zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 29 marca 2024

relacja: Juno Reactor, Laibach, Warszawa "Palladium" 10.12.2009

12.12.2009  autor: Jakub "Rajmund" Gańko
wystąpili: Juno Reactor; Laibach
miejsce, data: Warszawa, Palladium, 10.12.2009

10 grudnia 2009 pod warszawskim klubem "Palladium" można było przeżyć lekkie deja vu - dokładnie trzy lata temu w tym samym miejscu grał ten sam zespół. Wtedy muzyków Laibach wspomagali ich rodacy z Silence, teraz brytyjski projekt goa trance'owy Juno Reactor, pełniący rolę drugiego headlinera.

Juno Reactor, Warszawa 10.12.2009, fot. Wojtek Dobrogojski
Juno Reactor, Warszawa 10.12.2009, fot. Wojtek Dobrogojski

Wieczór od początku zapowiadał się niezwykle - niestety, z początku w negatywnym tego słowa znaczeniu. Po drodze do klubu, dosłownie za rogiem ul. Złotej, natknąć się można było na zwłoki zastrzelonego mężczyzny. Na szczęście miejsce zbrodni nie miało nic wspólnego z samym koncertem (ani zapowiadanymi na forach internetowych wojnami pomiędzy fanami Laibacha i Juno Reactor), lecz nie wprowadzało w najlepszy nastrój przed atrakcją wieczoru.

Pierwsze, co rzucało się w oczy już w samym "Palladium", to wysoka frekwencja. Oba zespoły zdołały zgromadzić spore rzesze swoich miłośników, choć ciężko było po ich wyglądzie stwierdzić, na koncert którego artysty przyszli - tylko nieliczni mieli na sobie koszulki Juno Reactor bądź utrzymane w wojskowym tonie odzienia, godne fanów Laibacha. Na miejscu można też było zaopatrzyć się w gadżety obu zespołów, choć o wiele lepiej prezentował się asortyment stoiska Słoweńców - poza płytami formacji oferował szeroki asortyment koszulek, bluz, pasków do spodni oraz naszywek i przypinek, a także paszporty NSK (zainteresowanych odsyłam na stronę times.nskstate.com).

Laibach, Warszawa 10.12.2009, fot. Wojtek Dobrogojski
Laibach, Warszawa 10.12.2009, fot. Wojtek Dobrogojski

Laibach i Juno Reactor grają na tej trasie w różnej kolejności, więc do końca nie było wiadomo, kogo ujrzymy jako pierwszego. Gdy jednak paręnaście minut po 20 otwarto bramy pod scenę, z której sączyły się już patetyczne pieśni, bez trudu można było zgadnąć, kto już za chwilę zagra przed warszawską publiką. Co prawda chwila ta przedłużyła się do pół godziny, ale w końcu na scenie pojawił się Laibach. Tym razem skład skupił się na klawiszach - jedynym "żywym" instrumentem tego wieczora była perkusja. Swoim demonicznym, wypranym z jakichkolwiek emocji wokalem jak zwykle raczył nas Milan Fras, wspomagany przez uroczą Minę Spiler z formacji Melodrom.

W pierwszej części występu Laibach wykonał swoje starsze utwory z lat osiemdziesiątych. Nie było więc zatem tanecznych beatów i skandowanych, niemieckich tekstów, lecz industrialna marszowość, nowofalowy chłód i język słoweński. Zespół zadbał co prawda o uwspółcześnienie aranżacji, co nadało kawałkom głębi i nieraz zupełnie nowego wymiaru ("Brat Moj" - absolutny faworyt we wzbudzaniu ciarek), lecz i tak można było poczuć się jak na pierwszych, surowych koncertach zespołu. Niesamowitą atmosferę budowało żółto - pomarańczowe światło, cały czas pozostawiające scenę w efektownym półmroku, oraz industrialne wizualizacje - choć nie oszukujmy się, największe wrażenie pod względem wizualnym robiła Mina Spiller, sięgająca przy okazji niektórych utworów po megafon i krzycząca w stronę publiczności.

Laibach, Warszawa 10.12.2009, fot. Wojtek Dobrogojski
Laibach, Warszawa 10.12.2009, fot. Wojtek Dobrogojski

Gdy usłyszeliśmy już klasyki pokroju "Smrt Za Smrt" czy "Krvava Gruda, Plodna Zemlja", nastąpił moment kulminacyjny występu: kompletnie przearanżowana na taneczne brzmienia "Drzava". I potem już wysypały się utwory z dwóch ostatnich płyt Laibacha. Najpierw set z "Volk", który promowano w "Palladium" trzy lata temu. Tym razem w "Americe" i "Anglii", zamiast Borisa Benki z Silence, usłyszeliśmy Minę Spiller i w takiej wersji utwory te wypadły chyba jeszcze bardziej przejmująco. Następnie zagrano "Francię" i energiczną "Turkiyę". Utwory wyraźnie ułożono tak, by przechodzić do coraz bardziej beatowych i tanecznych kompozycji - w następnej kolejności więc odegrano marszowy przebój z płyty "WAT": "Tanz mit Laibach", który poderwał wszystkich obecnych na sali. Z tego samego albumu odegrano jeszcze niepokojący "Du bist unser" oraz (w sam raz na zakończenie) "Das Spielt ist aus", racząc nas też jeszcze "Alle gegen Alle". Po tym zróżnicowanym - choć może nieco przesadzonym pod względem reprezentacji płyty "Volk" - secie zespół zszedł ze sceny. Powrócił jeszcze tylko na chwilę, by odegrać... kolejny hymn z "Volk", tym razem monumentalną "Slovanię". I tyle Laibacha na ten wieczór.

W trakcie rozdzielającej oba występy przerwy, nastąpiła wyraźna zmiana kadry w publice. Męskie grono fanów Laibacha wyparły ze sceny nastoletnie przedstawicielki płci pięknej. Na scenie zaczęło robić się tłoczno od techników, instalujących między innymi zestaw afrykańskich bębnów. Sam klub sprawiał wrażenie nieco opustoszałego po koncercie Słoweńców, lecz jak miało się okazać już za kilkanaście minut - było to tylko wrażenie i po przerwie znów zrobiło się pod sceną gorąco. 22:30, Juno Reactor pojawia się przed publicznością.

Juno Reactor, Warszawa 10.12.2009, fot. Wojtek Dobrogojski
Juno Reactor, Warszawa 10.12.2009, fot. Wojtek Dobrogojski

A dokładniej pojawiają się: Ben Watkins, który od razu zajął miejsce za swoim laptopem, perkusista Mabi Thobejane z Południowej Afryki oraz Sugizo: japoński gitarzysta, będący główną przyczyną szaleństw nastolatek pod sceną. Po rozbudowanej, perkusyjnej solówce na scenę wkroczyły dodatkowe postaci, w tym wokalistka Taz Alexander, która odśpiewała rozpoczynające występ, początkowe kawałki z albumu "Labyrinth": obie części "Conquistador". Później już głównie na wokalu udzielał się Ghetto Priest, powtarzający wciąż hasła w stylu "welcome to the house of pain", "consume the sounds" czy "remove the mask". Mięsiste, potężne beaty porwały do tańca całą publiczność i nie sposób było ustać w miejscu. Już na samym początku występu ktoś krzyknął z widowni "Mona Lisa Overdrive!" i oczywiście nie mogło zabraknąć tego, zdaje się, najsłynniejszego utworu Juno Reactor, wykorzystanego w ścieżce dźwiękowej do filmu "Matrix: Reaktywacja". Reprezentacja z ostatniego albumu zespołu, "Gods and Monsters", również wypadła rewelacyjnie - "City of the Sinful" czy "Inca Steppa" nie pozwoliły się nudzić.

Pod względem wizualnym Juno Reactor zaprezentowali się bardziej efektownie od Laibacha, choć trzeba pamiętać, że oba zespoły miały zupełnie odmienne cele do osiągnięcia. Juno Reactor intrygowało już samym wyglądem swoich egzotycznych muzyków, gdzie znalazło się miejsce i dla rudej kapłanki i dla półnagiego, czarnoskórego wokalisty, ale i samego Bena Watkinsa, który ze swoim mocnym upudrowaniem i fryzurą przywodzącą na myśl Roberta Smitha z The Cure (tylko że Watts zafundował sobie jeszcze białe pasmo) sprawiał wrażenie muzycznego szaleńca. Taki zestaw po prostu musiał rozkręcić niesamowity show - i faktycznie, udało się. Sam Ghetto Priest stwierdził w którymś momencie: "this is more than music, we exchange the energy". Miał stuprocentową rację, tak to właśnie wyglądało.

Juno Reactor, Warszawa 10.12.2009, fot. Wojtek Dobrogojski
Juno Reactor, Warszawa 10.12.2009, fot. Wojtek Dobrogojski

Nie zamierzam oceniać, który występ był lepszy, bo oba były zupełnie różne od siebie i oferowały diametralnie inny rodzaj energii. Oba jednak były niesamowite i zdecydowanie warte uwagi.

Zobacz zdjęcia z Wrocławia (11.12.2009, "Wytwórnia Filmów Fabularnych"): Juno Reactor, Laibach.

Komentarze
Dodaj komentarz »
Nastoletnie fanki?
Han.han (gość, IP: 83.21.93.*), 2009-12-17 01:28:22 | odpowiedz | zgłoś
Chciałabym wiedzieć gdzie takie panny były? Pierwsze rzędy okupowały dziewczyny w wieku 23-28 lat i nawet trafiła się jedna babka po 30stce ;)

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Jak uczestniczysz w koncertach metalowych?