zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 19 kwietnia 2024

recenzja: Steven Wilson "Insurgentes"

6.08.2009  autor: Michał Szwedo
okładka płyty
Nazwa zespołu: Steven Wilson
Tytuł płyty: "Insurgentes"
Utwory: Harmony Korine; Abandoner; Salvaging; Veneno Para Las Hadas; No Twilight Within The Courts Of The Sun; Significant Other; Only Child; Twilight Coda; Get All You Deserve; Insurgentes
Wykonawcy: Steven Wilson - wokal; Gavin Harrison - instrumenty perkusyjne; Tony Levin - gitara basowa; Jordan Rudess - pianino; Clodagh Simonds - wokal; Sand Snowman - gitara akustyczna; Theo Travis - flet, klarnet, saksofon; Dirk Serries - gitara; Michiyo Yagi - koto
Wydawcy: Kscope
Premiera: 2009
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 5

Podróże kształcą, jak mówi popularne powiedzenie. Świadomie lub mimowolnie Steven Wilson od wielu lat działa wedle tych słów, wszak wszystkie jego dotychczasowe projekty to okręty dryfujące w odmiennych kierunkach, a każdy z tych okrętów dźwiga inny ładunek na swoim pokładzie. Nie inaczej jest z jego solową działalnością, którą rozpoczął całkiem niedawno. "Insurgentes" jest swego rodzaju rejsem do miejsca, gdzie pobierana jest opłata klimatyczna. I choć statek nie zderzył się z górą lodową dzieląc los Titanica, to jednak bez przeszkód ta wyprawa się nie obyła.

Pozostając w tematyce morskiej można powiedzieć, że płyta zaczyna się od sztormu, w postaci singlowego "Harmony Korine". Takie trzęsienie ziemi w stylu Hitchcocka na dzień dobry, dalej jak wiadomo napięcie powinno rosnąć. Mimo usilnych starań Stevena Wilsona oraz towarzyszących mu wspaniałych gości, tak dzieje się niestety jedynie chwilami. Lider Porcupine Tree wyraźnie postawił na prostotę, podkreślał zresztą w wywiadach, że woli złożoność w produkcji, a nie w graniu. To nie jest oczywiście żaden zarzut, gdyby wszystko wypaliło, możnaby powiedzieć, że w prostocie siła. Ale niestety zawiodła rzecz ściśle z tym związana, która miała być głównym atutem tej muzyki - klimat. Przyznam szczerze, że nawet przy maksymalnej możliwej koncentracji, nie udało mi się przeniknąć do tej niewątpliwie mrocznej krainy. To trochę jak ze słoną wodą, która wypycha na powierzchnię - chce się człowiek zanurzyć, ale mimo wszelkich wysiłków nie może.

Dzieje się tak z kilku powodów, jednym z nich jest niesamowicie szorstkie brzmienie, które sprawia, że melodyjność tkwiąca w poszczególnych kawałkach jakoś nie może przebić się na powierzchnię z większą siłą, przez co nie zapadają one w pamięć. Choć naprawdę hałaśliwych momentów nie ma tu dużo, to brzmienie jest na tyle ostre, że gdzieniegdzie trzeba uważać, aby się nie pokaleczyć. Brak lekkości jest mocno dokuczliwy, ale do tego po pewnym czasie można się mimo wszystko przyzwyczaić.

Największy problem tej płyty tkwi w nijakości kilku utworów, wśród których giną rzeczy z pewnością godne uwagi. Świetny "Significant Other" jest umieszczony między niezrozumiałym dla mnie "No Twilight Within The Courts Of The Sun" a przesadnie banalnym "Only Child", po którym następuje kolejny dziwny fragment, czyli "Twilight Coda", co jest brnięciem w mizerię. Takich przestojów jest zdecydowanie za wiele, aby móc przymknąć na nie oko. Całość sprawia wrażenie zlepka niedokończonych pomysłów, które ktoś wrzucił do jednego worka z awangardą (czyli dorabianiem sensu do rzeczy, które go nie mają).

Napisałem, że ta muzyka jest rejsem, powiedzmy zatem w tym miejscu, że statek kilka razy osiadł na mieliźnie, a pasażerowie nie ustrzegli się choroby morskiej. Być może zbyt wiele oczekiwałem po tej płycie, niepotrzebnie nastawiając się na coś wielkiego, zapominając, że obecnie arcydzieła w muzyce to w zasadzie rzadkość, żeby nie powiedzieć gatunek wymarły. Dotychczasowa twórczość Stevena Wilsona wzbudziła jednak we mnie przekonanie, że ten facet w żadnym wypadku zawieść nie może, szczególnie na płycie firmowanej swoim nazwiskiem. Mam jednak nieodparte wrażenie, że w pogoni za stworzeniem czegoś oryginalnego po prostu przekombinował. Powodów do wstydu nie ma, do zachwytu również.

Komentarze
Dodaj komentarz »
Moje 5 groszy
Sephirothek (wyślij pw), 2009-08-08 13:59:06 | odpowiedz | zgłoś
Nie zgadzam się z autorem recenzji. Dla mnie, "Insurgentes" był albumem roku 2008 (tak, wiem, że oficjalna premiera była dopiero w 2009, ale załapałem się na limitowaną edycję, która dostałem jeszcze w listopadzie). Surowe brzmienie i brak chwytliwych melodii to jej stanowczy plus a zarazem pstryczek w nos dla obeznanych jedynie z "jeżozwierzową" częścią muzyki Wilsona. Tutaj mamy więcej z No-Man ("Veneno Para Las Hadas") czy Bass Communion (wszystkie "hałaśliwe" momenty).

Nie zgadzam się, że brak na niej klimatu, ponieważ tego posiada o wiele więcej niż trzy ostatnie wydawnictwa PT. To nie muzyka "do sprzątania", smakować ją należy w pełnym skupieniu, koniecznie w nocy.

Ale szanuję recenzenta, bo każdy ma prawo do własnej opinii. "Insurgentes" powstało pod nazwiskiem Wilsona właśnie dlatego, że - gdyby na okładce widniała nazwa Porcupine Tree - spotkałaby się z ogromną krytyką ze strony fanów. To trochę inna "jazda". Spróbować trzeba, pokochać - niekoniecznie.
No cóż...
Biroj-p (gość, IP: 87.119.53.*), 2009-08-06 17:44:09 | odpowiedz | zgłoś
"naprawdę hałaśliwych momentów nie ma tu dużo" - ???

Otóż wręcz przeciwnie - S.Wilson tworząc tą płytę inspirował się gatunkami takimi jak drone i noise i nie da się tego nie zauważyć (hm... tak mi się wydawało...). W "Abandoner", "Get All You Deserve" czy nawet "Significant Other" (świetne przesterowane gitary + wznoszące się wokale w refrenach) lub "Harmony Korine" możemy usłyszeć naprawdę potężne ściany dźwięku. Muzyka nie jest na nich co prawda oparta ale zwracają uwagę i nadają płycie specyficznego, niepokojącego charakteru. (W recenzji o tym ani słowa.) Co więcej, nawet w takich momentach nie ginie melodia i wszystkie instrumenty brzmią selektywnie, a to ogromny plus produkcji. (końcówka "Get All You Deserve" to chyba najlepszy przykład.)

Brzmienie jest krystalicznie czyste, w żadnym przypadku nie "niesamowicie szorstkie", meoldie nie giną w gęstej momentami aranżacji, są może jedynie mniej wpadające w ucho (przy pierwszych przesłuchaniach) niż te znane z Porcupine Tree.

"Twilight Coda" to jedyny 'przerywnik' na płycie, na tyle przyjemny że nie wpływa na odbiór całości. "Insurgentes" to nie żadna awangarda, to po prostu nowoczesny 'Wilsonowy' (art-)rock z domieszką innych gatunków. Świetna płyta, która przy każdym przesłuchaniu tylko zyskuje.

Recenzja wydaje mi się napisana po pobieżnym przesłuchaniu płyty i tak naprawdę w ogóle nie opisuje muzyki nań zawartej - po jej przeczytaniu wiem jedynie, że autorowi się "Insurgentes" nie podoba. "Nijakość" i "banalność" to na pewno nie są cechy tej płyty, tak samo "szorstkość" i "brak lekkości" - a biorąc pod uwagę fakt, że recenzja zawiera tylko tego rodzaju sformułowania opisujące wydawnictwo... no cóż... osobiście uważam, że da się muzykę dokładniej i rzetelniej opisać i ocenić. Szyczególnie muzykę tak pełną niuansów.
re: No cóż...
AleAle (gość, IP: 83.10.151.*), 2009-08-06 21:32:42 | odpowiedz | zgłoś
Trzeba przyznać powyższemu komentatorowi rację, że autor recenzji nie trafił z "hałaśliwymi momentami". Mnóstwo na tej płycie szumu, ataku dźwięku na bezbronne uszy słuchacza. Nie mogę się jednak zgodzić na krystaliczność brzmienia, czego przykładem może być solowa gitara na początku "No Twilight Within the Courts of the Sun", jest straszna i w żadnym wypadku krystaliczna ;). Reszta też jest w miarę niecodziennie zmasterowana. Surowo zmasterowana. Ale trzeba tutaj oddać Stevenowi Wilsonowi honor, gdyż on w ten sposób masteruje wszystkie płyty nad którymi pracuje! "Fear of the Blank Planet" również jest bardzo surowe, i bardzo "ciemne", a jednak jest świetnie wykonane i ten efekt przeszkadza wyłącznie przy pierwszym przesłuchaniu.

Przytakiwałem tej recenzji do samego końca, a mimo wszystko postrzegam ten album jako naprawde interesujące podsumowanie dotychczasowej działalności Wilsona. Słucham jej z prawdziwą przyjemnością, a klimat, choć nie tak "dobitny" jak u wielu innych artystów, jest wyczuwalny i oryginalny. I dlatego właśnie zawszę z wielką chęcią polecam tę płytę wszystkim tym, którzy nie boją się trochę pocierpieć zanim ją zrozumieją i polubią ;)

Pozdrawiam