zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 29 marca 2024

relacja: "Noc Plna Hvezd", Czechy, Trzyniec 26-27.06.2009

14.07.2009  autor: Verghityax
wystąpili: Anthrax; Blaze Bayley
miejsce, data: Trzyniec, 26.06.2009
wystąpili: Saxon; Arakain
miejsce, data: Trzyniec, 27.06.2009

Czeska "Noc Plna Hvezd" (czyli "Noc Pełna Gwiazd") to festiwal, który na dobrą sprawę ma same atuty, zwłaszcza dla mieszkańców Śląska i Małopolski, o rodakach wojaka Szwejka już nie wspominając. Odbywający się w przygranicznym Trzyńcu na stadionie "Borek", nieopodal Cieszyna, ten festiwal to prawdziwa cenowa okazja. Na tegorocznej edycji, która miała miejsce w dniach 26-27 czerwca 2009 i na którą bilet kosztował zaledwie 500 koron czeskich (ok. 85 zł), wystąpili m.in.: Saxon, Anthrax, Blaze Bayley, Uli Jon Roth z Kee Marcello i całe mnóstwo czeskich kapel, takich jak Arakain, Doga czy Citron. W Polsce za taki skład trzeba by było pewnie wysupłać z portfela 120 zł, o ile nie więcej. Do tego dochodzi plus w formie łatwej i krótkiej drogi - blisko, jak do Biedronki (w każdym razie dla mnie). Na "Noc Plna Hvezd" dojechałem z Katowic szybciej niż do Krakowa na Down drogą gruntową A4. Organizatorzy dołożyli też wszelkich starań, aby jadło było syte, a czciciele Dionizosa nie musieli wybierać jedynie pomiędzy dwoma gatunkami piwa. Do tego na terenie festu postawione zostały dwie sceny - większa dla gwiazd i mniejsza dla kapel pośledniejszego formatu. Jedynym mankamentem całej imprezy była pogoda. Podobnie jak przez kilka poprzednich dni, tak i w piątek Matka Natura nie szczędziła starań, aby Pawlak mógł podpłynąć do płota pontonem. Na szczęście, na czas samych koncertów, ktoś tam na górze odstawił swoją konewkę, co nie zmienia faktu, że cały teren festiwalu zmienił się tymczasowo w bagna Luizjany, ale bez wkładki mięsnej w postaci aligatorów.

Ze względu na pracę, jedynym występem, na jaki zdążyłem dojechać w piątek, był koncert Anthrax (Blaze'a niestety przegapiłem). Wąglik przeszedł w ciągu ostatnich lat wiele zmian. Najpierw, po albumie "The Greater of Two Evils" (stare kawałki nagrane w nowym składzie), z zespołu odeszli wokalista John Bush i gitarzysta Rob Caggiano, aby synowie marnotrawni, Joey Belladonna i Dan Spitz, mogli powrócić na reunion tour pod nazwą "Among the Living". Ten ponowny mariaż nie przetrwał jednak próby czasu i w 2007 roku w Anthrax zostali tylko Scott Ian, Frank Bello i Charlie Benante. Rob Caggiano zdecydował się powtórnie chwycić za wiosło ku chwale Wąglika, lecz John Bush nie zgodził się, by raz jeszcze objąć stanowisko gardłowego. W tej sytuacji muzycy Anthrax stanęli przed wyzwaniem znalezienia nowego wokalisty. Po wielu bezowocnych przesłuchaniach, Rob przyprowadził ze sobą Dana Nelsona, który dotychczas użyczał swego głosu mało znanej kapeli Devilsize. Po odśpiewaniu przez Dana "Room For One More", thrashowcy z Nowego Yorku postanowili go zatrudnić. Wszystkich jednak pewnie bardziej ciekawi, czy Nelson w charakterze frontmana robi równie wielkie wrażenie na publiczności, co na swoich współtowarzyszach broni. Po obejrzeniu występu uważam, że gość ma duży potencjał - jego głos jest wystarczająco głęboki, potężny i brutalny, by zatrzęsła się galaretka w najbliższym domostwie, a niemowlaki uderzyły w płacz. W moim prywatnym rankingu wokalistów Anthrax Nelson zajmuje drugie miejsce - po Johnie Bushu (do którego mu zresztą najbliżej), ale przed Belladonną i Turbinem. Jedyne, czego mu brakuje, to pewnej scenicznej charyzmy, która rozruszałaby ludzi na gigu. Zdaję sobie sprawę z tego, iż Czesi (i mówię to mimo mojej wielkiej do nich sympatii) na większości koncertów są równie drętwi i drewniani, co Orlando Bloom na celuloidowej taśmie. Początkowy brak odzewu ze strony publiczności złożyłem na karb ich wspomnianej już cechy, dopiero po interwencji Iana Scotta tłum począł ruszać się żwawiej, a na środku wytworzył się nawet swego rodzaju młyn. Jeśli Dan Nelson włoży trochę więcej pracy w budowanie kontaktu z widzami, to dobrze mu wróżę. W tym miejscu wypadałoby jeszcze wspomnieć co nieco na temat setlisty, a ta była solidna niczym czeski knedel. Obowiązkowo pojawiły się hity równie nieśmiertelne, co toruńskie radio - "Indians", "Madhouse", "Caught in a Mosh", "I Am the Law" i "Antisocial". Z ostatnich dokonań grupy usłyszeć można było "Safe Home" z albumu "We've Come for You All". Thrashowcy nie omieszkali również pochwalić się mocnym i ciężkim materiałem, który trafi na ich najnowsze wydawnictwo, "Worship Music", mające ukazać się w październiku. Jeśli cała płyta będzie utrzymana w takim brzmieniu, jak kawałki, które się pojawiły, to szykuje się nam naprawdę dobry album. Z koncertu wyszedłem jak najbardziej zadowolony.

Następnego dnia na terenie festu pojawiłem się dopiero wieczorem, gdyż ze względu na pewne obowiązki nie miałem czasu, by siedzieć przez cały dzień na stadionie w oczekiwaniu na Saxon. Dotarłszy na miejsce, wszedłem akurat na występ Uli Jon Rotha (były gitarzysta Scorpions, który grał na płytach "Fly to the Rainbow", "In Trance", "Virgin Killer" i "Taken by Force") i Kee Marcello (były gitarzysta Europe - płyty "Out of This Word" i "Prisoners in Paradise"), których wspomagali nieznany mi wokalista, pałker i basista. Ze sceny popłynęły różne rockowe wałki, spośród których parę brzmiało znajomo, choć nie mam pewności, gdzie je już słyszałem. Mój odbiór tego koncertu, poza brakiem znajomości repertuaru, dodatkowo osłabił fakt, iż stałem wówczas w kolejce po autografy Saxon (obok gościa, który przyniósł do podpisu czarno-białą parasolkę, co Biff z bezgranicznym zaskoczeniem skwitował "An umbrella?!").

A już kwadrans po 23 na scenie, niczym heavymetalowy grom z jasnego nieba, wylądował orzeł. Chłopcy z Barnsley otworzyli występ jedną z ważniejszych piosenek ze swojej ostatniej płyty - majestatycznym "Battalions of Steel" - który to kawałek firmuje ich obecną trasę ("Battalions of Steel Tour II" - pierwsza część tego tournee miała miejsce na początku roku). Dalej poszedł "Heavy Metal Thunder", "Demon Sweeney Todd", "Strong Arm of the Law" oraz fantastyczne "Power and the Glory". Po tytułowym kawałku z ich piątego albumu studyjnego, Sasi zaserwowali sobie odrobinę wytchnienia, grając spokojny, oniryczny "The Letter", by w chwilę później uderzyć ze zdwojoną mocą, odmalowując przed publiką widok na "Valley of the Kings". Biff dwoił się i troił, by rozkręcić widzów, skacząc, klaszcząc i wzywając ich do wspólnej zabawy, ale niestety przeważająca część zgromadzonych Czechów przejawiała skłonność do poruszania się niewiele większą od manekinów z wystawy sklepowej. Łatwo było zaobserwować, że tak naprawdę szalały tylko trzy, cztery pierwsze rzędy oraz paru osobników z gatunku homo sapiens siarkofrutensis, którzy ze względu na chorobę filipińską nie byli w stanie przedrzeć się do przodu przez błotniste morze zdeptanych, plastikowych kubków, nie narażając się przy tym na rozbrat z grawitacją. Ze sceny Biff Byford ogłosił, że "The Eagle Has Landed", a parę minut później poprosił Paula Quinna, aby ten zabrał widzów na mroczną wyprawę do wieków średnich. Jak się jednak okazało, nie miał na myśli "Crusader", a "Witchfinder General". Po tym rozgrzewającym utworze można było niemal usłyszeć, jak gdzieś w tle ulotnie warczą silniki motocykli, bo oto przyszedł czas na pierwszy wielki hit, jaki Sasi napisali w swojej karierze - "Wheels of Steel". Dopiero ten kawałek sprawił, że z większej liczby gardeł zaczął się dobywać śpiew. Równie entuzjastycznie przyjęto kolejny numer, czyli oczekiwanego "Krzyżowca". Gdy historia rycerzy walczących w Ziemi Świętej dobiegła końca, zespół pożegnał się z fanami, którzy nagle, jak jeden mąż, głośno jęli się domagać natychmiastowego powrotu legendy New Wave of British Heavy Metal. Muzycy nie dali się długo prosić i rychło przybyli ukontentować ludzi, dając aż cztery bisy - "747", "Live to Rock", "Denim and Leather" i ukoronowanie wieczoru w postaci "Princess of the Night". Poczułem się bardzo mile zaskoczony, gdy spojrzałem na zegarek, bowiem według rozkładu Saxon był zakontraktowany na występ liczący godzinę i dziesięć minut, podczas gdy faktycznie zagrali pełne półtorej godziny. Gig wypadł świetnie, aczkolwiek na warszawskim występie Sasów z lutego tego roku publiczność zdecydowanie bardziej dopisała. Szkoda również, że kapela w ogóle nie włącza do koncertowego repertuaru nic ze swoich albumów z lat dziewięćdziesiątych, a przecież na takich "Solid Ball of Rock", "Forever Free" czy "Dogs of War" jest pełno dobrego, wdzięcznego materiału do grania.

Mimo iż zarówno w piątek, jak i w sobotę po powrocie do domu musiałem czyścić spodnie i glany z zaschniętego błota, z festiwalu przywiozłem same pozytywne wspomnienia. Jeśli w przyszłym roku organizatorzy "Nocy Pełnej Gwiazd" zaproponują równie interesujący skład za tak dobrą cenę, to z pewnością zawitam do Trzyńca ponownie.

Komentarze
Dodaj komentarz »
trzynie
jarri (gość, IP: 83.5.28.*), 2009-07-20 14:17:57 | odpowiedz | zgłoś
jezdzę tam co roku, super festiwal!! i za rok tez tam pojadę!! pozdrawiam
Dzięki za relację
Sanguine (gość, IP: 83.20.182.*), 2009-07-15 17:35:19 | odpowiedz | zgłoś
Dobre porównania =) Przypomniał mi się pewien komentator boksu ;)
Pytanie. Czy na parasolu zostały złożone autografy?
Pozdrawiam!
re: Dzięki za relację
Verghityax (wyślij pw), 2009-07-16 08:06:20 | odpowiedz | zgłoś
Miło mi, że relacja Ci się podoba :) A parasol został podpisany :)

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Jak uczestniczysz w koncertach metalowych?