zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 19 kwietnia 2024

recenzja: Tokyo Dragons "Hot Nuts"

29.11.2007  autor: Tomasz "YtseMan" Wącławski
okładka płyty
Nazwa zespołu: Tokyo Dragons
Tytuł płyty: "Hot Nuts"
Utwory: On Your Marks; Keeping The Wolf From The Door; If I Run, You Run; Killing Everybody You Meet; Rock My Boat; On Fuel; Slayed Alive; Ramblin' Jack; Couldn't Just Tell You; The Ballad Of Ballard
Wykonawcy: Steve Lomax - wokal, gitara; Mal Bruk - gitara, wokal; Mathias Stady - gitara basowa; Phil Martini - instrumenty perkusyjne, wokal
Wydawcy: Escapi Music
Premiera: 24.09.2007
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 6

"Hot Nuts" to następca debiutanckiego albumu zespołu Tokyo Dragons z roku 2005 "Give Me The Fear". Czwórka Anglików porusza się na nim tymi samymi ścieżkami, co dwa lata wcześniej. Słychać rockowe zacięcie spod znaku Deep Purple, AC/DC czy Thin Lizzy. Są ostrzejsze gitarowe wycinanki i melodyjne solówki w stylu NWOBHM, jest luzacko-alkoholowy feeling kojarzący się choćby z Motorhead. Chwilami brzmi to jak cięższa wersja The Darkness, a w bardziej rytmicznych momentach przypomina nawet... Offspring.

Całość jest podbita żwawym rytmem i wokalem Steve'a Lomaxa, będącym połączeniem rockowego i metalowego wydzierania, a mocno, zdecydowanie wyśpiewywane frazy, utrzymywane w niskich rejestrach, są jednocześnie pełne melodii. W ramach urozmaicenia od czasu do czasu swoje trzy grosze wokalne dokłada także Mal Bruk i Phil Martini, co jeszcze potęguje atmosferę kumplowskiego wypadu do pubu. W stosunku do pierwszego albumu "Hot Nuts" jest nieco cięższy, minimalnie wolniejszy i bardziej urozmaicony. Te kilkadziesiąt sekund, o które muzycy rozwinęli nagrania (na debiucie były nawet utwory poniżej 3 minut) to wystarczająco dużo, aby dorzucić choćby fajne solówki. Jednocześnie nie ma przesytu i naciągania czasu trwania poszczególnych kawałków na siłę, co z pewnością nie byłoby wskazane, bo 11 minutowa suita w tych klimatach muzycznych mogłaby być wręcz zabójcza.

Jedyną wadą płyty jest fakt, że nagrania trochę zlewają się w jedną muzyczną masę i niełatwo jest je od siebie odróżnić. Dlatego też płytę odbiera się raczej jako solidną całość, niż jako zbiór bardzo dobrych nagrań. W pewnym stopniu można to wybaczyć, gdyż taka też jest stylistyka - nie ma tu miejsca na wirtuozerię, fajerwerki i popisy. Ale fakt pozostaje faktem - trochę brakuje tym nagraniom tego "czegoś", co winduje nagrania na poziom bardzo dobry, czy nawet wyżej. Niezależnie od tego album jest godny polecenia i kilka numerów w pamięci zostaje ("Slayed Alive", "On Your Marks", "Ramblin' Jack"). No i bez wątpienia idealnie nadaje się do zastosowań imprezowo-samochodowych, bo głowa kiwa się sama, noga przytupuje, a po paru przesłuchaniach zaczyna się nawet nucić pod nosem.

Komentarze
Dodaj komentarz »