zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku środa, 24 kwietnia 2024

relacja: Metalmania 2003, Katowice "Spodek" 5.04.2003

9.04.2003  autorzy: Beny82, m00n
wystąpili: Samael; Saxon; Opeth; Vader; Anathema; The Exploited; Sweet Noise; Marduk; Malevolent Creation; God Dethroned; Enter Chaos; Delight; Lost Soul
miejsce, data: Katowice, Spodek, 5.04.2003
wystąpili: Elysium; Crionics; Dominium; Anal Stench; Misteria; StrommoussHeld; Azarath; Never; Vesania; Parricide; Demise
miejsce, data: Katowice, Spodek, 5.04.2003

Po raz pierwszy w swojej długoletniej historii Metalmania, największy festiwal muzyki metalowej w Europie Środkowo-Wschodniej, któremu po raz kolejny patronował nasz serwis, odbyła się na dwóch scenach - dużej i małej. Utrudniło to jednak wydatnie zobaczenie wszystkich grających tego dnia zespołów, ale i tak było znacznie łatwiej niż chociażby na takim czteroscenowym Wacken Open Air. Wielu osobom pewnie też nie był na rękę brak złocistego płynu z pianką, ale to przecież nie organizator wymyślił jakieś kretyńskie przepisy, czy ustawy dotyczące obiektów sportowych i spożywania na ich terenie alkoholu.

Obejrzenie przedpołudniowych występów Demise i Parricide uniemożliwiła kolejka do wejścia prasowego, jak też sprawy związane z wywiadami. Następna w końcu korytarza "Spodka", na małej scenie zamontowała się blackmetalowa formacja Vesania, która w ciągu kolejnych dwudziestu kilku minut zaprezentowała część materiału z debiutanckiego "Firefrost Arcanum". Agresywnie, z mocną sekcją rytmiczną, okradzeni trochę z dobrego brzmienia (efektem czego niekiedy był po prostu jeden wielki hałas) muzycy, potrafili jednak rozkręcić publikę pod sceną.

Pojawienie się jako kolejnego zespołu sosnowieckiego Never już na samym początku zostało nagrodzone brawami, co w sumie nie powinno dziwić - grali właściwie u siebie. Z każdą kolejną minutą, kolejnym utworem zespół potwierdzał swoje zdolności techniczne. Połamane riffy, interesujące solówki zapierały dech w piersiach starszych fanów dobrego thrash metalu. Niestety wielkim mankamentem tego ciekawego występu było nagłośnienie, które tego dnia dotknęło nie tylko Sosnowczan. Ogólnie koncert udany, dowodem czego może być dość duża kolejka po płyty Never.

W międzyczasie występy na dużej scenie zainaugurował Lost Soul, jednak wspomniane wywiady nie pozwoliły zobaczyć wysiłków Wrocławian. Krótki koncert krakowskiego Delight, jedynego tej soboty przedstawiciela gotyckiego metalu z elementami power, to przede wszystkim próbująca nawiązać kontakt z publicznością niezbyt poprawnie śpiewająca Paulina Maślanka oraz jej "taniec erotyczny". Muzycznie zespół wypadł tak sobie, również brzmieniowo, i choć pod dużą sceną zjawiła się większa garstka ludzi, to tłumaczyć chyba należy to sobie bardziej ciekawością niż popularnością Delight. Z pewnością na plus grupie zaliczyć można żywiołowość jej muzyków. Występ Enter Chaos, deathmetalowej załogi z niewiastą na wokalu, niestety przeszedł mi koło nosa, podobnie jak kilka późniejszych, na pewno ciekawych koncertów na małej scenie, jak Azarath, StrommoussHeld i Misteria.

Po pierwszej dawce rodzimego grania jako pierwsi obcokrajowcy na dużej scenie pojawili się Amerykanie z Malevolent Creation, których koncert zaczęło dynamiczne intro w niezłej oprawie świateł. Mimo początkowych problemów z nagłośnieniem (niekiedy prawie brak gitar), solidna, wręcz potężna porcja death metalu zza Oceanu, została bardzo dobrze przyjęta przez sporą już publiczność zgromadzoną w hali "Spodka". Amerykanie, wśród których prym wiódł szalejący po scenie wokalista Kyle Simmons - wydawało się, że jest w swoim żywiole - świetnie wykorzystali niezbyt długi czas, w którym zaprezentowali dość przekrojowy set ze wskazaniem jednak na kompozycje z ostatniego albumu "The Will To Kill".

Zbieranie deathmetalowego żniwa, tym razem w wersji europejskiej, na dużej scenie kontynuował God Dethroned, występujący w miejsce Immolation, którego udział kilka tygodni wcześniej odwołano. Choć Holenderzy nie zabrzmieli na pewno tak potężnie jak ich poprzednicy, niewątpliwie jednak zagrali całkiem mocno i agresywnie w umiarkowanie szybkich tempach, a drący się Henri dawał z siebie wszystko. Nie obyło się bez kłopotów z nagłośnieniem, czego dowodem prawie niesłyszalny drugi wokal basisty Beefa. God Dethroned skupił się głównie na materiale z najnowszego krążka "Into The Lungs Of Hell", prezentując między innymi świetny "Warcult", "Slaughtering The Faithful" i "The Tombstone", holenderski kwartet nie zapomniał też o starszych numerach, kończąc katowicki koncert utworem "Serpent King".

Frekwencja na występie blackmetalowców z Marduk (swoją drogą to chyba trochę im się przytyło ostatnimi czasy) dobitnie świadczyła o popularnośći twórców albumów "Panzer Division Marduk" czy "Those Of The Unlight". W typowych, biało-czarnych makijażach Szwedzi uderzyli "With Satan And Victorious Weapons", pierwszym numerem z najnowszego albumu "World Funeral". Brzmieli dość ciężko, mały skandynawski huragan zaczął przetaczać się przez halę "Spodka". Marduk pod wodzą Legiona, odzianego w jakieś skórzane paski, przypominające fragment stroju do sadomasochistycznych igraszek, parł mocno do przodu, a pod sceną aż się gotowało. Było szybko i piekielnie. W ciągu kilkudziesięciu minut Szwedzi zademonstrowali kawałek niezłego blackowego zniszczenia, a ich bronią stały się numery ze starszych ("Darkness It Shall Be", "Legion", "Of Hells Fire", "Fistfucking God's Planet") i nowszych płyt ("Azrael", "Bleached Bones", "World Funeral"). Kolejny jasny punkt tegorocznej Metalmanii.

Dla wielu obecność na festiwalu The Exploited była zaskoczeniem, bo właściwie nijak legenda punka pasowała do formuły imprezy. Niewątpliwie jednak za to zaproszenie odpowiedzialne są dwa ostatnie albumy Szkotów, dość metalowe "Beat The Bastards" i "Fuck The System". Niemniej jednak podczas koncertu The Exploited raczej nie było mowy o metalu, był to ostry, punkowy występ, pełen skoczności,energii, prostych riffów, a na scenie wariował niezwykle ruchliwy lider Wattie Buchan w swych czerwonych włosach. Znani ze swych poglądów Szkoci nie zapomnieli o trwającej wojnie w Iraku, a swój stosunek do niej zadeklarowali grając jeden ze starszych numerów "Fuck The USA". Pomimo pewnej odmienności stylistycznej koncert The Exloited mógł się podobać, i mimo, że tłumów nie było, to jednak przyjęcie mieli dobre, a w pojedynku z innymi zespołami nie wypadli wcale najgorzej.

Pierwotnie jako kolejny miał wystąpić norweski Mayhem, jednak zranienie fana owczym łbem podczas ich marcowego koncertu w Bergen i prowadzone w tej sprawie śledztwo walnie przyczyniło się do odwołania występu w Polsce. Wokalista Maniac nie mógł odzyskać paszportu, a tym samym opuścić rodzimej Norwegii.

Przyszła wreszcie pora zespół, który wzbudzał dużo kontrowersji - Sweet Noise w składzie Metalmanii był dla wielu jednym wielkim nieporozumieniem i nie wszyscy mogli zrozumieć to posunięcie. Kilka lat temu może by to nikogo nie zdziwiło, ale obecne oblicze tego zespołu, za sprawą ostatniego albumu "Czas Ludzi Cienia", pasowało do obsady festiwalu jak pięść do nosa. Choć jak się okazało, sporej części publiczności występ Glacy i spółki przypadł do gustu. Koncert rozpoczęło wyjście tajemniczej postaci w srebrnej masce, która zniknęła wraz z pierwszymi dźwiękami gitar, a na scenie z tłem w postaci wielkiej maski z krzyżem pojawili się muzycy Sweet Noise. Dwa zestawy perkusyjne, czerwonowłosy Glaca łażący po kolumnach i machający jakąś flagą, zamaskowani gitarzyści, jeszcze parę drobiazgów i rodzimy Slipknot gotowy. Muzycznie na szczęście tak źle nie było, były numery z poprzednich albumów, takie jak "W Imię Boga", "Bruk" czy "Ghetto", jak również najnowsze kompozycje, "Skurwiel", czy hicior "Dzisiaj Mnie Kochasz (Jutro Nienawidzisz)". Mimo problemów technicznych, zespół został ciepło przyjęty, a koncert zakończył utwór "Down" z gościnnym udziałem Docenta, bębniarza Vader.

W międzyczasie przez mała scenę przewinął się białostocki Dominium, a później w tym samym miejscu swe black/death metalowe nasienie wypluwał z siebie krakowski Crionics. Przygotowany materiał nie odbiegał zbytnio od utworów granych podczas występów grudniowej trasy "Here And Beyond Tour 2002" u boku Behemoth, a w jego skład weszło kilka numerów z debiutanckiego krążka "Human Error: Ways To Selfdestruction". Choć światło dzienne nie sprzyja oprawie wizualnej muzyków w blackowych makijażach, nie wpłynęło ono w żaden sposób na dobre przyjęcie Crionics przez publiczność pod małą sceną.

Przy delikatnych dźwiękach długiego klawiszowego wstępu witana oklaskami koncert zaczęła rodzina sympatycznych rudzielców z formacji Anathema. Anglicy rozpoczęli występ fantastycznym "Fragile Dreams", by następnie ukoić swoich fanów, przybyłych na płytę w całkiem sporej liczbie, depresyjnymi, przepięknymi "Pressure" i "Angelica", po którym usłyszeliśmy swojsko brzmiące "Dziękuję". W międzyczasie zespół przeprosił za długą absencję w naszym kraju, nie zabrakło "We Love You!", padła także obietnica przyszłych koncertów. Każdy z braci Cavannagh miał coś do powiedzenia polskiej publice. Dalszy ciąg to genialny "Judgement" z czadowym wejściem, który płynnie przeszedł w szybki, motoryczny "Panic" z ostatniego krążka "A Fine Day To Exit". Sporym zaskoczeniem był niewątpliwie kolejny numer, cover Iron Maiden "Phantom Of The Opera", kontynuujący żwawsze tempo poprzedniego kawałka, a niezwykle klimatyczny koncert zakończyły następne przepiękne utwory, "One Last Goodbye" i pochodzący z trzeciej płyty, "A Dying Wish". W ciągu czterdziestu minut byliśmy świadkami cudownego występu, występu pełnego melancholii i smutku - choć przyzwyczajonych do nostalgicznych kompozycji braci Cavanagh, bardziej czadowe oblicze Anathemy mogło nieco zdziwić - ale także wspaniałej, śpiewającej publiczności, która niezwykle ciepło przyjęła zespół. Stanowczo jednak było za krótko.

Po tym spokojnym występie Anglikówm death metalowymi kawałkami publiczność zgromadzoną w "Spodku" obudził rodzimy Vader, który bez większych ceregieli rozpoczął swój set killerami w postaci "Xeper" i "Carnal". Peter i spółka przyzwyczaili już do dobrego poziomu swoich scenicznych potyczek, więc i tym razem na jakość katowickiego koncertu ludzie również nie mogli narzekać. Olsztynianie oprócz przypominania starych dziejów, na przykład w postaci "Silent Empire", przygotowali także numery z zeszłorocznej płyty "Revelations", którą reprezentowały chociażby "Nomad" czy "Epitaph". Vader zagrał nieźle i treściwie, ale w sumie krótko. Chyba nawet krócej niż przewidywała to pierwotnie rozpiska.

Opeth niewątpliwie należy do zespołów, których muzyki powinno słuchać się w skupieniu, by móc dostrzec całe jej piękno. Szwedzi dali w Katowicach popis mistrzowskiego budowania nastroju, w ciekawym oświetleniu doskonale łącząc delikatność i agresję, spokój i gwałtowność. Cztery numery z ostatnich albumów (pomijając prog/art rockowy, najnowszy "Damnation") - "Godhead Lament", "The Drapery Falls", "Deliverance" i kończący "Demon of the Fall", w ciągu tych czterdziestu minut zabrzmiały zarówno ciężko, potężnie, a zarazem sennie i romantycznie, a w powietrzu przez cały czas unosił się niezwykły klimat. Choć był to najlepszy koncert Opeth spośród czterech jakie do tej pory miałem okazję widzeć, pozostał jednak niedosyt, gdy Mikael Akerfeldt z kolegami opuścili scenę.

Zeszłoroczne odwołanie występu Saxon (wówczas syn wokalisty trafił do szpitala) z pewnością obniżyło jakość muzyczną Metalmanii 2002. Tym razem jednak Anglicy pojawili się, zagrali i pokazali, że metal nigdy nie umrze. Trzeba przyznać, że doświadczenie robi swoje, mając pięćdziesiąt lat na karku, setki zagranych koncertów i tysiące udzielonych wywiadów bez kłopotu można zaskarbić sobie szacunek chyba wśród każdej publiczności. Przekonał o tym Saxon sobotniego wieczoru. Podczas katowickiego występu nie zabrakło legendarnych już "Heavy Metal Thunder", "Denim And Leather" czy "Motorcycle Man", nowszych "Killing Ground" i "Metalhead", a przy okazji Anglicy oddali hołd King Crimson coverując "In The Court Of The Crimson King". Czterdzieści pięć minut jak dla takiej legendy to stanowczo za mało, w związku z czym zabrakło w "Spodku" wielu znakomitych kawałków, a kulminacją koncertu było chóralnie odśpiewane przez publiczność "Wheels Of Steel".

Ostatni zespół sobotniego maratonu miał być ukoronowaniem Metalmanii 2003. Był nim w istocie. Kilka minut po północy wymęczona kilkunastogodzinnymi zmaganiami festiwalowymi publiczność tłumnie zjawiła się na występie gwiazdy wieczoru. Naprawdę warto było czekać na nią cały dzień. Pierwsze opary dymu, błysnął umieszczony za sceną ekran - później pokazujący różne animacje - podniosła się wrzawa, a na deskach "Spodka" zjawiła się czwórka Szwajcarów w czerni. Miażdżący automat (oprócz niego była też część typowego zestawu perkusyjnego), za którym szalał Xytras, potężne gitary i diabelsko hipnotyzujący wokal Vorpha wgniatały w ziemię i wdzierały się pod czaszkę. Od pierwszych chwil Samael druzgotał wszystko, a muzyka płynęła jak w totalnym transie. Utwory z trzech ostatnich albumów, "The Cross", "Rain", "Jupiterian Vibe", "Supra Karma", "Infra Galaxia", "The Ones Who Came Before", "My Saviour" czy spokojny "Together" przemieszane i przeranżowane, brzmiały jak nierozerwalna całość, a wyrwanie się z tego amoku, im dłużej on trwał, stawało się coraz trudniejsze. Przez blisko godzinę tłum w hali stawał się niewolnikiem dźwięków szwajcarskiego kwartetu, a po krótkiej przerwie Samael szybko wrócił na scenę, by w czasie trzynumerowego bisu sięgnąć między innymi do zamierzchłej przeszłości grając "Black Trip" z "Ceremony Of Opposites" (mimo, iż w nowej wersji). Jeszcze jeden kawałek i basista rzucił swoją gitarę w stronę tłumu, Szwajcarzy zeszli ze sceny, a włączony automat jeszcze przez kilka minut nie pozwalał otrząsnąć się z genialnego występu Samael. Występu, który wywołał w jednych zachwyt, a u drugich niesmak i komentarze w stylu "Co to za techno?" oraz "eee, nie było 'Baphomet's Throne'".

Tegoroczna Metalmania, zróżnicowana stylistycznie, należała zdecydowanie do imprez udanych, mimo takich, czy owakich niedociągnięć technicznych. Każdy mógł znaleźć dla siebie coś dobrego i choć rozdzielenie na sceny zmuszało do kontrolowania rozkładu jazdy, jednak umożliwiało podążanie za własnych gustem. Niestety taki stan rzeczy z pewnością spowodował, że wiele dobrych rodzimych kapel miało dużo mniejszą publikę kosztem grających wówczas na dużej scenie zagranicznych gości. Ale przecież każdy mógł wybierać.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!