agressiva 69
Tytuł płyty: "In"
Utwory: In; Rzeźnia; Nie ma mnie; Nie widać końca; Zimny; Dark side of the radio; Na końcu świata; Some Bizzare; Ostry jak nóż; Jestem martwy; Destruction; Jeden dzień; In your eyes
Wydawcy: Pomaton EMI
Premiera: 2006
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 8

Długo zwlekała nasza rodzima Agressiva 69 z wydaniem nowego krążka. Premiera była wielokrotnie przesuwana, a informacje z obozu zespołu tylko podgrzewały atmosferę (gościnny udział Martina Atkinsa - chyba najsłynniejszego industrialowego perkusisty - i Wayne'a Husseya z The Mission). Wreszcie, 12 maja 2006, płyta "In" ujrzała światło dzienne.

Zespół podkreślał, że będzie to dzieło mocniejsze i bardziej agressivne od poprzedniego albumu. Przekonuje o tym już pierwszy utwór - "Rzeźnia": energia, przebojowość, a w refrenie pojawia się nawet tak bliska zespołowi w początkach kariery wiertara! Bez wątpienia jest to jeden z lepszych kawałków w historii grupy i najjaśniejszy punkt "In". To również jeden z utworów, w których gościnnie udziela się Martin Atkins.

Następne to energiczny "Nie ma mnie", singlowy "Nie widać końca" (przebojowy, chociaż nieco zbyt łagodny; można się również przyczepić do monotonnego wokalu) oraz "Zimny". Partie Atkinsa rzeczywiście prezentują wysoki poziom - są połamane, pokręcone i wyróżniają się na tle pozostałych utworów, w których dominuje raczej płaska i przewidywalna perkusja. Kolejna pozycja na płycie to "Dark Side Of The Radio" - tak miał się nazywać cały krążek. To zdecydowanie najsłabszy moment płyty. Ot, takie popowe, z lekka alternatywne granie w stylu poprzedniego albumu, na dodatek zaśpiewane najgorszą manierą wokalną Bodka Pezdy... Na szczęście dalej jest już lepiej. "Na końcu świata", "Jestem martwy" czy "Jeden dzień" to świetne, bardzo rytmiczne i wpadające w ucho kawałki. Zwłaszcza ten środkowy jest bardzo zróżnicowany brzmieniowo i zasługuje na uznanie, mimo grafomańskiego wręcz tekstu. Zespół wyraźnie inspirował się płytą "Outside" Davida Bowiego, co słychać w rozimprowizowanej, z lekka jazzującej partii fortepianu. W "Destruction" gościnnie pojawia się wokalistka dobrze zapowiadającego się, jeleniogórskiego Hetane, a za podkład posłużył znany już z boksu "Dirrrt" kawałek "Każdy dzień jest taki sam". Ta wersja przekonuje mnie znacznie bardziej od oryginalnej, która została skomponowana na potrzeby serialu "Alfabet mafii".

Na samym końcu płyty pojawia się szumnie zapowiadany duet z Waynem Husseyem - "In Your Eyes". Niestety, wyszła z tego strasznie nudna balladka bez pomysłu. Widać Hussey już zagrał wszystko, co miał ciekawego do zagrania, i nawet z zupełnie innym składem niż w swoim The Mission stworzyć nic wartościowego nie potrafi. Szkoda, bo mogło z tej współpracy powstać coś bardzo ciekawego.

To prawdopodobnie najlepsza płyta, jaką mogła nagrać Agressiva 69 i wcale więcej od nich nie oczekuję. Nawet wyraźnie zaakcentowane w recenzji zgrzyty nie zmieniają faktu, że to świetny album. Mamy tu zatrzęsienie doskonałych melodii, przebojów, klimatów, a i wokale mogą się autentycznie podobać, co w przypadku tego zespołu nie zawsze było takie oczywiste. Dodatkowo do albumu dołączona jest płyta DVD ze wszystkimi teledyskami Agressivy (szkoda, że nie zdążyli dodać wyśmienitego wideo do "Nie widać końca"), galerią zdjęć oraz fragmentami koncertów. Pozycja naprawdę godna polecenia.

Komentarze
Dodaj komentarz »