zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 18 kwietnia 2024

recenzja: Devilinside "Volume One"

14.03.2005  autor: Tomasz "YtseMan" Wącławski
okładka płyty
Nazwa zespołu: Devilinside
Tytuł płyty: "Volume One"
Utwory: After The Prelude; Thirty Four Months For Nothing; Batan; Conflicted, Conditioned; Glass; Hangnail; New Year?s Day; California Burning; Dead Wrong; Tear The Veil; Confession; Ignis Fatuus; Last Dying Wish; Bane Of Existence; Canyons; Vodkalung; Kiss The Cynic; Breathing Fear Transition In E Minor; Burden?s Gift; Tortured; The Outlook; Outro
Wykonawcy: Joel Andersen - instrumenty perkusyjne; Tony Byron - gitara; Jaime Gonzales - wokal; Mike Van Heel - gitara basowa
Wydawcy: Century Media Records
Premiera: 2004
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 6

"The Devil inside, the Devil inside... Every single one of us the Devil inside..." - tak śpiewał swego czasu nieżyjący już, niestety, Michael Hutchence z INXS. No i rację miał, bo każdy chowa gdzieś w sobie małego bądź większego diabełka. Czy zespół Devilinside wziął swą nazwę od tej piosenki? Chyba raczej nie. Czy siedzi w nich muzyczny diabełek? Hmm... ciężkie pytanie... Może i jakiś siedzi, ale do mnie jakoś średnio przemawia...

Niby z jednej strony w muzyce prezentowanej przez Devilinside ciężko odmówić energii i agresji - elementów koniecznych w hardcore'owej muzyce. Gitary grają zadziornie, wokalista wrzeszczy na "hc-modłę", sekcja rytmicznie narzuca odpowiednie tempo, a dla urozmaicenia "wtłoczono" także sporą ilość przerywników, raz mechaniczno-industrialnych ("Batan", "Glass", "Vodkalung"), raz świdrujących ("Tear The Veil"), a innym razem akustyczno-horrorzastych ("Canyons"). Czyli niby wszystko w porządku... Ale właśnie: "w porządku". Ciężko tu zastosować jakieś inne słowo, które miałoby bardziej - że tak powiem - pozytywno-zachwycający-się wydźwięk. Bo to wszystko jest w sumie mocno "oklepane" brzmienie: surowe, miażdżące, dość jazgotliwe. W dodatku bez rozwinięcia, co nie dziwi, skoro na 48 minutach "upchnięto" 23 numery. I ledwo kawałek zacznie się rozkręcać, to się kończy. Wszystko to sprawia, że płytę "się przesłucha", ale żeby do niej wracać, to już niekoniecznie. A wskazanie najlepszych nagrań, to raczej konkurs pod tytułem "Co wyskakuje poza przeciętną średnią?". Może "The Outlook"? Może "California Burning"? I chyba tyle. Jak na mój gust potrzeba tej muzyce jeszcze sporo "poukładania". Może następnym razem się uda?

Komentarze
Dodaj komentarz »