zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku wtorek, 19 marca 2024

recenzja: Antimatter "The Judas Table"

1.05.2016  autor: Wolrad
okładka płyty
Nazwa zespołu: Antimatter
Tytuł płyty: "The Judas Table"
Utwory: Black Eyed Man; Killer; Comrades; Stillborn Empires; Little Piggy; Hole; Can of Worms; Integrity; The Judas Table; Goodbye
Wykonawcy: Mick Moss - wokal, gitara, e-bow, instrumenty klawiszowe; Ste Hughes - gitara basowa; Liam Edwards - instrumenty perkusyjne; Rachel Brewster - skrzypce; Jenny O'Connor - wokal; Kevin Dunn - gitara; Glenn Bridge - gitara; Dave Hall - gitara; Kirayel - wokal
Wydawcy: Prophecy
Premiera: 9.10.2015
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 9

Antimatter doceniłem dopiero dzięki albumowi "Leaving Eden", wydanemu w 2007 roku. Wcześniejsze płyty, nawiązujące stylistycznie do ambientu i trip-hopu lub rocka akustycznego, były ciekawe, ale nie przekonały mnie tak bardzo, jak to wydawnictwo. Poprzednio w składzie Antymaterii grał jeszcze były członek Anathemy, Duncan Patterson, i miał duży wpływ na powstającą muzykę. Od "Leaving Eden" samodzielnie przejął stery Mick Moss i wyszło to zespołowi na dobre. Mick został kompozytorem i autorem tekstów, co spowodowało zmianę stylu, ale nadal w obrębie melancholijnego rocka. Jest grupa muzyków, z którymi współpracuje, chociaż w zależności od potrzeb zaprasza różnych wykonawców do pomocy.

Warto wspomnieć, że Antimatter jest trudno przebić się na rynku muzycznym i zaistnieć w świadomości szerszej publiczności. Tuż za miedzą jest popularna Anathema z rzeszą wiernych fanów. Dla mnie dokonania Klątwy po "A Natural Disaster" przestały być przekonujące. To, co prezentuje po tej płycie, często już nie jest rockiem, a bardziej popem klimatycznym. Tak się składa, że Antimatter właśnie od "Leaving Eden" nagrywa wspaniałe rockowe albumy, gra regularnie koncerty doskonale przyjmowane przez publiczność, ale niestety w małych salach. A szkoda, bo warto promować twórczość tego bandu.

Zanim w sieci pojawiły się pierwsze nagrania, powstały kontrowersje wokół okładki "The Judas Table". Jakoś mnie to nie poruszyło. Ale gwoli wyjaśnienia, Mickowi nie chodziło o eksponowanie związków tej samej płci. Postacie miały być bezpłciowe, a biel ich ubrań symbolizowała czystość intencji. Ale tytuł albumu temu przecież przeczy. Tutaj dochodzimy do bardzo osobistych tekstów. Mick był wiele razy oszukiwany i zdradzany w życiu przez tzw. przyjaciół. Dał temu wyraz w piosenkach.

Dla mnie najlepszą płytą grupy jest "Leaving Eden", bo na niej narodził się charakterystyczny styl utrzymany w pinkfloydowych klimatach. Usłyszeliśmy na niej doskonałe gitarowe partie Daniela Cavanagha z Anathemy. Bardzo lubię również następną "Fear Of A Unique Identity", która zawiera więcej rockowego uderzenia oraz jest wzbogacona o elektronikę i klawisze.

A jaka jest najnowsza "The Judas Table"? To kontynuacja dwóch wcześniejszych albumów, które przecież zdecydowanie różnią się od siebie. Dominuje jak zwykle spokojna muzyka, ale pojawiają się też mocniejsze fragmenty z wyrazistym rockowym pazurem. Pomysł na kompozycje polega zwykle na zimnofalowym podkładzie elektronicznym, na który naniesione są pozostałe instrumenty i wokale. Zabieg ten był już wykorzystany na "Fear Of A Unique Identity". Dla równowagi reszta utworów, głównie akustycznych, przypomina piosenki z "Leaving Eden".

Promujący album "Black Eyed Man" to koncertowy szlagier. Rozpoczyna się spokojnie od gitary akustycznej oraz skrzypiec. Później dochodzi wokal Mossa, a gitarowe granie, podkręcające emocje w połączeniu ze smyczkami, zostaje na chwilę wyciszone, by ponownie powrócić w postaci wspaniałej solówki. Pojawiająca się w krótkich wejściach wokalistka oraz efekty elektroniczne dopełniają całość. Kolejny "Killer" ma syntezatorowy wstęp, subtelne klawisze i gitarowe plamy dźwięków. Następnie rozkręca się, wchodzi perkusja i powstaje rockowy wymiatacz w stylu Antimatter. Później jest przepiękna perełka, czyli akustyczna ballada "Comrades".

Znany wcześniej z promocyjnego wideo "Stillborn Empires" to mój ulubiony utwór. Po syntezatorowym wejściu oraz subtelnej klawiszowej melodii, pojawia się mocniejsze gitarowe granie, naprzemiennie z wyciszeniami tworzącymi klimat. Do tego jest ciekawy tekst, dobrze wkomponowane wejścia wokalistki, a całość podana na elektronicznym podkładzie. "Little Piggy" to udany akustyczny utwór, gdzie gitara przeplata się ze skrzypcami. Następny "Hole" to ponownie akustyczna ballada, wzbogacona o smyczki oraz piękny wokal Micka, pod koniec której dostajemy delikatny kobiecy głos. "Can of Worms" ma elektroniczny podkład, a stonowane klawisze i gitara tworzą piękną melodię. W refrenie dramatycznie drżący głos Micka podkreśla emocje, dodatkowo jest przeplatany kobiecym wokalem. Dobra solówka gitarowa dopełnia całość.

"Integrity" to nastrojowa kompozycja, w której główną rolę odgrywa partia gitarowa, a momenty, w których przenikają się głosy wokalisty i wokalistki, robią na mnie największe wrażenie. W tytułowym "The Judas Table" Mick ponownie korzysta ze swojej sprawdzonej recepty, czyli gitara, klawisze, smyczki i wokalizy tworzą piękną piosenkę. To mój kolejny faworyt na płycie. Kończący album króciutki akustyczny "Goodbye" to pożegnanie Micka ze słuchaczami.

Tak oto płyta szybko mija i chce się jej posłuchać jeszcze raz, i jeszcze po raz kolejny...

Jak pewnie zauważyliście, powtarzam zwroty: syntezatorowy, elektroniczny, akustyczny, smyczki, klawisze, nastrojowe, mocniejsze rockowe uderzenie itp. "The Judas Table" taka właśnie jest, czyli trochę jednostajna, ale przez to spójna i wyrównana. Moss doskonale wyważył proporcje, wykorzystując dotychczasowe pomysły. Wszystko podporządkowane jest tworzeniu atmosfery i wyzwalaniu w słuchaczu emocji.

Zaproszono trzech muzyków do wykonywania partii gitarowych, ale nie wywarło to dużego wpływu na charakter kompozycji. Jest inaczej niż na "Leaving Eden", gdzie Daniel Cavanagh bardzo wzbogacił album swoją grą. Instrumenty mają służyć budowie nastroju, a nie indywidualnym popisom twórców. Mick Moss gra na gitarze prowadzącej tylko w jednym utworze, a mimo to album jest jednorodny brzmieniowo. Nie słychać zróżnicowania stylistycznego, bo wszystko jest odegrane pod dyktat lidera, co może trochę zawieść łowców ciekawostek. Bas i perkusja nie narzucają się, służą tylko uzupełnieniu brzmienia płyty, gdy jest to niezbędne.

Barwa głosu Micka Mossa przypomina wielu amerykańskich rockmanów, szczególnie ery grunge i post-grunge. Jest podobna do uwielbianego przeze mnie Eddie Veddera z Pearl Jam. Na szczęście jest odmienna od maniery wokalisty Creed, którego śpiewu nie znoszę. Jako dopełnienie w większości utworów wkomponowane są oszczędne wejścia kobiecego wokalu.

Antimatter wydając "The Judas Table" udowodnił, że jest obecnie jednym z liderów brytyjskiego melancholijnego rocka. Mick Moss stworzył wspaniałe dzieło, które doskonale podsumowuje jego dotychczasową twórczość. Muzyka wzrusza, a przekazywane emocje są autentyczne. Powstały piękne piosenki, które mają wspaniałe melodie i na długo pozostają w pamięci. Dlatego wysoka ocena 9 jest zasłużona.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Antimatter "The Judas Table"
pik (gość, IP: 217.96.223.*), 2016-08-31 14:54:50 | odpowiedz | zgłoś
Wolrad: abstrahując od Twojej wypowiedzi- z którą się zgadzam, co do tego, że są to dwie różne płyty- to nie wiedziałem, że już mamy jesień :P ale ten czas leci... ;)
re: Antimatter "The Judas Table"
Wolrad
Wolrad (wyślij pw), 2016-09-01 22:02:06 | odpowiedz | zgłoś
Zmieniłem trochę moje plany. Postanowiłem być ambitny i przesłuchać Darkher latem :)
Dodałbym jeszcze, że podoba mi się głos wokalistki.

Z Darkher jest jeden problem, w Buried bardziej słyszę Chelsea Wolfe niż MDB. Co Ty na to Megakruku?
re: Antimatter "The Judas Table"
pik (gość, IP: 217.96.220.*), 2016-09-02 20:26:39 | odpowiedz | zgłoś
a co to/kto to ta Chelsea Wolfe?? jaka to muza, kompletnie tego nie znam, serio.. a czelsi to kojarzy mi się z pewnę drużyną piłkarską z Londynu ;)
re: Antimatter "The Judas Table"
Wolrad
Wolrad (wyślij pw), 2016-09-02 23:09:36 | odpowiedz | zgłoś
Ta Czelsi to taka hipsterska gotka z USA, niekoniecznie mi się podoba, ale Darkher brzmi do niej podobnie.
re: Antimatter "The Judas Table"
jarema37 (wyślij pw), 2016-09-03 08:06:39 | odpowiedz | zgłoś
Tak pisaliście o Darkher i z ciekawości posłuchałem. I to była moja pierwsza myśl: Chelsea jak... martwa :P
A tak przy okazji ostatnia płyta pani Czelsi (Abyss) genialna. Wciąga...
re: Antimatter "The Judas Table"
pik (gość, IP: 217.96.218.*), 2016-09-03 15:18:14 | odpowiedz | zgłoś
no to posłucham sobie ''Abyss''.. kiedyś, nawiasem mówiąc fanem Chelsea Londyn nie jestem, wolę Liverpool :)
re: Antimatter "The Judas Table"
Wolrad
Wolrad (wyślij pw), 2016-09-03 20:39:22 | odpowiedz | zgłoś
Ale 'Realm' jest lepsza.
re: Antimatter "The Judas Table"
Wolrad
Wolrad (wyślij pw), 2016-08-30 18:11:56 | odpowiedz | zgłoś
Megakruku płyta 'Realms' Darkher nie pobiła "The Judas Table".
Dlaczego? Bo to inna muzyka przecież jest.
Darkher to nowe gotyckie granie opakowane w posępny klimat. Utwory tempem przypominają drone z dużą ilością elektroniki, ale bez metalowego ciężaru. Bliższe jest to Chelsea Wolfe. Na pewno będę śledził kolejne płyty, chociaż na razie nie wiem, czy to moje klimaty.
Antimatter to granie klimatyczne, ale nie posępne. Tylko elektronika łączy ich z gotykiem, ale co to za gotyk? To przecież rock, z typowymi dla niego zmianami tempa, solówkami, dodatkami innych instrumentów. Na razie bliżej mi do Antimatter i Anathema.
re: Antimatter "The Judas Table"
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2016-08-30 19:17:11 | odpowiedz | zgłoś
nie jestem specem od gatunków, tym bardziej grania klimatycznego, siedzę bardzie w mainstream death/thrash/doom/black. Granie klimatyczne traktuję więc ogólnie, ale wiem co mi się podoba. Codo Darkher, to są na tej płycie ciężkie tony, i Shaun Tylor Steels, dla mnie bliżej temu klimatem do My Dying Bride (spokojniejsze kawałki mdb), niż czego innego, dodam jeszcze Swans, Johnnego Casha i rzecz jasna Dead can Dance. Tyle moim zdaniem, choć rece pewnie czytałeś ;)
re: Antimatter "The Judas Table"
Wolrad
Wolrad (wyślij pw), 2016-08-24 08:43:34 | odpowiedz | zgłoś
Teraz mam wolne i przy browarze delektuję się nową, czyli starą Metalliką :) Szykuję się na pewniaka, czyli koncert na Narodowym w przyszłym roku, odkurzam setlistę pewniaka, którą usłyszałem parę razy na żywca hłe hłe,
a wy mi dogryzacie i psujecie januszowy nastrój :)

Nowy Antimatter i tak lepszy od nowego Fates Warning. Ale nie ma co porównywać, bo to trochę inna liga. FW można bardziej do Dream Theater.

Posłucham Darkher na jesieni skoro polecacie. mam nadzieję, ze to nie jest zbyt bliskie Chelsea Wolfe.
« Nowsze
1

Oceń płytę:

Aktualna ocena (116 głosów):

 
 
87%
+ -
Jak oceniasz płytę?

Materiały dotyczące zespołu

Napisz recenzję

Piszesz ciekawe recenzje płyt? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Która seria komediowa jest bardziej kultowa?