zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 18 kwietnia 2024

relacja: King Diamond, Einherjer, Konkhra, Kraków "Klub 38" 30.03.2001

3.04.2001  autor: Do diabła
wystąpili: King Diamond; Einherjer; Konkhra
miejsce, data: Kraków, Klub 38, 30.03.2001

Około 19:30 zaczęto wpuszczać tłum na salę, a zarazem... zaczął grać pierwszy support! Gratulacje dla organizatorów! Pan ochroniarz powiedział mi, że z moim wspaniałym jednorazowym aparatem mnie nie wpuści, więc wyszedłem, upchnąłem go razem z czapką, szalikiem, rękawiczkami i pudełkiem po mleku brzoskwiniowym w jedną kieszeń, po czym wszedłem drugi raz. Tym razem się udało.

Właśnie grał drugi support - Einherjer - chyba nawet niezły, ale nagłośnienie było kiepskie i słychać było właściwie tylko sekcję rytmiczną. Panowie w szatni powiedzieli mi, że nie ma już miejsc (była połowa występu drugiego supportu, a przed klubem stała jeszcze dość długa kolejka). Ponownie gratuluję organizacji! Obwiązawszy się dwiema kurtkami i bluzą, usadowiłem się na podwyższeniu, żeby, skoro nie będę mógł poskakać, chociaż pooglądać i porobić zdjęcia.

Ekipa techniczna przygotowała scenę - z tyłu wisiała wielka płachta z Jezusem z okładki "House of God", przed nią dwie tablice z logiem zespołu, miedzy nimi perkusja, a przed nią podest. Po lewej stronie stały organy (sztuczne oczywiście), a z prawej popękane lustro. Z każdej strony znajdowały się też dwie kolumny, każda z czarna głową diabła na górze.

Zaczęło się od "Out From The Asylum", potem na scenie pojawił się zespół - Mike Wead, grający teraz w King Diamond na gitarze, Hal Patino (znowu na basie), ubrany w gorset, frak i cylinder, nieśmiertelny Andy LaRoque, nowy perkusista Matt Thompson i oczywiście King - we fraku i cylindrze, z charakterystycznym mikrofonem i makijażem z "House of God". Zagrali "Welcome Home", a na scenie pojawiła się babcia na wózku. Diamond czynił z koncertu wręcz teatralny spektakl - śpiewał do babci, dotykał jej włosów ("Let me touch you, let me feel"), pomógł jej wstać z wózka. Babcia także odgrywała swoją, przedstawioną w tekście rolę. Potem było "The Invisible Guests" - w pewnym momencie King siadł na wózku i z tego miejsca śpiewał "Missy and mother were sleeping downstairs / If they could see me in grandmother's chair..."

Światła przygasły, wózek zniknął, a w dłoni Mistrza pojawiła się szamańska laska - "Zagramy teraz kawałek z płyty 'Voodoo'" - zapowiedział. Rozpoczął się utwór tytułowy. Na scenę weszła Lula Chevalier i zaczęła tańczyć w rytm bębenków (niestety imitowanych przez perkusję). W pewnym momencie zastygła w bezruchu, aby potem, przejęta przez boga Damballah, zacząć opętańczy taniec. Śpiewając "Drink, drink girl. Drink the chiken's blood / Drink, drink girl. Drink and feed the god" King poił Lulę czymś z kieliszka.

Ponownie przyciemniono światła, a Lula zamieniła się w śpiącą Sarę, nad którą stanął Diamond - Salem. Sara spała niespokojnie, aż gdy proszek wysypany przez Salema sprawił, że opętały ją duchy zmarłych, zerwała się nagle ("Violently, she's sitting up"). Król z Salema stał się dziadkiem uspokajającym Sarę i spokojnie utwór się zakończył.

Scena ponownie opustoszała, a salę wypełnił mroczny głos, wprowadzający w historię "Domu Boga". Na podeście pojawiła się statuetka czarnego diabła. Po tym intro rozpoczęło się "Follow the Wolf", w którym kobieta w masce wilka wiodła Kinga przez mgłę. Następnie zespół zagrał "House of God", a niewiasta na scenie zrzuciła maskę, stając się piękną Angel (akurat tę postać odegrała moim zdaniem nienajlepiej). W dłoni Diamonda pojawił się srebrny krucyfiks który oczywiście nie raz został obrócony. Następnie można było oglądać, jak Angel całuje czarnego diabła, a King zadaje mu swoje pytania ("Black Devil").

Na tym zakończyła się prezentacja "House of God". Król zapowiedział, że następny kawałek pochodzi z "Conspiracy". Było to "Sleepless Nights"; bez żadnych fajerwerków. Po "Conspiracy" nadszedł czas na "Fatal Portrait". Zabrzmiał wstęp do "The Candle", a potem, jak nietrudno się domyśleć, reszta tego utworu. Następnie "Dressed in White", kiedy to na scenie pojawiła się kobieta odziana w białą suknie i welon.

Kolejną "cytowaną" płytą było "The Eye". Zaczęło się od "Eye of the Witch". Diamond popijał wino z metalowego kieliszka ("Another glass of wine / To heat the blood of mine"), który później odrzucił do tyłu, niemalże trafiając w perkusistę. Następnym utworem było, nie grane nigdy wcześniej na koncertach, "Burn". Ubrana w białą suknię, Jeanne została wprowadzona na podest. "They say, the devil is here tonight" - domniemana wiedźma podniosła skrzypce i zaczęła na nich grać (nie było ich słychać - był to tylko element sztuki). Potem uniosła je do góry, a skrzypce, jak na blackowym koncercie, buchnęły ogniem. Kiedy, według tekstu utworu, podłożono ogień pod Jeanne, od spodu podestu puszczono pomarańczowe światło i dym - wyglądało to, jakby kobieta naprawdę się paliła.

Kolejne dwa utwory pochodziły z "Abigail". Były to: tytułowy oraz "Black Horsemen", podczas którego Miriam urodziła Abigail. Śpiewając "That's the end of another lullaby / Time has come for me to say goodnight", King zapowiedział koniec koncertu. Ale nie poszło tak łatwo.

Zespół powrócił na scenę, a King przedstawił po kolei członków grupy. Kiedy doszło do LaRoque'a tłum zaczął skandować "Andy! Andy!", a na scenie pojawił się jakiś gość, który padł przed Andym na kolana i zaczął bić mu pokłony. Diamond powiedział, że niedługo nagrywają nowa płytę - "Abigail part 2 - The Revenge". Zagrali "The Family Ghost" i ponownie zeszli ze sceny. Ale to jeszcze nie był koniec.

Najpierw pojawili się gitarzyści i zabrzmiało "Jingle Bells". Na scenę wszedł King w... stroju św. Mikołaja! (miał na sobie czerwony frak gustownie wykończony białym futerkiem). Było to oczywiście "No Presents For Christmas". Mimo przesłania tej piosenki, w stronę tłumu poleciała ładnie opakowana paczuszka i trochę pałeczek.

To był już koniec. Muszę przyznać, że po dodaniu efektów wizualnych, ta muzyka wiele zyskuje. Świetny koncert, który na długo pozostanie w mojej pamięci, chociaż zabrakło mi mojego ukochanego "LOA House", a z "Abigail" wolałbym usłyszeć "Arrival" i "Mansion in Darkness"... Jedyne, co można temu występowi zarzucić, to FATALNA organizacja... no i King mógłby śpiewać trochę melodyjniej (wokale na koncercie były ostrzejsze i bardziej urywane niż na płytach, ale to pewnie dlatego, że King nagrywa swój głos na kilku ścieżkach, czego nie da się odtworzyć na żywo).

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Czy Twój komputer jest szybki?