zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku wtorek, 23 kwietnia 2024

recenzja: Lacuna Coil "Unleashed Memories"

4.03.2003  autor: Miłosz T. Myśliwiec
okładka płyty
Nazwa zespołu: Lacuna Coil
Tytuł płyty: "Unleashed Memories"
Utwory: Heir Of A Dying Day; To Live Is To Hide; Purify; Senzafine; When A Dead Man Walks; 1.19; Cold Heritage; Distant Sun; A Current Obsession; Wave Of Anguish
Wykonawcy: Cristina Scabbia - wokal; Andrea Ferro - wokal; Marco Biazzi - gitara; Marco Coti Zelati - gitara basowa, instrumenty klawiszowe; Christiano Mozzati - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Century Media Records
Premiera: 2001
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 8

Tę płytę w dyskografii grupy poprzedzał skądinąd udany minialbum "Halflife", który bynajmniej nie zwiastował jakiejś zmiany stylu w stosunku do płyty "In A Reverie", będcej wcześniej najbardziej reprezentatywną wizytówką szóstki (a wtedy piątki) Włochów. I na "Unleashed Memories" też żadnych zmian nie ma, jeśli idzie o podejście do grania. To po prostu ugruntowanie miejsca na muzycznej scenie, takie potwierdzenie posiadanych umiejętności. A są one niemałe...

To wydawnictwo nie stanowi jakiegoś przełomu tudzież kamienia milowego w muzyce, stąd tylko - a może aż - ósemka. Nawet jeśli jednak miałbym wątpliwości, czy dać coś więcej, to panowie gitarzyści skutecznie przekonali mnie, że więcej się nie należy. Ja rozumiem, że nie chodzi tu o wirtuozerskie granie, ale, na Boga, takie popisy jak "solówka" Marco Biazziego w "1.19" powinny być zabronione ustawowo! Jeśli już o wykonaniu mowa, to z kolei bardzo na plus liczy się gra perkusisty Cristiano Mozzatiego, i zresztą nie tylko na tej płycie. Jego poprzednik Leonardo Torti mógłby sobie teraz puszczać w domu "Unleashed Memories" jako kasetę instruktażową...

Nie to jest jednak najważniejsze na tym albumie. Muzycznie - o tym wypada zresztą powiedzieć od razu - jest to niby-gotyckie granie, ale mamy tu naleciałości różnego typu, nie tylko gotyckie. "Unleashed Memories" nie mają wszakże prawie nic wspólnego z klawiszowym metalem - klawiszy na tej płycie jest dosłownie tyle, co kot napłakał. Jest za dużo wspaniałych melodii i co najmniej trzy prawdziwe perły, w tym jedna ponoć już kultowa ("Cold Heritage"; dwie pozostałe to według mnie "Purify" i "Senzafine"). Marco Coti Zelati, kompozytor (niekiedy współkompozytor) całości materiału, ma zadziwiającą łatwość układania zaskakująco "żrących" fraz, głównie wokalnych, i to one właśnie sprawiają, że płyt Lacuny Coil słucha się na ogół z towarzyszeniem ciar na plecach. Wspomniane trzy kawałki to pod tym względem górny pułap, ale są także inne, niemal równie fascynujące, jak "Heir Of A Dying Day" czy "To Live Is To Hide". Pierwsze trzy są raczej spokojniejsze, dwa kolejne raczej żwawsze, zatem wszystko się z grubsza bilansuje - pragnę obalić pokutujący gdzieniegdzie pogląd, że LC to specjaliści od przynudzania.

Nudzić się tu tak naprawdę nie sposób, gdy słucha się pary wokalistów. Dużo już na ich temat napisano w rozmaitych miejscach, zatem nie będę się tu specjalnie rozwodził i powiem tylko, że ci, którzy lubią współbrzmienie ich głosów i to, jak się one uzupełniają (Cristina, co oczywiste, śpiewa łagodniej, Andrea ostrzej), nie będą ani trochę zawiedzeni. Może tylko pod koniec płyty faktura partii wokalnych mogłaby być bardziej urozmaicona, bo im bliżej finału, tym mniej głosu Andrei. Ale i tak całość robi znakomite wrażenie - wzorowe dwugłosy (a bywa, że i trójgłosy), pasja, zaangażowanie plus ciekawe pomysły facetów od realizacji nagrań... Nie od dziś Cristina i Andrea są muzyczną wizytówką LC - bez tego duetu nie ma kapeli. Przecież na pewno nie uciągnęliby jej wspomniani panowie gitarzyści... Ich gra to w zasadzie jedyna z istotniejszych spraw, do której można się przyczepić. Bo poza tym wszystko jest na poziomie światowym, choćby naprawdę dobra produkcja Waldemara Sorychty, co nie jest wcale takie częste, jak pokazuje choćby... następna płyta Lacuny, "Comalies" (sic!). Smaczków zbyt wiele się tu nie uświadczy, ale przecież tam, gdzie wypada się skupić na odbiorze przede wszystkim melodii i harmonii, nie chodzi o smaczki. Spodobał mi się jeden, wysublimowany niezwykle - partię garów w "Cold Heritage" obrobiono tak, by naśladowała słynną frazę Johna Bonhama z "When The Levee Breaks" (płyta "Led Zeppelin IV"). Cóż, jeśli się czerpie z takich żródeł, to czego tu się czepiać?

Słuchając "Unleashed Memories" wypada niekiedy trochę żałować, że wytwórnia Century Media nie podjęła wysiłku wprowadzenia któregoś z kawałków na mainstreamowe listy przebojów. Kto wie, jak poradziłyby sobie na nich "Cold Heritage" albo mój prywatny numer jeden, "Senzafine"... Piosenki te mają bowiem wszystko, co potrzeba do odniesienia sukcesu na listach, ale oczywiście nie są bynajmniej przesłodzone ani kiczowate. Tak się po prostu zastanawiam, co by było, gdyby jakiś w sumie metalowy zespół pchnąć na szczyty oficjalnych zestawień... Ostatnią taką kapelą była chyba Metallica, choć może już mnie pamięć zawodzi... Piszę o tym dlatego, że naprawdę jestem cały czas pod wrażeniem kompozytorskiej ręki Marco Cotiego Zelatiego. Kto posłucha tej i innych płyt Lacuny, też na pewno ją doceni, bo przecież zespół gra właśnie dla takich odbiorców - nie dla metalowych ortodoksów, ale dla umiejących dostrzec elementarne piękno w muzyce rockowej. Te kawałki są w dużej mierze urokliwe po prostu... Może dlatego polski nakład "Unleashed Memories" był niezbyt okazały..

Kto polubił "In A Reverie" i "Halflife", temu na pewno przypadnie do gustu omawiany album. A może ktoś zaczął swoją przygodę z LC od ostatniej płyty, "Comalies"? Też powinien mieć "Unleashed Memories", choć tu już różnice muzyczne s zauważalne, niemniej jakościowych z pewnością nie ma. Lacuna Coil to zresztą taki dziwny zespół - że Włosi lubią melodie, to wiadomo, ale żeby jeszcze grali rockowe kawałki... Nie jedyna to wprawdzie włoska formacja znana szerzej w świecie, są jeszcze np. panowie z Rhapsody, jednak potwierdza się pewna uniwersalna prawda - gdy ktoś ma talent, paszport przestaje się liczyć. I dlatego mając to na uwadze bądźmy wszyscy dumni z Vadera...

Komentarze
Dodaj komentarz »
Syf
Ktoś (gość, IP: 83.26.242.*), 2009-02-02 17:10:14 | odpowiedz | zgłoś
Syf brud itp. jak można słuchać czegoś takiego? to jest chore... Np nam babka od muzy karze napisać recenzje z tego głupiutkiego zespolu i co mamy napisać?? jak tylko właczymy którąś z ich piosenek głowa boli no ale cóż...
re: Syf
Ellen (gość, IP: 83.20.57.*), 2009-02-07 20:16:39 | odpowiedz | zgłoś
Jedyne, co jest tu głupiutkie, to ty. To, że nie podoba ci się ta muzyka nie oznacza, że musisz zachowywać się w ten sposób. To jedynie dowodzi twojej głupoty i płytkości emocjonalnej godnej kałuży. Nic więcej nie mam do dodania. Szkoda klawiatury na tak bezdenną głupotę.