zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 20 kwietnia 2024

recenzja: Lake of Tears "A Crimson Cosmos"

11.06.1997  autor: Vampire
okładka płyty
Nazwa zespołu: Lake of Tears
Tytuł płyty: "A Crimson Cosmos"
Utwory: Boogie bubble; Cosmic weed; When the sun comes down; Devil's diner; The four strings of mourning; The die is to wake; Lady rosenred; Raistlin and the rose; A crimson cosmos
Wydawcy: Black Mark Production
Premiera: 1997
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 6

Już po pierwszych taktach widać (czyt. słychać), że LoT poszedł w zupełnie innym kierunku niż można się było spodziewać. Co prawda głos Daniela Brennare'a jest na tyle charakterystyczny, że nie można pomylić zespołu z żadnym innym bandem, ale reszta jest jakby nie z tej bajki. Może i stąd wziął się zagadkowy tytuł Karmazynowego Kosmosu?

Jeśli ktoś z Was czekał na kontynuację tego, co znalazło się na poprzednim wydawnictwie zatytułowanym "Stoneheads", może sobie odpuścić. Jest lżej, pogodniej, żeby nie powiedzieć radośnie, trudno więc porównywać obie płyty (a gdyby tak odwołać się do debiutanckiego krążka "Greater art", byłoby dopiero niemałe zamieszanie). Najwyższy czas na międzygwiezdną podróż z LoTem...

Album otwiera dość melodyjny "Boogie bubble" ze śmiesznie strojonymi gitarami (które towarzyszą nam już do końca w formie mniej lub więcej rzucającej się w uszy), może trochę przynudzający, ale na pewno nie tak, jak "When the sun comes down". Chyba żadna piosenka LoT nie ciągnęła mi się tak dłuuuugo. Na szczęście po niej i na zakończenie pierwszej strony jest rodzynek zwany "Devil's diner". Brzmi to jak totalny fiński folk (choć znam i takich, co nazywają to ruskimi zagraniami w stylu Leningrad Cowboys), niezła gra słowna i wesoły text w stylu nie taki diabeł straszny ("oh, devil dire, save a chair for me, oh devil dire, for me and my lily") dodają uroku całości. Jest w niej coś, że nogi same rwą się do tańca... Druga strona to purplowo-sabbathowskie brzmienia i trochę hammondowskie odgłosy w tle ("The four strings of mourning"). Jest też instrumentalna wstawka w stylu power metal - patetyczna i spokojna, na swój sposób urzekająca "The die is to wake". Lake of Tears nie oparł się komercjalizacji w formie dorzucenia kobiecego wokalu. Nie mam oczywiście nic przeciwko śpiewającym kobietom, ale tylko wtedy, gdy jest to naprawde konieczne. Dlatego było to dla mnie nie lada zaskoczenie, gdy i LoT sięgnął po kobietę z - w moim skromnym przekonaniu - nienajlepszym głosem. Piosenka sama w sobie bardzo ładna, wręcz lukierkowa. Nie tego spodziewałam się po twórcach "Evildemons". W ucha wpada też kolejna "Raistlin and the rose" ze zdecydowanie trafnym tekstem o przyjaźni kobieta - mężczyzna. Całość kończy tytułowy Karmazynowy Kosmos - lekko senny, z rytmicznymi przejściami.

Komentarze
Dodaj komentarz »