zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 28 marca 2024

relacja: Dimmu Borgir, Amon Amarth, Warszawa "Progresja" 20.10.2007

23.10.2007  autor: Cemetary Slut
wystąpili: Dimmu Borgir; Amon Amarth; Engel
miejsce, data: Warszawa, Progresja, 20.10.2007

Ponad 6 lat fani Dimmu Borgir w naszym kraju musieli czekać na występ najpopularniejszego obecnie przedstawiciela sceny blackmetalowej. Wydany w kwietniu 2007 roku najnowszy, siódmy już album tego zespołu, zatytułowany "In Sorte Diaboli", okazał się być godnym następcą "Puritanical Euphoric Misanthropia" czy "Death Cult Armageddon". Nowa płyta biła rekordy praktycznie wszędzie, w Niemczech znalazła się na siódmym miejscu na liście sprzedaży, w USA na 43, natomiast w Norwegii osiągnęła pierwsze miejsce "Billboardu". Po takim paśmie sukcesów zespół rozpoczął serię niekończących się tras koncertowych, dzięki czemu 20 października 2007 "Mroczna Twierdza" zawitała do Warszawy.

Bramy "Progresji" miały zostać otwarte punktualnie o godzinie 19:00, ale powtórzyła się historia z grudniowego koncertu Cradle of Filth, kiedy fani musieli czekać w bardzo długiej kolejce na zewnątrz klubu ponad półtorej godziny. Tym razem czekaliśmy "jedynie" godzinę. Szczerze mówiąc, nie wiem skąd wynikło to opóźnienie, ale sądzę, że organizatorzy powinni coś z tym zrobić, bo stanie na zimnie jest frustrujące. Powolne wpuszczanie fanów do klubu spowodowało, że większości maniaków nie było dane zobaczyć w akcji pierwszego rozgrzewacza, czyli szwedzkiej industrialno - metalowej formacji Engel, w tym niżej podpisanemu. Udało mi się wejść dopiero na sam początek koncertu Amon Amarth.

Nigdy nie należałem do specjalnych miłośników twórczości tej grupy, jakoś ich toporny, melodyjny death metal nie potrafił do mnie przemówić. Ale większości publiczności występ "wikingów" bardzo się spodobał. Zagrali między innymi "Runes To My Memory", "Cry of Black Birds", "Puirsuit of the Vikings" czy rewelacyjny "Death In Fire". Muzycy na scenie zachowywali się żywiołowo, szczególnie wokalista - potężnie zbudowany, a zarazem bardzo ruchliwy Szwed. Złapał świetny kontakt z fanami, a na wszelkie jego komentarze i zapowiedzi utworów publika reagowała bardzo entuzjastycznie. Zagrali z prawdziwą werwą i nie można im niczego zarzucić. Wydaje się, że jako support byli po prostu idealni. Po około 40 minutach zeszli ze sceny. Zastąpiła ich ekipa techniczna, która przez kolejne 30 minut testowała i ustawiała sprzęt norweskich "diabłów". Przez ten czas można było się przyjrzeć zgromadzonej publiczności. Było bardzo ciasno, koncert z pewnością był bliski wyprzedaniu, co - jak na dość zaporową cenę 100 zł za bilet - wydaje się być sukcesem. Sześć lat oczekiwania jednak swoje zrobiło.

Zgasły światła i rozpoczęła się ceremonia. Z głośników wydobyły się dźwięki mrocznego, filmowego intro i na scenę wkroczyli muzycy, wszyscy oczywiście w obowiązkowym makijażu. Poza nimi pojawiły się maszkary w biskupich ornatach, znane z teledysku do "Sacrilegious Scorn". Postaci te stały przez całe intro i pierwszy utwór na środku sceny, poruszając jedynie kadzidłami, które trzymali w swych zdeformowanych dłoniach. Poza nimi zespół postawił na oszczędne dekoracje, zresztą w "Progresji" zbytnio nie ma na inne miejsca. Koncert ubarwił specjalny podest, na którym muzycy trzymali kartki z setlistą oraz zawieszona z tyłu płachta, na której puszczano różne, kojarzące się z danymi utworami symbole, zdjęcia czy fragmenty teledysków. Dimmu rozpoczęło mocnym uderzeniem w postaci słynnego "Progenies of the Great Apocalypse". Prezencja muzyków świetna. Niestety już od pierwszego utworu można było zauważyć pewne mankamenty. Po pierwsze: dźwięk był dość mało czytelny. Kawałki można było rozpoznać bez większego problemu, ale mogło być w tej kwestii znacznie lepiej. Po drugie: trudno było usłyszeć śpiew basisty o pseudonimie Vortex, w pewnym momencie zupełnie nie było go słychać! Po trzecie: klawisze. Chwilami wszystko było super, kiedy indziej ginęły w dźwiękach innych instrumentów. Wokal Shagratha na szczęście nagłośniony był świetnie. On sam ubrany był w mroczny, skórzany płaszcz (potem go zdjął, aby zaprezentować nam swój jeszcze bardziej mroczny, czerwony podkoszulek).

Po singlowym "Progenies..." członkowie Dimmu Borgir zaczęli grać "Vredesbyrd", który wyszedł fenomenalnie. Po dwóch pierwszych utworach publika była już praktycznie kupiona. Shagrath pomiędzy kawałkami zaczął mówić o tym, jak dobrze było powrócić do Polski po 6 latach przerwy i chwilę później rozległo się intro do pierwszego utworu z "In Sorte Diaboli", czyli do "The Serpentine Offering", który zabrzmiał naprawdę kapitalnie. Kolejne kawałki, które poleciały z najnowszego albumu, to "The Chosen Legacy" i "The Sinister Awakening". Moment, w którym w "The Sinister..." publika razem z Shagrathem przez około minutę głośno skandowała "Antichristus Spiritualis", był chyba najjaśniejszym punktem tego wieczoru. Następnie powrót do przeszłości. Poleciał "The Grotesquery Conceiled (Within Measureless Magic)" ze "Spiritual Black Dimensions", a dalej, dedykowany wszystkim paniom na sali, "Succubus in Rapture", chyba najspokojniejszy kawałek całego koncertu. Dał zmęczonej publice chwilę wytchnienia. Potem w końcu rozległy się dźwięki z chyba najlepszej płyty Dimmu - z "Puritanical Euphoric Misanthropia". Usłyszeliśmy rozwalający "Blessings Upon the Throne of Tyranny". Po prostu cudo! Dalej dość niespodziewanie Shagrath i spółka zagrali ku uciesze publiki "Spellbound (By The Devil)", świetny "Sorgens Kammer Del II" i "The Insight and the Catharsis". Po tym mocno epickim kawałku i kłopotach z nagłośnieniem wokalu Vortexa, muzycy Dimmu zeszli ze sceny.

Po kilku minutach wywoływania przez spragnioną symfonicznego black metalu publiczność, Shagrath i reszta wyszli na, bardzo niestety krótki, bis. Zagrali tylko eksperymentalną "Puritanię" i obowiązkowy "Mourning Palace" i tym razem, już na serio, pożegnali się z fanami.

Koncert trwał około 80 minut, także w żadnym wypadku nie można narzekać na długość tego intensywnego występu. Należy podkreślić fakt, że członkowie Dimmu Borgir są bardzo żywiołowi, Galder (gitarzysta) robi wręcz masakryczne miny i ma świetny kontakt z publiką, podobnie wspomniany już kilkakrotnie Vortex. Silenoz (gitarzysta) i Shagrath byli trochę spokojniejsi, ale też nie można im niczego zarzucić. Zastępujący Hellhammera Tony Laureano spisał się znakomicie, jest istną perkusyjną bestią. Na przykład blast pod koniec "Mourning Palace" zagrał gdzieś 3 razy szybciej niż na płycie! Na koncercie miał się jeszcze pojawić najnowszy singel z "In Sorte Diaboli", czyli "The Sacrilegious Scorn", ale - jak wyjawił mi po koncercie Vortex - nie mogli go zagrać, bo tak mocno spił się noc wcześniej, że po prostu nie był w stanie tego zaśpiewać. Szkoda. Udało mi się z nim porozmawiać - po koncercie część składu Dimmu wyszła do baru napić się piwa, fani mogli zrobić sobie z nimi zdjęcia, podpisać płyty czy uciąć krótką pogawędkę.

Naprawdę warto było wydać 100 zł na to misterium. Dimmu Borgir spisało się znakomicie, kawałki były dobrane bardzo dobrze, muzycy i publiczność bawili się świetnie. Członkowie Dimmu wspominali po koncercie, że mają zamiar teraz wyruszać w jeszcze więcej tras, niż do tej pory. Miejmy nadzieję, że tak właśnie się stanie i że nie będą omijali naszego kraju!

Komentarze
Dodaj komentarz »
Czy warto...
JacKill (gość, IP: 83.8.152.*), 2008-12-28 10:40:08 | odpowiedz | zgłoś
Cóż na koncert wybrałem się grubo ponad 300km i powiem tak, dimmu pewnie grają tak jak na płytach, czyli rewelacyjnie, ale nie w tym klubie. Dla mnie Progresja to totalna lipa pod każdym wzgledem, nie żałuje koncertu, ale tego że odbył się tam, gdzie sie odbył. prawie dwie godziny czekania na wejście, ehhhh dużo by gadać a po co psuć sobie humor.

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Jak uczestniczysz w koncertach metalowych?