zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku środa, 17 kwietnia 2024

recenzja: Amon Duul II "Phallus Dei"

14.12.2000  autor: Dariusz "Brajt" Wędrychowski
okładka płyty
Nazwa zespołu: Amon Duul II
Tytuł płyty: "Phallus Dei"
Utwory: Kanaan; Dem Guten, Schnen, Wahren; Luzifers Ghilom; Henriette Krtenschwanz; Phallus Dei
Wykonawcy: Dieter Serfas - instrumenty perkusyjne; Peter Leopold - instrumenty perkusyjne; Shrat - bongosy, wokal; Renate Knaup - wokal; Falk-Ulrich Rogner - organy; Chris Karrer - gitara, skrzypce, wokal; John Weinzierl - gitara basowa, wokal, gitara
Wydawcy: Mantra Records, Castle Communications, Repertoire Records, Liberty Records
Premiera: 1969
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 10

Debiutancki album formacji Amon Duul II uznawany jest za jedno z najwybitniejszych dokonań niemieckiego rocka. Grupa powstała po wyodrębnieniu z pochłoniętej raczej walką ideologiczną niż tworzeniem pięknej muzyki Amon Duul, co może zwieść niektórych słuchaczy - istnieją łącznie trzy zespoły o tej nazwie. Dwa, o których wspomniałem, reprezentują monachijską scenę krautrockową (od słowa kraut - trawka). Do nagrania zostali zaproszeni goście: na perkusji Holger Truelzsch z równie legendarnej już dziś Popol Vuh, lider Embryo Christian Burchard oraz późniejszy członek m.in. Hawkwind i Mother Gong, Dave Anderson (gitara basowa). Główny skład grupy to:

John Weinzierl - gitary, bass i spiew,
Chris Karrer - gitary, skrzypce i spiew,
Falk-Ulrich Rogner - organy,
Renate Knaup - spiew,
Shrat - bongosy i spiew,
Peter Leopold - perkusja,
Dieter Serfas - perkusja

Płyta zawiera czterdzieści minut muzyki... jakiej? Genialnej. Mrocznej, przeszywającej, zaskakującej niesamowitą harmonią i zwartością... Album podzielić można na dwie części. Pierwsza składa się z czterech kompozycji, przy czym ostatnia z nich stanowi przejście do tytułowej monumentalnej dwudziestominutowej suity. Wprowadzenie do płyty to niczym rytualny taniec sekcji rytmicznej z wyłaniającą się gitarą elektryczną potęgującą etniczne piękno. Nagła zmiana tempa i muzyka płynie do przodu... znów zwalnia... i znów dajesz się porwać nieziemskiemu wirowaniu... powoli coś zaczyna wwiercać się w mózg. Kolejne kompozycje... niesamowicie mroczne, psychodeliczne wizje, pełne napięcia. Dynamiczna praca ciężkiej sekcji... jazzujące sola, wycie Renate Knaup połączone ze śpiewem w starogermańskim języku naprawdę robią ogromne wrażenie. I to wszystko razem tworzy logiczną całość. Należy wspomnieć, iż w znacznej swej części jest to album instrumentalny. Patetyczne melodie przywołują na myśl odległe zaginione cywilizacje... tajemnicze mistyczne piękno gór... pogrążasz się w wędrówce po świecie chorej wyobraźni. I gdy nadchodzi czas na finałową kompozycję, wszystko uspokaja się. "Phallus Dei" jest dla mnie jedną z najbardziej udanych suit w historii rocka. Przy niej nawet największe dokonania grupy Can (kocham!) wydają się być wtórne. Rozpoczynają ją zdawałoby się chaotycznie rozrzucone dźwięki... powoli wyłania się melodia, która wciąż ewoluuje i przybiera najróżniejsze postaci. Utwór przyspiesza, zwalnia, wciąż jednak płynąc do przodu. Rolę lidera przejmują kolejne instrumenty, mieszając się ze sobą w czasem iście freejazzowych solach.

Arcydzieło formy i niesamowity klimat. Dla mnie jedna z ukochanych płyt, polecam każdemu miłośnikowi rocka progresywnego.

Komentarze
Dodaj komentarz »