zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 19 kwietnia 2024

relacja: "Jesus Christ Superstar", Chorzów "Teatr Rozrywki" 04-05.2000

24.05.2000  autor: Maciej Mąsiorski

O projekcie wystawienia przez chorzowski Teatr Rozrywki rock opery "Jesus Christ Superstar" dowiedziałem się już w lutym 2000 roku i muszę przyznać, że z niecierpliwością oczekiwałem premiery. Klasyczne już dzieło Andrew Lloyd Webera zawsze znajdowało się wśród moich ulubionych wydawnictw muzycznych, urzekając znakomitym repertuarem muzycznym, zręczną żonglerką nastrojów i klimatów, obrazowym malowaniem historii muzyką oraz bardzo umiejętnym przeplataniem wciąż przewijających się motywów. No i, oczywiście, niepowtarzalnym wokalem Iana Gillana, którego obecność na pierwszej, płytowej wersji opery z 1970 roku jako Chrystusa sprawiła, że dzieło to dobrze znane jest dziś zapewne każdemu sympatykowi grupy Deep Purple. Film, nakręcony w 1973 roku, z Tedem Neeley w roli Jezusa, mimo świetnej pozostałej obsady (np. Carl Anderson jako Judasz), traci jednak wiele w stosunku do pierwowzoru. Każdy, kto słyszał jedynie filmową wersję, nie doceni na przykład w pełni piękna utworu "Gethsemane" (modlitwy Chrystusa w gaju oliwnym), stawianego przeze mnie niemal na równi z purplowskim "Child In Time" - ta sama, potężna ekspresja i dramatyzm, ten sam wywołujący dreszcze wrzask Gillana.

Początkowa obsada chorzowskiego spektaklu, jak dochodziły mnie słuchy, przewidywała w dwóch głównych rolach Macieja Balcara jako Chrystusa oraz Pawła Kukiza w roli Judasza. Ostatecznie jednak Paweł Kukiz nie znalazł się w obsadzie. I dobrze, jak myślę, gdyż trochę nie wyobrażałem sobie, jak da sobie radę z trudnymi, bądź co bądź, partiami wokalnymi Judasza.

Szedłem do chorzowskiego teatru pełen obaw. Były ku temu podstawy. Po pierwsze - polskie teksty (chociaż w tłumaczeniu Wojciecha Młynarskiego) mogły niezupełnie pasować do melodii, często bardzo mało elastycznych w kwestiach sylabizacji, akcentów i rymów. Po drugie - ten niepowtarzalny Gillan, a także niewiele mniej doskonały (choć tym razem wyłącznie filmowy) Carl Anderson - czy uda się nie przeżyć zawodu, usłyszawszy ich role w jakimkolwiek innym wykonaniu? Po trzecie - scena jednak ogranicza, trzeba grać, ruszać się i dodatkowo śpiewać, wokali nie dogrywa się w wygodnym studiu. Po czwarte w końcu - ze wszystkich odtwórców ról znałem tylko Balcara, który jest dla mnie jednym z najlepszych współczesnych polskich wokalistów, co szczególnie daje się docenić słuchając go na koncercie. Ma bardzo uniwersalny głos, zdolny dopasować się do właściwie każdego sposobu śpiewania - jest chyba jedynym wokalistą, który tak udanie i bez kaleczenia potrafi wykonywać utwory Czesława Niemena. O możliwościach wokalnych pozostałych aktorów chorzowskiego spektaklu nie wiedziałem jednak nic.

Przedstawienie jednak mnie urzekło. Mimo że każda z moich obaw po trosze się spełniła, całość naprawdę została świetnie dopasowana zarówno pod względem muzycznym, jak i choreograficznym, scenograficznym i reżyserskim. Historia ostatnich 7 dni Chrystusa została przedstawiona współcześnie, jeszcze bardziej współcześnie niż film (pamiętacie te czołgi, karabiny, pocztówki...?) - Maria Magdalena ma krótkie dżinsy i skórzaną bluzkę, Judasz chodzi w adidasach, są reporterzy z mikrofonami i dyktafonami... Budowa sztuki różni się troszkę zarówno od wersji płytowej, jak i filmowej. Jest tutaj, obecny tylko na filmie, utwór duetu Maria Magdalena - Piotr "Could We Start Again, Please?", brakuje natomiast, również zagranego tylko w wersji filmowej, "Then We Are Decided". Brakuje, obecnego na obydwu wymienionych wersjach, końcowego utworu "Crucifiction", będącego właściwie jedynie chaotyczną kakofonią dźwięków z cicho wygłaszanymi sentencjami konającego Chrystusa, jedynie te właśnie sentencje na chorzowskim spektaklu wplecione są w finałowy "Superstar" - ciekawa koncepcja bardzo kontrastowego ujęcia dramatycznych zdań w niezwykle żywiołowym utworze.

Oszczędna scenografia wraz z efektami świetlnymi i dymnymi dobrze tworzy odpowiedni nastrój, szczególnie widać to w "Świątyni" oraz "Śnie Piłata". Twórcy spektaklu bardzo mocno przyłożyli się do choreografii, naprawdę dużo tu scen tanecznych z udziałem naprawdę atrakcyjnych tancerek. I tancerzy (pewnie też atrakcyjnych... nie znam się). Szczególnym rozmachem twórcy wykazali się w "Pieśni Szymona", "Pieśni Heroda" oraz finałowym "Superstar" - w dwu ostatnich tancerki są wyjątkowo skąpo odziane i, jak już wspomniałem, naprawdę atrakcyjne.

No a sama muzyka... Od razu uwagę zwracają polskie teksty, które czynią, że utwory brzmią jednak inaczej. Tłumaczenie jest bardzo wierne, a melodyka, na tyle, na ile może, też pasuje. Rozwiane zostały moje obawy, że sceniczne wykonanie spowoduje pewne "odrockowienie" instrumentarium na rzecz "uoperzenia" sztuki. Nic takiego - podkłady są bardzo wierne oryginałowi, dużo twardych, rockowych riffów jak w początku "Haeven On Their Minds" czy "Trial Before Pilate" (naprawdę nie wiem, co robić z tytułami, które znam tylko z oryginału, a wersja jest polska, więc trochę plączę się pomiędzy angielskimi, a swoimi przybliżonymi tłumaczeniami tam, gdzie mi to bardziej pasuje...), ale jest także orkiestra i smyczki tam, gdzie trzeba ("Superstar", "Getsemani").

Rock opera w chorzowskim wydaniu jest zaśpiewana naprawdę świetnie. Wykorzystanie rewelacyjnego Balcara było strzałem w dziesiątkę - nie wiem, czy ktokolwiek w kraju lepiej dałby sobie radę z tą rolą, chociaż... No właśnie. To, co miałbym Maćkowi do zarzucenia, to prawdopodobne wzorowanie się na filmowej, o niebo "chrystusowo" słabszej wersji. Słychać to głównie w utworze "Getsemani", który, szczerze przyznam, zawiódł mnie. Zagrany trochę za wolno, śpiewany jest przez Balcara trochę arytmicznie, niepłynnie, właśnie w stylu filmowego Teda Neeley. Z drugiej strony, jakiż drugi wokalista na świecie jest w stanie konkurować wrzaskiem z Ianem Gillanem? Tego zawsze będzie brakować i w każdym innym wykonaniu ten utwór musi rozczarować. Nie mówiąc już o tym, że łatwiej efektownie krzyknąć: "why" niż: "dlaczego"...

Rola Judasza zachwyca w każdym calu. Należy pamiętać, że, mimo sugestywnego tytułu, to właśnie ta rola jest w operze bardziej wyeksponowana, ma on więcej partii czysto solowych, podczas gdy Chrystus pojawia się raczej w dialogach. Krakowski wokalista Janusz Radek naprawdę zdumiewa możliwościami wokalnymi, co wróży mu dużą szansę na przyszłą karierę, czego mu szczerze życzę. Trudne partie wokalne Judasza, wymagające od wokalisty dobrego wyczucia klimatu i umiejętności włożenia w śpiew ogromnej porcji emocji, stawiają wysoko poprzeczkę dla Janusza Radka, on jednak radzi z nią sobie, powiedziałbym, "bez muśnięcia".

Trochę może zawodzi postać Marii Magdaleny, chyba głównie dlatego, że przyzwyczajonym do wysokiego i czystego głosu Yvonne Elliman niezbyt łatwo zaakceptować jest bardzo odmienny, bo szorstki i dość niski wokal aktorki. Odtwórcy pozostałych ról właściwie nie budzą zarzutów - Piłat, śpiewający czysto i odpowiednio przenikliwie, Kajfasz, o ekstremalnie niskim, złowieszczym głosie, bardzo udani Piotr, Herod czy Szymon. Ten ostatni zasługuje na szczególne uznanie ze względu na umiejętność połączenia czystego śpiewu z szaleńczym i na pewno wyczerpującym tańcem.

Polecam każdemu wizytę w Teatrze Rozrywki, będzie jeszcze okazja na 8 spektaklach w drugiej połowie czerwca. Ja sam obejrzałem przedstawienie trzykrotnie, a każdorazowa blisko dwudziestominutowa owacja na stojąco oraz kilkukrotne bisy powinny być najlepszą rekomendacją.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Czy Twój komputer jest szybki?