zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku wtorek, 23 kwietnia 2024

relacja: Anathema, Demians, Warszawa "Proxima" 20.10.2008

29.10.2008  autor: Jakub "Rajmund" Gańko
wystąpili: Anathema; Demians
miejsce, data: Warszawa, Proxima, 20.10.2008

Są takie płyty, których można słuchać setki razy i za każdym razem czuć dreszcz. Mieć świadomość, że obcuje się z czymś niezwykłym i przeżywać każdą sekundę całym sercem. Oczekiwać słów, które tak dobrze się już zna, które tak dobrze się rozumie. Jedną z takich płyt jest "Alternative 4" - jak dla mnie najwybitniejsze, najbardziej skończone dzieło Anathemy. Odkąd poznałem ten album, wiedziałem że muszę kiedyś usłyszeć go na żywo.

Bracia Cavanagh odwiedzają nasz kraj wyjątkowo często, lecz dopiero w tym roku udało mi się zobaczyć ich występ. Anathema przyjechała do Polski na dwa koncerty: najpierw Warszawa, następnego dnia Kraków.

W poniedziałkowy wieczór udałem się do warszawskiego klubu "Proxima". Tu niestety muszę napisać kilka niemiłych słów pod adresem organizatora całej imprezy. Koncert miał się rozpocząć o godz. 20. Parę dni wcześniej na wielu stronach internetowych pojawiła się informacja, iż występ będzie o godzinę opóźniony - tutaj jeszcze zastrzeżeń nie ma, bardzo miło ze strony organizatorów, że o tego rodzaju niedogodnościach informują wcześniej. Liczyłem, że jeśli przyjdę parę minut przed godz. 20, to nie będę musiał długo czekać na otwarcie klubu i wszystko rozegra się zgodnie z harmonogramem.

Niestety, bardzo się przeliczyłem - kilkuset fanów Anathemy stało na zimnie przed klubem dwie godziny (a niektórzy zapewne jeszcze dłużej). Wersje są różne: a to że Anathema strzeliła focha, a to że sprzęt supportu doleciał zbyt późno. Ok, jestem w stanie to zrozumieć. Tylko dlaczego nie wpuszczono nas wcześniej do klubu, byśmy nie musieli marznąć? Dlaczego nikt nawet nie wyszedł poinformować o opóźnieniu i zdementować pojawiające się plotki o odwołaniu całej imprezy? Porażka. Niestety pod względem organizacyjnym koncerty w naszym kraj pozostawiają wiele do życzenia.

W końcu na kilka minut przed godz. 22 maciupkie drzwi do klubu stanęły otworem. Parę minut później trwał już występ supportu - francuskiego Demians. Panowie zaprezentowali atmosferyczny rock na dwie gitary, perkusję i rozmaite efekty klawiszowo - samplowe. Powiedzmy sobie jednak szczerze - zdecydowana większość publiki, poirytowana opóźnieniami, czekała już tylko na gwiazdę wieczoru. Francuzi doskonale sobie z tego zdawali sprawę, więc skrócili set do zaledwie trzech utworów - grali przez około kwadrans. Myślę, że to była bardzo słuszna decyzja, zwłaszcza że odbiór ich wcale niezłej twórczości psuło bardzo kiepskie nagłośnienie (o czym zresztą sam wokalista wciąż dawał znać w swym rodzimym języku realizatorowi koncertu).

Demians szybko zeszli ze sceny, ustępując miejsca ekipie Anathemy. Przez następne pół godziny trwało rozstawianie sprzętu, próby techniczne, itd. Pod sceną robiło się coraz tłoczniej, co jednak nie przeszkodziło mi w zajęciu bardzo dobrego miejsca w jednym z pierwszych rzędów. Frekwencja tego dnia dopisała, o czym zresztą świadczył fakt, iż na dwa tygodnie przed występem był już problem z dostaniem biletów. Tym bardziej szkoda, że koncert zorganizowano w niedużej "Proximie". O godz. 23 nikt już jednak na nic nie narzekał, w niepamięć odeszły wspomnienia niedawnego czekania na przejmującym zimnie.

Gitarowe onanizmy z playbacku, które docierały do publiki w trakcie przerwy technicznej, przerwał fortepianowy motyw, który każdy fan Anathemy skojarzy w ułamek sekundy - "Parisienne Moonlight". Na scenie pojawiają się gwiazdy wieczoru, oświetlenie dynamicznie dopasowuje się do sytuacji i już zaczyna się "Deep". A zaraz potem "Closer", z tym cudnie przetworzonym wokalem. Vincent wita się z publicznością i przeprasza za spóźnienie - ale ja już o tym nie pamiętam. Stoję jak wryty i pozwalam, by cudowna muzyka przeniknęła do mojej duszy. Znajduję się w jakimś emocjonalnym transie, nie mogę się ani poruszyć, ani nawet podśpiewywać tych wszystkich tekstów, które znam na pamięć. Ale to przecież dopiero początek...

Repertuar głównie skupiał się na utworach z albumu "Judgement" - mieliśmy "Deep" i "Parisienne Moonlight", a także "One Last Goodbye", "Anyone, Anywhere" czy utwór tytułowy. Nie zabrakło także kawałków z mojego ulubionego "Alternative 4". Wszyscy zrozumieli, co zapowiedział charakterystyczny fortepianowy wstęp "Shroud of False".

"Empty" okazało się jednym z nielicznych utworów tego wieczora, który wyrwał wszystkich z transu i wywołał całkiem solidne pogo. Ale to była tylko jedna z naprawdę kilku chwil, no bo któż przy zdrowych zmysłach skakałby i tańczył przy "Lost Control". Albo wzruszającym, przepięknym "Regret" - to był jeden z najjaśniejszych punktów koncertu, mimo że i tak cały występ jaśniał niczym słońce (przy okazji - doskonałe, klimatyczne oświetlenie). Kolejnym utworem, który wyzwolił na chwilę odrobinę szaleństwa wśród publiki, był "Panic" z "A Fine Day to Exit". Z tego krążka pojawił się jeszcze nieśmiertelny "Temporary Peace" - i o ile ogranego do bólu "Pressure" mi specjalnie nie zabrakło, to jednak "Barriers" pojawić się mogło. Ale nie ma co narzekać, klimatyczną część koncertu doskonale uzupełniły kompozycje z ostatniej studyjnej płyty zespołu: "Balance", "Flying", a także zagrany przez Danny'ego w hindsightowej aranżacji "Are You There?". Zwłaszcza te dwa ostatnie utwory były bardzo magicznymi momentami.

Oczywiście nie mogło zabraknąć nieśmiertelnych hitów z "Eternity". "Angelica", "Hope", "Far Away" - wszystko zostało wspaniale odegrane. Usłyszeliśmy też znane dotąd jedynie z koncertów utwory "A Simple Mistake" oraz "Angel Walk Among Us". Po powrocie zespołu na scenę (przed "Are You There?" muzycy zeszli za kulisy, zostawiając Danny'ego samego) pojawił się również zupełnie nowy, instrumentalny utwór z nadchodzącego krążka "Horizons". Vincent zapowiedział, że teraz już naprawdę zamierzają wydać tę płytę.

Atmosferę koncertu dopełniał kontakt wokalisty Anathemy z publicznością - próbował swoich sił w polskim słownictwie (aczkolwiek może nie najwyższych lotów), co chwila zagadywał czymś zabawnym, a w pewnej chwili nawet skłonił oświetleniowca, by rzucił nieco światła na publiczność. Gdy tak się stało i Vincent dojrzał swoich fanów, skomentował tylko "you ugly bastards!". Po chwili jednak dodał "but we're ugly bastards too". Zespół doskonale prezentował się na scenie. Od razu widać było, że doskonale się ze sobą dogadują i wspólne granie sprawia im wielką przyjemność.

Podczas drugiej, pseudobisowej części występu, fani zaczęli wykrzykiwać tytuły różnych starszych utworów Anathemy. Vincent nie pozostał na to obojętny i już za chwilę miały miejsce największe niespodzianki wieczoru. Otóż zespół postanowił wrócić na chwilę do swojej doommetalowej przeszłości - najpierw za sprawą utworu "A Dying Wish". Publika zareagowała wyjątkowo entuzjastycznie, był to najbardziej energetyczny moment koncertu. Wokalista dostrzegł to i po chwili zapowiedział, że cofniemy się w takim razie jeszcze dalej... I ku niedowierzaniu fanów (ktoś obok mnie: "no nie pierdol, że to zagracie") wykonał "Sleepless" z debiutanckiej płyty "Serenades". Tutaj już wszyscy oszaleli - włącznie z samym zespołem, który zręcznie wplótł w utwór fragment "Another Brick in the Wall" Pink Floyd. Takich eksperymentów aranżacyjnych było zresztą więcej - można było między innymi usłyszeć fragment motywu z "Twin Peaks" przed "One Last Goodbye".

Zakończenie wieczora mogło być tylko jedno. Największy hit z "Alternative 4", kipiący od smutnej energii i żalu "Fragile Dreams". Dla tego jednego utworu mógłbym czekać pod klubem kolejne dwie godziny. Myślę, że każdy, kto wybrał się 20 października do "Proximy", zgodzi się ze mną - to było niesamowite doświadczenie. Dla mnie osobiście: jedno z największych przeżyć muzycznych. I najlepszy koncert, w jakim do tej pory uczestniczyłem.

Komentarze
Dodaj komentarz »
Anathema w Warszawie
Fianna (wyślij pw), 2008-12-17 18:40:46 | odpowiedz | zgłoś
To zdaje się trzeci czy czwarty raz jak byłam na koncercie Anathemy. Poprzednie były kilka lat temu, więc teraz idąc nie byłam pewna, czy będzie mi się tak podobać jak kiedyś. wiadomo, lata płyną, wszystko się zmienia.
Jednak ani przez chwilę nie żałuję że poszłam - ani długiego czekania w chłodzie ani ogromnej ilości siniaków ;)
Wcześniej od ludzi słyszałam, że zespół jest nie w formie, ale nie potwierdzam - koncert był bardzo energetyczny, mocny. Dla mnie jasnym punktem było Closer na początku i potem pod koniec - A Dying Wish. Przyznam, że na poprzednich koncertach mi tej piosenki właśnie bardzo brakowało. No i rzecz jasna Sleepless ze wstawką Another Brick in the Wall" Pink Floyd - rewelacja.
Reasumując, świetny koncert, na którym rewelacyjnie się bawiłam. I udało się zrobić też trochę niezłych zdjęć.
Oby więcej takich koncertów :)
Rea
Anathema w Glasgow
ninatalia (gość, IP: 89.241.236.*), 2008-11-06 14:55:03 | odpowiedz | zgłoś
Powiem tak: po przeczytaniu opisu z Warszawy, nie mogę dojść do siebie. Koncert musiał być po prostu przpięknym przeżyciem. Te wszystkie utwory, które zagrali, wstawki z The Wall i Twin Peaks? Nie mogę w to uwierzyć. I do tego Vincent tak super mówił do publiczności? Musiało to być coś wspaniałego. Cieszę się, że chociaż on lubi Polaków, ponieważ Danny powiedział, że za nami nie przepada.
Ja właśnie wróciłam z Glasgow z koncertu i zauważyłam kilka drobnych różnic w playliście, ale były one niewielkie. Wielkim szokiem dla mnie było usłyszenie "Sleepless" - wykonanie studyjne chowa się przy koncertowym! Wielu utworów nigdy bym się nie spodziewała, takich jak "Anyone, Anywhere" - łzy ze wzruszenia poleciały.
Jeśli chodzi o interakcję z publicznością, to była znikoma. Chłopaki starali się bardzo, ale mam wrażenie, że na "Waszym" koncercie postarali się bardziej.
Najważniejszym punktem tego świetnego wydarzenia była kolejna możliwość porozmawiania z Vincentem. Uśmiech na jego twarzy, gdy mnie po raz kolejny zobaczył i moment przed powtórnym wejściem na scenę, kiedy to mogłam z nim zamienić kilka słów (kiedy to dał mi do zrozumienia, że mnie pamięta), były nieocenione. Jako prawdziwa fanka, poprosiłam o kostkę. Zgodził się mi ją dać, ale jak już zejdzie ze sceny. Obietnicy dotrzymał!
Moja przygoda z tym zespołem się jeszcze nie skończyła. Przyjadą do Polski najprawdopodobniej znowu w przyszłym roku i nie wiadomo, co tam może się wydarzyć.
Pozdrawiam!
re: Anathema w Glasgow
Sanguine (gość, IP: 83.20.237.*), 2008-11-06 17:55:23 | odpowiedz | zgłoś
Wiem, co znaczy dla fana taki kontakt z zespołem. Też to przeżywam, ale na krajowej scenie.
A przy okazji, jak jest "kostka/piórko" do grania na gitarze po angielsku?

Co do Anathemy, to widziałem ich w Poznaniu w zeszłym roku, jako support Purcupine Tree. Raczej nie słucham tego gatunku rocka, ale namówili mnie, więc poszedłem praktycznie w ciemno. Porcupine Tree mnie nawet porwało, ale na Anathemie wynudziłem się strasznie. Znajomi, którzy "siedzą " w takiej muzyce, również.
Pozdrawiam
re: Anathema w Glasgow
kalosz (wyślij pw), 2008-11-07 09:00:15 | odpowiedz | zgłoś
"Pick" :)

Materiały dotyczące zespołów

Zobacz inną relację

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Czy Twój komputer jest szybki?