zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 18 kwietnia 2024

recenzja: Tiamat "Skeleton Skeletron"

27.10.2000  autor: Pablo
okładka płyty
Nazwa zespołu: Tiamat
Tytuł płyty: "Skeleton Skeletron"
Utwory: Church of Tiamat; Brighter Than the Sun; Dust is Our Fare; To Have and Have Not; For Her Pleasure; Diyala; Sympathy For the Devil; Best Friend Money Can Buy; As Long You Are Mine; Lucy
Wydawcy: Century Media Records, Metal Mind Productions
Premiera: 1999
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 8

Tiamat wrócił do gitarowego brzmienia. Po najmniej udanym albumie (czytaj: po "A Deeper Kind Of Slumber") chyba wszyscy czekali na coś porządniejszego. I doczekali się. "Skeleton Skeletron" to płyta z muzyką z prawdziwego zdarzenia.

Każda inna wersja utworów zawartych na tej płycie będzie gorsza, poza oczywiście coverem The Rolling Stones "Sympathy For The Devil". Tym razem Johana pochłonęło gitarowe brzmienie, jak za starych dobrych czasów, co chyba wszystkim pozwoliło odetchnąć z ulgą. Nie utraciliśmy kolejnego zespołu. Jednego z najważniejszych.

Płyta zaczyna się od "Church Of Tiamat". Trochę przypomina klimatem poprzedni album. Dopiero następny ("Brighter Than The Sun") ukazuje zmiany, jakie zaszły w muzyce Tiamat. Utwory są cięższe, gitary pracują praktycznie w 90% każdej z kompozycji. 10% pozostaje na wstawki klawiszowe Johana, które po prostu brzmią nieco dziwnie, przez co np. "Dust Is Our Fare" traci na swojej wartości. Utwory takie jak "For Her Pleasure", czy "As Long As You Are Mine" przyciągają uwagę. Niewątpliwie dzięki gitarom i wokalowi, który tym razem nie jest komercyjny. Jest po prostu idealnie wkomponowany w otaczające tło. Jeśli zaś chodzi o okładkę, bardziej przypomina ilustrację ścieżki dźwiękowej filmu, niż album zespołu metalowego.

"Skeleton Skeletron" utwierdza w przekonaniu, że ten zespół wciąż potrafi tworzyć i za każdym razem zaskoczyć, to tracąc, to znów zyskując coś na swojej muzyce. Muzyka Tiamatu 2000 roku niewiele ma wspólnego z tą z 1992 roku. A jednak pozostaje klimat. Mroczny, wyciszony. Nie ma tu utworów przysyconych elektronicznymi śmieciami, a to niewątpliwy plus, zasłużone brawa dla Johana. Ten album nie jest pomyłką, jak jego poprzednik i jest na pewno godny uwagi.

Komentarze
Dodaj komentarz »
Non possumus ;))
Judas_ulan (gość, IP: 212.87.13.*), 2009-05-27 18:56:20 | odpowiedz | zgłoś
Oooo... No z tym, że "Dust is our fare" dużo traci przez partie klawiszy zupełnie się nie zgodzę! Jest wprost przeciwnie!
Taka uwaga natury ogólnej: dziwię się waszemu ortodoksyjnemu podejściu: same gitary - OK, porządny, rockowy wygar, klawisze - choćby w ilościach śladowych - kawałek do kosza. Sporo osób , właśnie "dzięki" takiemu postawieniu sprawy, zmieszało z błotem "A deeper...", a ta płyta jest po prostu... inna, i, na swój sposób, wybitna. Według mnie o sile i sukcesie Tiamat (mówię oczywiście o ich twórczości po "Wildhoney", która bezsprzecznie jest najlepszym krążkiem w ich dotychczasowym dorobku) decyduje właśnie fakt, że potrafią oni łączyć klasyczne, rockowe, gotyckie brzmienie ze szczyptą nowości - tu trochę elektroniki tam jakiś fajny sampel, inna niż zwykle maniera wokalu, itepe, itede... Zawsze czymś słuchacza zaskoczą. I dlatego też każda płyta Tiamat jest na swój sposób wyjątkowa.