zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 19 kwietnia 2024

recenzja: Edenbridge "Arcana"

17.08.2002  autor: Tomasz "YtseMan" Wącławski
okładka płyty
Nazwa zespołu: Edenbridge
Tytuł płyty: "Arcana"
Utwory: Ascending; Starlight Reverie; The Palace; A Moment Of Time; Fly On A Rainbow Dream; Color My Sky; Velvet Eyes Of Dawn; Into The Light; Suspiria; Winter Winds; Arcana
Wykonawcy: Sabine Edelsbacher - wokal; Lanvall - gitara, instrumenty klawiszowe; Andreas Eibler - gitara; Kurt Bednarsky - gitara basowa; Roland Navratil - instrumenty perkusyjne
Premiera: 2002
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 8

Kiedy jakiś czas temu pisałem recenzję płyty "Sunrise In Eden" - pierwszej w dorobku Edenbridge - to przy całym uznaniu dla techniki muzyków i wspaniałego głosu Sabine, byłem zmuszony ponarzekać na przesłodzenie, czasem monotonię (przede wszystkim gitara Lanvalla) i bardzo chwilami denerwujący brak kreatywności. Innymi słowy zespół pokazał duży potencjał i niewątpliwy talent, ale nie zostało to na debiutanckiej płycie do końca wykorzystane. Oto jednak ukazała się druga płyta kapeli, a w związku z tym pojawia się też pytanie: jak te zarzuty mają się do niej? No cóż... najkrócej można to ująć tak: to się nazywa zrobić WIELKI krok naprzód! "Arcana" przerasta bowiem swoją poprzedniczkę pod każdym względem.

Styl grania zespołu zasadniczo się nie zmienił - ciągle jest to bardzo melodyjny power metal z lekką nutką progresji, co wcześniej nazwano "angelic power metalem", a teraz zamiast "power" jest "bombast" (według oficjalnej strony zespołu). Mniejsza jednak o nazwę, bo najistotniejsze jest to, że nowa płyta udała się zespołowi po prostu o niebo (skoro "angelic"... :) ) lepiej. Pierwszą zmianę można zauważyć już bez słuchania płyty - wystarczy rzucić okiem na skład, który nagrał album. Oto pojawił się w nim nowy gitarzysta - Andreas Eibler, który znakomicie wywiązał się z roli wzbogacenia brzmienia Edenbridge. Jego gra jest nieco ostrzejsza od tego, co prezentuje Lanvall, cięższa oraz bardziej "gęsta". Jest to o tyle ważne, że właśnie postawa Lanvalla jako gitarzysty jest jedną z nielicznych rzeczy, które się nie zmieniły. Nadal gra on ładnie, ale nieco zbyt jednostajnie: poszczególne solówki są świetne pojedynczo, ale jeśli je zestawić, to są do siebie trochę zbyt podobne. Jednak w połączeniu z grą Andreasa nie rzuca się to już tak bardzo w uszy, jak na "Sunrise...". Dla odmiany Lanvalla koniecznie trzeba pochwalić za rewelacyjną klawisze - są bardziej wyraziste i wszechstronnie. Potrafi on zarówno odegrać znakomite stacatto, podkręcające dynamikę nagrania, delikatnie "błysnąć" klawiszami w tle lub nadać muzyce symfonicznej potęgi ("Into The Light" "Suspiria", "The Palace"). No i teksty, podobnie jak na pierwszej płycie, to także w całości jego sprawka. Pełne pochwał słowa kieruję także do pana Navratila - jego perkusja na tej płycie prezentuje się znacznie lepiej niż poprzednio. Gra tu mocniej i bardziej "zaciekle" (mnóstwo podwójnej stopy), a czasem zdarza mu się nawet nieco zaplątać rytmikę, czego nie było na "Sunrise...". Co do wokalu, było to akurat coś, co bardzo mi się podobało już na poprzednim albumie. Tutaj jednak i w tym przypadku jest lepiej! Głos Sabine nadal jest piękny, czysty i nieskazitelny, ale teraz nabrał więcej żywiołowości i dynamiki. Wokalistka w mniejszym stopniu dominuje nad muzyką, a bardziej stara się z nią współgrać.

Wyżej pojawiają się takie słowa jak "dynamiczniej", "ostrzej", "mocniej" i są to przymiotniki, które najlepiej opisują tę płytę w zestawieniu z "Sunrise In Eden". Mamy tu zdecydowanie więcej energii, agresji i szybkości. Przy tym jednak ciągle najważniejsze w muzyce Edenbridge są piękne, urzekające melodie, na których brak z pewnością nie można narzekać. Wręcz przeciwnie - melodii wspaniałych, którym nie sposób się nie poddać, jest tu mnóstwo i są znacznie ciekawsze niż na poprzedniej płycie (wystarczy posłuchać "The Palace", "Suspiria" czy "Arcana"). A dodać do tego trzeba całkiem sporą dawkę polotu i kreatywności, czego o "Sunrise In Eden" nie można było powiedzieć.

Słychać to w zasadzie od samego początku. "Ascending" to krótkie, instrumentalne, nastrojowe intro, które znakomicie wprowadza w klimat płyty - czegoś podobnego próżno szukać na "Sunrise...". Następnie jest "Starlight Reverie", które od razu rozbudza szybką grą perkusji oraz świetnymi partiami gitar - ten jeden kawałek ma w sobie więcej dynamiki niż cała debiutancka płyta Edenbridge! A takich nagrań - porywających i żywiołowych - jest tutaj więcej! "The Palace", "Suspiria", "Fly On A Rainbow Dream" oraz "Color My Sky" (z najcięższym edenbridgowskim riffem w historii) to zupełnie nowa jakość w muzyce zespołu. Pięknie uwypuklony kontrast między wspaniałym, mocnym wokalem i dynamiczną grą muzyków - po prostu subtelność połączona z metalowym ogniem! Na płycie nie mogło oczywiście zabraknąć pięknych ballad - mamy tu "A Moment In Time" oraz "Winter Winds". Są one wspaniale zaaranżowane: wyeksponowany głos Sabine na tle delikatnych fortepianowych motywów i tylko z rzadka wtrącające się gitary z perkusją, brzmią razem świetnie. Na osobną wzmiankę zasługuje "Into The Light", jest to bowiem bez wątpienia jeden z najlepszych kawałków w historii Edenbridge. Piosenka raz brzmi potężnie, ma symfoniczny rozmach i siłę, by za moment przycichnąć i zmienić się w spokojną balladę ze ślicznym fortepianem w tle. Ale i to tylko na chwilę, bo oto rozbrajające partie klawiszy i znakomite, drapieżne dźwięki gitar na powrót je ożywiają - wszystko razem stanowi naprawdę wybuchowe połączenie. Płytę kończy najdłuższe, prawie dziesięciominutowe nagranie tytułowe. Na jego początku Lanvall wygrywa najlepsze chyba w historii Edenbridge solo, a potem mamy świetną grę perkusisty, wspaniałe rozwiązania melodyczne i mnóstwo pasji i emocji. Znakomite zakończenie.

Co tu dużo kryć: moje oczekiwania wobec "Sunrise..." znacznie przerosły faktyczny poziom tego albumu i w sumie byłem po jego usłyszeniu dość zawiedziony. Teraz ponownie się zdziwiłem, bo nie spodziewałem się aż tak dobrej płyty. Gdy trzeba - ostrej, gdy trzeba - delikatnej, ale niezmiennie pięknej, przerastającej poprzedniczkę dosłownie w każdym elemencie. Warto było dać Edenbridge drugą szansę.

Komentarze
Dodaj komentarz »