zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 25 kwietnia 2024

recenzja: Shinedown "The Sound Of Madness"

7.11.2008  autor: Katarzyna "KTM" Bujas
okładka płyty
Nazwa zespołu: Shinedown
Tytuł płyty: "The Sound Of Madness"
Utwory: Devour; Sound Of Madness; Second Chance; Cry For Help; The Crow And The Butterfly; If You Only Knew; Sin With A Grin; What A Shame; Cyanide Sweet Tooth Suicide; Breaking Inside; Call Me
Wykonawcy: Brent Smith - wokal; Zach Myers - gitara; Nick Perri - gitara; Eric Bass - gitara basowa; Barry Kerch - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Atlantic Recording Corp.
Premiera: 2008
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 6

Zespołem Shinedown zainteresowałam się za sprawą debiutanckiego albumu "Leave A Whisper" z 2003 roku. Nie było to zderzenie z czymś absolutnie nowatorskim i genialnym, ale uznałam, że na tle amerykańskich kapel grających melodyjnego rocka, którym żywi się MTV, zaprezentowali coś więcej niż chałę i komercję. A to już coś. Szczerze mówiąc zespół zaistniał w moich oczach głównie dzięki wokaliście Brentowi Smithowi. Trzeba przyznać, że facet ma naprawdę dobry głos. Nieźle sobie radzi zwłaszcza w wysokich rejestrach, nie wprawiając przy tym słuchacza w konfuzję co do płci osoby odpowiedzialnej za mikrofon. Do tego fajna, rockowa chrypka, kilka charakterystycznych patentów i z lawiny dźwięków wyłania się dość oryginalny styl, którego słucha się całkiem przyjemnie, mimo że muzyka Shinedown nie miażdży ciężkością ani nie zachwyca techniką.

Niestety trzeci krążek zespołu jest najsłabszą pozycją w dyskografii. O ile do tej pory słychać było w twórczości Shinedown pewną świeżość i oryginalność, o tyle teraz kompozycje sprawiają wrażenie wyrzeźbionych na potrzeby telewizyjnych stacji muzycznych. W tym kontekście nie bez znaczenia pozostaje fakt odejścia ze składu gitarzysty Jasina Todda. Smith zapowiadał, że teraz Shinedown zagra mocniej i bardziej hardrockowo, a jak wyszło, można posłuchać na "The Sound Of Madness". W szybszych numerach świeża krew rzeczywiście dodała muzyce Shinedown nieco energii, ale co z tego, skoro większość piosenek na tej płycie to radiowe ballady.

Typowo rockowe, energetyczne numery to: "Devour", "Sound Of Madness", "Cry For Help" i "Sin With A Grin", które stylistycznie kojarzą mi się z Aerosmith z czasów "Nine Lives". Warto też zwrócić uwagę na nieprzesłodzoną balladę "What A Shame". Reszta to pokarm dla list przebojów, choć na tyle złośliwy, że melodia czepia się człowieka już po pierwszym przesłuchaniu. Mam na myśli zwłaszcza utwory: "The Crow And The Butterfly" i "If You Only Knew".

Mamy do czynienia z dość komercyjnym, rockowym krążkiem, za który Shinedown nie powinien ani się wstydzić, ani też uważać go za spektakularny sukces. Jako że granica między "telewizyjno - radiowym" rockiem a zwyczajnym popem wzbogaconym o elektryczną gitarę jest dość płynna, Shinedown dzięki płycie "The Sound Of Madness" znalazł się w niebezpiecznym położeniu. Jeśli inspiracją do następnego krążka okażą się listy przebojów, pewnego dnia zespół może się obudzić w jednej szufladce z blondwłosymi gwiazdkami, które swoją wiedzę o muzyce rockowej ograniczają do faktu, że gitara ma sześć strun. A tego im nie życzę.

Komentarze
Dodaj komentarz »