zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 19 kwietnia 2024

recenzja: Moon "Lucifer's Horns"

13.11.2010  autor: Megakruk
okładka płyty
Nazwa zespołu: Moon
Tytuł płyty: "Lucifer's Horns"
Utwory: Summoning of Natan; Lucifer's Horns; Torches Begin to Burn; Confined in Heaven; Zwiastowanie Ognia; The Book of Fire; Night of the Serpent; The Semen of Ye Old One; Czarny Horyzont; Summoning of Demons; Daemons Heart
Wykonawcy: Cezar - gitara, wokal; Gonthy - gitara; Mścisław - gitara basowa, wokal; Vizun - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Witching Hour
Premiera: 2010
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 10

Tego się nie spodziewałem. Ba, tego nikt nie mógł się spodziewać. Tak wiem, parę miechów temu Witching Hour wypuściło retrospektywny "Devil's Return" i pojawiły się zapowiedzi nowego materiału Moon, ale stwierdziłem, że póty "w rany jego paluchów nie włożę", to nie uwierzę. Co więcej, znając historię wszystkich zespołów Cezarego Augustynowicza, zastanawiałem się, czy fakt reaktywacji "Księżyca" wyjdzie mu na dobre. Kto pamięta końcówkę drugiej połowy lat 90-tych oraz całe zamieszanie związane z ówczesnym menedżmentem, owocujące zakończeniem aktywności wszystkich projektów Cezara i jego wręcz całkowitym zniknięciem ze sceny, zrozumie co mam na myśli. Komunikaty, oświadczenia, obrzucanie się kalumniami i dowcipami pozostawiało gorzki posmak w ustach, a biorąc pod uwagę klasę muzyki czy to Christ Agony, czy Moon, także przeświadczenie, że nie tak ta historia powinna się zakończyć.

Odpowiednio trzy i dwa lata temu marzenie fanów jednak się spełniło i za sprawą "Demonology" oraz "Condemnation" powróciła Agonia Chrystusa, a wraz z nią Cezar w formie nieznanej od czasów "Moonlight Act III". Oba materiały zmiatały z powierzchni ziemi, a niektórzy redaktorzy poczytnych periodyków stwierdzili nawet, że gdyby wyszły zaraz po "Moonlight", to kto wie, czy Christ Agony nie mieliby dziś statusu porównywalnego z Vader lub Behemoth. Dużo w tym prawdy. Kto choć raz uczestniczył w koncercie ekipy Cezara - czy to w drugiej połowie latach 90-tych, czy w promujących ostatnie krążki - wie, jaką estymą darzą go fani i jaką niesamowitą atmosferę roztacza jego muzyka. Zaryzykuję stwierdzenie, że być może kłopoty niepozwalające kapeli nigdy szerzej wypłynąć pozostawiły nienaruszoną, całą tę niezwykle atrakcyjną otoczkę tajemniczości i kultu, które paradoksalnie i jednocześnie bezpowrotnie wyparowały z "performensu" tych, którym się udało (patrz wyżej). Z tym większym zainteresowaniem oczekiwałem kolejnych dokonań głównej kapeli Augustynowicza, a ku zaskoczeniu dostałem nowy Moon, a właściwie MooN, który - znów zaskakująco - ze starym obliczem kapeli (sprzed rozpadu) zdaje się mieć mniej wspólnego, niż mógłbym się spodziewać.

Pomijam kwestię "Daemons Heart" nagranej w 1996 roku jeszcze z Docentem za garami - o wiele ważniejsze wydaje mi się wyklarowanie stylu grupy z okresu "Satan's Wept", zmierzającego już na całego w odmęty symfonicznego, melodyjnego black metalu, okraszonego gęsto prawie heavymetalowymi solówkami. Na "Lucifer's Horns" jest przede wszystkim daleko brutalniej i zdecydowanie mniej lirycznie. Ciągle integralną częścią tej muzyki pozostają klawisze i wstawki klasycznej gitary solowej, ale zepchnięte daleko w cień surowego black - death metalu pełnią rolę raczej drugorzędną, acz sprawnie uzupełniającą obraz całości. Nie ukrywam, że jako umiarkowanemu fanowi sympho - blacku przypada mi do gustu tego typu transformacja. Lepszy dobry riff niż pięćdziesiąte solo na keyboardzie i "razy" na ciele pozostawione przez piły gitar, niż któryś tam wytrysk z Ibaneza. Za obróbkę materiału wzięli się wprawdzie Malta na spółę z Wiesławskimi, lecz polerki w typie "Behe" i Vader tutaj nie uświadczycie. To piekielnie wręcz zadymiony materiał, z którego jak tytuł wskazuje wyłania się sam Lucek. Za sprawą hipnotyzującej czernią muzyki, jego morda lewituje w podświadomości słuchacza niczym na zdobiącej materiał okładce.

Klimatyczne, gitarowe intro, przywodzące na myśl raczej Christ Agony i atak werbla w "Summoning Of Natan", wziąłem za oczko puszczone do fanów w/w i liczyłem raczej na powtórki z przeszłości Moon, tymczasem na ziemię, a może raczej w totalne inferno sprowadził mnie kawałek tytułowy. Rany boskie, co za miazga. Barwa gitar podobna do "Condemnation", majacząca gdzieś z tyłu podniosła symfonia i bestialskie wokale Cezara - mimo upływających lat pozostającego w doskonałej kondycji. Niby nic oryginalnego, ale siarkowy magiel, w którym tłoczy się te emocje, powala. Pojawiają się także numery z polskim tekstem. Spotkałem się z opiniami, że ktoś tutaj może się wzorować na "Evangelion" sławnych Pomorzan, ale wnioski to krótkowzroczne, przynajmniej dla znających płytę "Darkside" Christ Agony (1997). Parę słów należy też napisać o pracy gitary solowej, która urzekająco dopełnia działa zniszczenia. Jej partie nie są przesadnie długie, ale pojawiają się dokładnie w tym miejscu co trzeba, wprowadzając dozy pięknych iniekcji w pośladki portretowanego tu szatana. Koniec końców to postać także bez dwóch zdań romantyczna, tego więc zabraknąć nie mogło. Pojawia się także zmyślnie użyta gitara akustyczna - ale o żadnym "Mama Said" jak się domyślacie nie ma tutaj mowy. Może raczej "Belial Said" albo "Nothing Ells Matters But Hell"...

Pewien jednak jestem, że w przypadku "Lucifers's Horns" nie obejdzie się jeżeli nie bez krzyku, to już na pewno nie bez powątpiewania i tzw. "fanowskiej sofistyki". Zejście Moon ze ścieżki obranej na krążkach sprzed 10 i 13 lat oraz zawartość stylistycznie ocierająca się o "nowe" Christ Agony to powody, dla których niejeden zapyta: "po co, dlaczego, brak pomysłów, skok na kasę". Bezdyskusyjna wartość kompozycyjna nowych propozycji Moon każe jednak wsadzić tego typu dywagacje we własną dupę lub z powrotem do gardła je wypowiadających. Krążek zdecydowanie mocniejszy i siadający nawet bardziej "klawo" niż "Condemnation". Być może dlatego, że to efekt - tym razem - pracy zespołowej, m.in. z uzupełniającymi skład muzykami klasycznych już Parricide i Abusivness. Trzeba przyznać, że Mścisław, Gonthy i Wizun chłoszczą plery. Zapomniałbym o tekstach. Jak tytuł wskazuje, to materiał zdeklarowany tematycznie. Dla mnie nie problem, bo porządek wszechrzeczy jest zachowany. Przypominam - "Pan po prawicy postawił baranki, a po lewicy koziołki". Po środku nie ma nic lub - jak widać po dokonaniach naszych celebrytów(ek) na ogólnopolskich spędach zwanych festiwalami - jest tylko gówno. Moon idą na lewo. Póki co, najlepsza rzecz u nas w tym roku. Raus do sklepu, chwytać pana za rogi. Mam nadzieję na kontynuację, choć z tego co wiem, u Cezara na tapecie leży obecnie kolejny krążek Christ Agony.

Komentarze
Dodaj komentarz »
a'propos recenzji
bruno upiorny (gość, IP: 89.76.192.*), 2010-11-14 11:30:32 | odpowiedz | zgłoś
Po co tyle emocji, skoro płyta bardzo, bardzo przeciętna, z dawnego Moon nic nie zostało, zero klimatu, jest tylko głośno i bardzo duszno, kolejna bezpłciowa płyta jakich WH sporo ostatnio wydaje, jedyny plus że bardzo tania.
re: a'propos recenzji
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2010-11-14 17:44:19 | odpowiedz | zgłoś
True, wszystkie wymienione przez Ciebie obiekcje w temacie nowej płyty Moon, z wyjątkiem przeciętności, są prawdziwe. Ale to właśnie z tych powodów płyta jest dla mnie wprost zajebiście zajebista, i póki co ulubiona w temacie tego bandu. Hail Moon!!!!
re: a'propos recenzji
bruno upiorny (gość, IP: 89.76.192.*), 2010-11-14 18:36:30 | odpowiedz | zgłoś
żeby była jasność, nie twierdzę że to jest zła płyta, absolutnie nie, problem w tym że nowych płyt w tym stylu ostatni słuchałem całe mnóstwo, a od Moon oczekiwałem czegoś naprawdę niesamowitego, wiesz szlachectwo zobowiązuje, a tymczasem płyta moim zdaniem jest tylko dobra, piszę to z żalem gdyż naprawdę bardzo byłem podekscytowany tym wydawnictwem, a tak słucha się tego, kawałek za kawałkiem i nic jakoś w człowieku nie zostaje, po prostu przelatuje, a szkoda, mimo wszystko będę tę płytę męczyć może w końcu dotrze, pozdrawiam
3
Starsze »