zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 29 marca 2024

recenzja: Faith No More "Introduce Yourself"

16.01.2009  autor: Kępol
okładka płyty
Nazwa zespołu: Faith No More
Tytuł płyty: "Introduce Yourself"
Utwory: Faster Disco; Anne's Song; Introduce Yourself; Chinese Arithmetic; Death March; We Care A Lot; R'n'R; The Crab Song; Blood; Spirit
Wykonawcy: Chuck Mosely - wokal; Roddy Bottum - instrumenty klawiszowe; Billy Gould - gitara basowa; Mike Bordin - instrumenty perkusyjne; Jim Martin - gitara
Wydawcy: Slash Records
Premiera: 1987
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 7

Nie będę was czarował: zdecydowanie wolę płyty Faith No More z Mikiem Pattonem na wokalu. Wczesne kompozycje z Chuckiem Mosely'em traktuję raczej jako swoistą "rozgrzewkę" przed tym, co miało się rozpocząć w roku 1989, kiedy na stanowisku wokalisty nastąpiła zmiana warty i skład kapeli, po odejściu Chuck'a, zasilił Mike.

Czy Chuck był zatem słabym wokalistą? W żadnym wypadku. Każdy, kto słyszał którąkolwiek z dwóch pierwszych płyt zespołu, wie doskonale, iż śpiew owego jegomościa - jakkolwiek pozornie lekko niedbały i dziwny - ma w sobie jednak sporo luzu, pewien urok i swój własny niepowtarzalny klimat. Również jego teksty reprezentują niemały poziom.

"Introduce Yourself" to drugi album w dyskografii tej wyjątkowej kapeli. W stosunku do materiału zawartego na debiucie nie doznamy tutaj jakiejś powalającej rewolucji stylistycznej, lecz zarazem nie możemy mu zarzucić wtórności.

Bardzo wiele zmieniło się w kwestii produkcji płyty. Brzmienie jest tutaj (w moim własnym odczuciu przynajmniej) bardziej soczyste, rasowe, ale i czystsze, bardziej dopracowane. Granie - bardziej selektywne i lepsze technicznie. Obie te cechy złożyły się na naprawdę świetny efekt końcowy. Wystarczy posłuchać tytułowego utworu z debiutanckiej płyty "We Care a Lot", który został tu nagrany ponownie i porównać go z pierwowzorem, aby wyrobić sobie opinię na ten temat.

Już od otwierającego "Faster Disco" mamy do czynienia z wyborną pracą sekcji rytmicznej. O ile w przypadku niektórych płyt trzeba się nieco wsłuchać, aby wyłapać linię basu, o tyle tutaj pan Gould, podobnie jak przy okazji poprzedniego i późniejszych wydawnictw, postarał się o to, aby partie tego instrumentu były doskonale wychwytywane, a jego klang stanowi jakby rytmiczne uzupełnienie perkusji Bordina.

Również od samego początku uderza w nas naprawdę konkretny riff gitarowy i partie klawiszy, nadające płycie iście niesamowitego klimatu. Jeśli chodzi o instrument pana Roddy'ego, to warto zwrócić uwagę na to, co dzieje się w refrenie kolejnego utworu - "Anne's Song".

Dalej mamy dynamiczny, acz dość krótki, utwór tytułowy i jeden z moich ulubionych kawałków na płycie - "Chinese Arithmethic". Znów zachwycają partie klawiszy, wchodzi uderzenie rytmiczne, konkretny, niemal thrashowy, gitarowy galop i znów wyciszenie klawiszowe, z delikatnymi partiami wioseł. Wszystko to jest tak skomponowane, że naprawdę ciężko sobie wyobrazić, iż te pozornie nie pasujące do siebie elementy mogą bez siebie egzystować.

Dźwięki konga i motyw mówiony (miejscami krzyczany) witają nas w piątym kawałku na płycie - "Death March". Jest tu hipnotyzująca praca gitar i naprawdę doskonały tekst. W drugim refrenie Mosely raczy nas czymś na kształt dziecięcej rymowanki z zapadającym w pamięć zwrotem "...ashes, ashes, we all fall down...", po której następuje wyznanie: "No, I wake up every night with this emptiness inside. Hasn't been the same, since you left without a trace..." Kolejna perełka. Krótki, lecz naprawdę treściwy numer.

Po niezwykle udanym "We Care a Lot" przychodzi kolej na dynamiczny i nieco ponury "R'n'R". Kolejny, "The Crab Song" zaczyna się spokojnie, aczkolwiek w dalszej części nabiera całkiem niezłego tempa i rytmiki. Faith No More w ogóle jest w mojej prywatnej opinii jedną z tych kapel, które potrafią bez większego trudu żonglować muzycznymi emocjami, co doskonale widać na "Introduce Yourself", gdzie mamy do czynienia z jednak większym zróżnicowaniem stylistycznym niż na debiucie. Umiejętność ta, z czasem coraz bardziej przez amerykanów rozwijana, osiągnęła swoje apogeum gdzieś w okolicach płyty "Angel Dust" i do samego końca działalności nie została przez zespół utracona. Dwa ostatnie numery podtrzymują poziom i godnie zamykają album.

Poważnych zarzutów pod adresem tego wydawnictwa wysunąć nie jestem w stanie. Jednak mając na uwadze rozwój kapeli, jaki można zaobserwować na kolejnych płytach, doszedłem do wniosku, że "siódemka" będzie notą sprawiedliwą, ponieważ wyższe oceny należy moim zdaniem przypisać albumom późniejszym.

Na koniec mały akcent humorystyczny. Otóż nie od dziś wiadomo, że zespołom parającym się cięższym graniem ludzie niekoniecznie zorientowani przypisują różne straszne rzeczy, nie wyłączając zaprzedawania duszy diabłu. Takiej osobie można by pokazać utwór "We Care a Lot" i zwrócić szczególną uwagę na dwie ostatnie linijki tekstu, w których Chuck śpiewa: "Well, it's a dirty job, but someone's gotta do it. And it's a dirty song but someone's gotta sing it".

Komentarze
Dodaj komentarz »

Oceń płytę:

Aktualna ocena (78 głosów):

 
 
65%
+ -
Jak oceniasz płytę?

Materiały dotyczące zespołu

Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje

Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk

Machine Head "The Blackening"
- autor: Mrozikos667

Napisz recenzję

Piszesz ciekawe recenzje płyt? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Jak uczestniczysz w koncertach metalowych?