zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 20 kwietnia 2024

recenzja: Frameshift "Unweaving The Rainbow"

30.07.2004  autor: Tomasz "YtseMan" Wącławski
okładka płyty
Nazwa zespołu: Frameshift
Tytuł płyty: "Unweaving The Rainbow"
Utwory: The Gene Machine; Spiders; River out of Eden; Message from the Mountain; Your Eyes; La Mer; Nice Guys Finish First; Arms Races; Origins and Miracles; Off the Ground; Walking through Genetic Space; Cultural Genetics; Bats; Above the Grass - Part II
Wykonawcy: Eddie Marvin - instrumenty perkusyjne; Nik Guadagnoli - gitara basowa; Henning Pauly - gitara; James LaBrie - wokal
Wydawcy: Progrock Records
Premiera: 2003
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 8

Jakiś czas temu, w recenzji płyty "Train Of Thought" grupy Dream Theater wyraziłem pewną wątpliwość co do dyspozycji wokalnej Jamesa LaBrie, który - uwaga! cytuję sam siebie ;) - "niemal całkowicie zrezygnował z atakowania wysokich partii, pozostając w niższych rejestrach". Efekt w sumie był bardzo dobry, ale nurtowało mnie pytanie: "Na ile jest to w pełni świadomy wybór, a na ile wynik zmęczenia 'instrumentu' (czyli strun głosowych wokalisty ;))?". No i oto po niedługim czasie wpadła mi w łapki płyta, która dobitnie pokazała, że kondycja wokalna Jamesa jest jak najbardziej bardzo dobra.

Ale po kolei. Pomysłodawcą projektu Frameshift jest niejaki Henning Pauly (jeśli coś komuś mówi zespół Chain, to właśnie tam macza swe paluchy ten pan), który do współpracy zaprosił Nika Guadagnoli'ego, Eddie'go Marvina i oczywiście wspomnianego członka Teatru Marzeń. W efekcie ich współpracy powstał koncept-album, w którym poszczególne numery nawiązują do książek Richarda Dawkinsa, jednego z bardziej znanych w świecie nauki neo-darwinistów. I właśnie od tytułu ostatniej książki pana Dawkinsa została nazwana opisywana płyta. Zwrot "unweaving the rainbow" wiąże się z historią o "rozpracowaniu" tęczy przez Isaaca Newtona. Został on swego czasu "oskarżony" o zniszczenie marzenia o tęczy jako o moście prowadzącym do dzbanka ze złotem. Miał to uczynić przez swoje precyzyjne i ściśle naukowe stwierdzenie, iż tęcza jest po prostu efektem rozszczepienia światła słonecznego w kroplach wody. Dawkins stwierdza, że fakt zrozumienia czegoś od strony naukowej, wcale nic nie ujmuje z piękna danego zjawiska/rzeczy - przeciwnie, powoduje, że staje się to jeszcze piękniejsze. Ciekawa i zdaje mi się, całkiem słuszna koncepcja.

Przechodząc natomiast do samej muzycznej treści na płycie, to najkrócej można ją określić, jako nowocześnie brzmiący progresywny rock, który czasami ociera się o nieco cięższe brzmienie. Wbrew temu, czego można by oczekiwać znając tematykę, nie ma praktycznie na tej płycie kosmiczno-technologicznych wstawek dźwiękowych a la Magellan czy Ayreon. Wszystko jest lekkie i wchodzi do głowy błyskawicznie, głównie za sprawą świetnych rozwiązań melodycznych. I dotyczy to również tych nagrań, które mają charakter nieco bardziej dynamiczny ("Spiders", "Gene Machine") czy zadziorny (początek "Arm Races").

Album jest bardzo równy i spójny, a jednocześnie zróżnicowany na tyle, by nie nudzić pomimo blisko 80-minutowego czasu trwania. Mamy więc schizofreniczo-kosmiczne "Arm Races", optymistyczne "Nice Guys Finish First", przebojowe "River Out Of Eden". Są piękne i subtelne ballady, jak wspaniale rozbujane "Your Eyes" czy rozmarzone "Walking Through..." z pięknymi harmoniami wokalnymi. Znajdzie się także granie bardziej rytmiczne z mocno "satrianowskim" drive'm ("Off The Ground") oraz dynamiczne numery jak choćby "Bats" czy "Gene Machine". Jest także znakomite "La Mer" i fenomenalnie snujące się "Above The Grass". No i magnum opus albumu: "Message From The Mountain" - podlany znakomitymi orkiestracjami i wspaniale rozwijający się numer, będący ukłonem w stronę klasyków gatunku.

Recenzję zacząłem od Jamesa LaBrie, więc pora najwyższa napisać coś właśnie o nim. Moim zdaniem James nie śpiewał tak wspaniale od czasu "Awake". I wliczam tu nie tylko dokonania z Dream Theater, ale także jego dwie solowe płyty sygnowane nazwą Mullmuzzler i różnego rodzaju występy gościnne jak Explorer's Club czy Leonardo - The Absolute Man. Słychać wielki luz, swobodę i lekkość, a jednocześnie wszystko jest bardzo sprytnie poukładane. Swoboda, luz, bezproblemowe wejścia w wyższe rejestry i świetna, charakterystyczna barwa głosu sprawiają, że trzeba uderzyć się w pierś i przeprosić Jamesa za brak wiary w jego możliwości.

Bez wątpienia "Unweaving The Rainbow" to jedna z najciekawszych płyt, jakie dane mi było usłyszeć od początku roku 2004. Dzieło wybitne ani przełomowe to nie jest, ale w obrębie gatunku jest to płyta bliska perfekcji. Powiedziałbym nawet, że jest to esencja progresywnego rocka i dla mnie będzie to z pewnością jedna z najważniejszych tegorocznych płyt (nominalnie jest to płyta zeszłoroczna, ale ja się z nią zapoznałem dopiero w roku bieżącym, więc...:).

Komentarze
Dodaj komentarz »