zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku środa, 24 kwietnia 2024

relacja: God Is An Astronaut, Caspian, Tides From Nebula, Warszawa "Progresja" 8.09.2009

12.09.2009  autor: Jakub "Rajmund" Gańko
wystąpili: God Is An Astronaut; Caspian; Tides From Nebula
miejsce, data: Warszawa, Progresja, 9.09.2009

Kto by przypuszczał, że tak (zdawałoby się) niszowy gatunek, jak post rock sprowadzi do warszawskiej "Progresji" prawdziwe tłumy. Zwłaszcza, że tego samego dnia do wyboru były mecze Polska - Turcja oraz Polska - Słowenia. Mimo że God Is An Astronaut to sztandarowi przedstawiciele gatunku, żadna z czterech płyt tego irlandzkiego tria nie została nawet wydana w Polsce, dziwi więc tym bardziej, że zespół zdecydował się od razu na cztery koncerty w naszym kraju. Okazało się jednak, że nie był to wcale taki głupi pomysł: bilety rozchodziły się jak świeże bułeczki i już w drodze do klubu można było spotkać w autobusie spore grupy osób, zmierzających na koncert. A tuż przed wejściem do "Progresji" czekała naprawdę imponująca kolejka...

Tides From Nebula, Gdynia 8.09.2009, fot. Ruiner
Tides From Nebula, Gdynia 8.09.2009, fot. Ruiner

Jeśli kogoś naprawdę bolało, że przegapi któreś z wydarzeń sportowych, przed wejściem na salę była możliwość obejrzenia transmisji na dużym telewizorze. O dziwo, znajdowali się na nie chętni. Większość ludzi ruszyła jednak od razu pod scenę, by zająć jak najlepsze miejsce i obserwować próbę warszawskiego kwartetu Tides From Nebula. Wokalista zresztą przepraszał potem, że "musieliśmy to oglądać", ale chyba nikt nie narzekał.

Parę minut po dwudziestej zespół zaczął właściwy występ. Na repertuar złożyły się kawałki z wydanej niedawno, debiutanckiej płyty pt. "Aura". Przyznam szczerze, że gdy słuchałem tego krążka w domu, nie zrobił na mnie większego wrażenia. Jednak już na samym początku występu, gdy zagrali otwierający płytę zagrali "Shall We?", wiedziałem, że po tym wieczorze diametralnie zmienię zdanie na temat Tidesów. Dopiero na żywo doceniłem ten materiał i potrafiłem poczuć skrywane w nim emocje. Warszawiacy doskonale kreowali atmosferę (pierwsza połowa "Purr" się kłania), ale i potrafili ostrzej przyłożyć ("Higgs Boson", "It Takes More Than One Kind of Telescope to See the Light"). Poza znanym już z płyty materiałem, panowie chcieli zaprezentować nam jeden nowy utwór. Niestety, uniemożliwiły im to problemy techniczne z efektami gitarowymi. Na otarcie łez dostaliśmy "Tragedy of Joseph Merrick", chyba najlepszą kompozycję w dotychczasowym katalogu Tides From Nebula. I w ten sposób występ dobiegł końca. Okazuje się, że o ile piłkarska reprezentacja Polski zawodzi, tak reprezentacja postrockowa pokazała tego wieczora prawdziwą klasę. Gdyby nie fakt, że wokalista komunikował się z publiką w języku Mickiewicza, spokojnie można by było uznać Tidesów za jakąś uznaną kapelę z zagranicy.

W trakcie krótkiej przerwy technicznej można było nabyć koszulki albo płyty (okazja zwłaszcza w przypadku krążków gwiazdy wieczoru), załamać się przy transmisjach sportowych lub rozejrzeć po wypchanej po brzegi "Progresji". Jednym z czynników, który na pewno bardzo pozytywnie wpłynął na wysoką frekwencję, były niskie ceny biletów. Autentyczni fani grających tego dnia zespołów zdołali namówić różnych swoich znajomych, sporo osób przyszło też po prostu, bo "coś gra i jest tanio". To niestety trochę przeszkadzało w odbiorze kipiącej emocjami muzyki wszystkich trzech zespołów, zwłaszcza że żaden z nich nie posiada wokalisty, który mógłby przekrzyczeć gadających pod sceną ludzi. Mnie osobiście najbardziej to przeszkadzało na występie drugiego zespołu...

Caspian, Gdynia 8.09.2009, fot. Ruiner
Caspian, Gdynia 8.09.2009, fot. Ruiner

...czyli amerykańskiego Caspian. Z tego, co się orientuję, wcale niemała grupa ludzi przyszła tego dnia do "Progresji" głównie dla tego zespołu, stawiając go ponad irlandzkim headlinerem. Ja się do nich w żadnym wypadku nie zaliczam - w występie brakowało czasem dynamiki, przez co bywało monotonnie i muzyka niespecjalnie porywała. Zwłaszcza, gdy miało się jeszcze w pamięci grające kilkanaście minut wcześniej Tides From Nebula. Nie znaczy to jednak, że występ był zupełnie zły. Kilka momentów się naprawdę udało, jak pełne energii wykonanie "Quovis", "Further Up" i "Further In" czy zwłaszcza zakończenie w postaci "Sycamore" z jeszcze ciepłego, drugiego krążka zespołu. Warto wspomnieć, że pod koniec kompozycji wszyscy członkowie kwintetu, poza jednym z gitarzystów, chwycili za bębny lub dołączyli do perkusisty i zaczęli wybijać rytm. Jeśli zaś chodzi o klimatyczne rozpoczęcie tegoż utworu, tutaj właśnie trzeba ponarzekać na zjawisko, o którym wspomniałem akapit wyżej. Pośród cichych dźwięków gitary słychać było głośne rozmowy połowy klubu, która najwyraźniej nie była specjalnie zainteresowana muzycznym aspektem koncertu. Druga połowa klubu zaczęła w tym czasie jej uciszanie, w związku z czym przez chwilę można było usłyszeć szumiące "ciiiiiiii".

God Is An Astronaut, Gdynia 8.09.2009, fot. Ruiner
God Is An Astronaut, Gdynia 8.09.2009, fot. Ruiner

Po występie Caspian nastąpiła dłuższa przerwa techniczna. Na scenie rozpoczęto poważne przemeblowanie, przyniesiono keyboard, odsłonięto wreszcie ekran projekcyjny do wizualizacji, a obok wciąż krzątających się technicznych można było dostrzec członków God Is An Astronaut we własnych osobach. W końcu kwadrans po dziesiątej ekran wypełnił telewizyjny szum, który szybko zmienił się w charakterystyczne logo zespołu, a z efektów zaczęły się wyłaniać pierwsze dźwięki "From Dust to the Beyond".

Ok, Tides From Nebula dali świetny koncert. Caspian - dobry. Ale jak Kinsella'owie zaczęli grać, od razu było jasne, kto rządzi tego wieczora. Setlistę skonstruowano perfekcyjnie, dzięki czemu nie można było się nudzić. Koncert promował ostatni krążek grupy, ale zagrano z niego tylko trzy utwory: "Shadows", "Snowfall" i rewelacyjny "Zodiac", przy którym ożywiła się cała publika. W innych miastach podobno urządzano pogo, w Warszawie jednak było trochę spokojniej. Lwią część repertuaru stanowiły kompozycje z moich dwóch ulubionych płyt - "The End of the Beginning" i "All is Violent, All is Bright". Z tej drugiej usłyszeliśmy "Fragile", "A Deafening Distance" i "Suicide by Star" (cała sala się przy tym poruszyła). Temu albumowi poświęcono też cały pierwszy bis: najpierw usłyszeliśmy kawałek tytułowy, a później jeden z najbardziej charakterystycznych i przebojowych utworów Irlandczyków - "Fire Flies and Empty Skies". Z debiutu, poza "From Dust to the Beyond", zagrano singlowe "Point Pleasant", tytułowe "The End of the Beginning" oraz - kończące podstawową - część występu "Route 666". I stawiam, że ten ostatni kawałek był najlepszym momentem całego wieczora. Towarzyszyły mu wizualizacje w postaci "telemarketowych" reklam, związanych z religią i rozmaitymi cudotwórcami, którzy obiecują rozwiązać wszystkie twoje problemy, jeśli tylko wykręcisz odpowiedni numer. "666" w tytule kawałka do czegoś zobowiązuje, data koncertu (9.09.09) również, więc w pewnym momencie na ekranie pojawił się owacyjnie przyjęty przez publikę pentagram, następnie szatan we własnej osobie, a sama muzyka przybrała formę ogłuszającej, gitarowej młócki, która zwłaszcza w pierwszych rzędach robiła piorunujące wrażenie. Co ciekawe, pod koniec setu Torsten Kinsella dołączył do perkusji Lloyda Hanney'a, kończąc koncert w podobny sposób, jak wcześniej Caspian.

Setlisty dopełniły "A Moment of Stillness" z identycznie zatytułowanej EPki oraz zagrany w trakcie drugiego bisu "Radau". Jak zatem widać set był bardzo urozmaicony i każdy na pewno znalazł coś dla siebie. Do wszystkich utworów dobrano odpowiednie wizualizacje: raz kaniony i inne krajobrazy (które moim zdaniem najlepiej ilustrują muzykę God Is An Astronaut), innym razem ujęcia kosmosu albo różnych industrialnych maszyn. Publika najżywiej reagowała na obrazek, ukazujący zabawy dziecka z małpą. Zadbano też o klimatyczne oświetlenie, ale z kwestii technicznych na największe pochwały zasługuje nagłośnienie, szczególnie basu, dzięki czemu można było w pełni delektować się magicznymi dźwiękami grupy.

Gdy Caspian kończył swój występ, jeden z gitarzystów dziękował nam za fantastyczne przyjęcie i mówił, że powinniśmy być dumni ze swojego kraju. Torsten Kinsella z God Is An Astronaut też nas bardzo chwalił pod koniec występu. Faktycznie, był to magiczny wieczór i wciąż nie mogę wyjść z podziwu, że udało się zorganizować taką ucztę dla fanów post rocka. Kto nie był w "Progresji", niech żałuje - zwłaszcza, jeśli zamiast koncertu wybrał mecz.

Komentarze
Dodaj komentarz »
a miałem zostać w domu...
G_R (gość, IP: 194.181.22.*), 2009-09-13 09:19:53 | odpowiedz | zgłoś
Magiczny, cudowny wieczór
Zgodzę się z autorem, na mnie największe wrażenie wywołały wizualizacje z dzieckiem i małpką do utworu "Fragile"
oraz o przemocy na tle rasowym w "A Deafening Distance"
Szkoda tylko, ze warszafka nie umiała się zachować, ale to nie nowość...
chyba oglądaliśmy inny koncert
FIlippp (gość, IP: 77.255.245.*), 2009-09-12 21:35:39 | odpowiedz | zgłoś
Miał być post rock - a był heavy metal. Miało być atmosferycznie i onirycznie - było głośno i monotonnie.
Miało być dobre nagłośnienie - wszystko było ustawione za głośno.

rozczarowanie

Materiały dotyczące zespołów

Zobacz inną relację

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!