zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 29 marca 2024

relacja: Saxon, Big Ball, Lipsk "Hellraiser" 20.03.2010

22.03.2010  autor: Verghityax
wystąpili: Saxon; Big Ball
miejsce, data: Lipsk, Hellraiser, 20.03.2010

Jedną z niewątpliwych zalet koncertowych ekskursji jest możliwość poznawania nowych miejsc. Niektóre zapisują się na kartach naszej pamięci w jaśniejszych barwach, inne w ciemniejszych, lecz dzięki takim wyprawom gig, jaki by nie był, zostaje zakarbowany w zakamarkach zwojów mózgowych ze znacznie większą wyrazistością niż kolejny występ oglądany na swoich śmieciach.

Jako die-hard fan Saxon nie mogłem przepuścić okazji wyskoczenia na popis Brytyjczyków, zwłaszcza, jeśli jest on realizowany w ramach trasy "30th Anniversary Tour". Co prawda, kapela istniała już w 1976 roku jako Son of a Bitch, lecz dopiero w 1979 przemianowali się na Saxon, co związane było z wydaniem debiutanckiego albumu o tej samej nazwie. Ich show w Leipzig (tudzież w bardziej swojsko brzmiącej wersji: w Lipsku) miał się pierwotnie odbyć 18 października zeszłego roku, jednak - z powodu infekcji gardła wokalisty - wraz ze sporą częścią tournee przerzucono go na marzec 2010, w tym konkretnym przypadku na dzień 20 marca. Niewiele brakowało, a do opisywanego koncertu również by nie doszło, ponieważ Nibbs Carter ze względu na ciężką chorobę swojej żony zrezygnował z udziału w szturmie na kontynent. Na szczęście muzykom udało się w ekspresowym tempie znaleźć na potrzeby trasy zastępstwo i w efekcie na stanowisku basisty pojawił się Yenz Leonhardt, znany między innymi z Brats (zanim grupa przemianowała się na Mercyful Fate, a miejsce Yenza zajął King Diamond).

Choć nie miałem wystarczającej ilości czasu na pozwiedzanie, Lipsk jawił mi się jako miasto schludne i uporządkowane, a jednocześnie niepozbawione przy tym charakteru. Także z dziejowego punktu widzenia jest to niezwykle ciekawy punkt na mapie. Wszak to w Lipsku otwarto w średniowieczu jeden z pierwszych wielkich, europejskich uniwersytetów, a w 1813 roku wojska napoleońskie poniosły tu sromotną klęskę w tzw. Bitwie Narodów, podczas której ks. Józef Poniatowski zginął w odmętach Elstery, osłaniając odwrót cesarza Francuzów. Zabudowania, jakie udało mi się zobaczyć w okolicy klubu, przywiodły mi na myśl typowe, zachodnioeuropejskie przedmieścia z przełomu lat 80-tych i 90-tych. Na tych ulicach wyczuć można było ulotny powiew nostalgii i okresu młodzieńczej beztroski.

O klubie, w którym odbyła się impreza, da się pisać naprawdę wiele. Założony w 1992 roku "Hellraiser" to z zewnątrz niepozorny, niczym niewyróżniający się ceglany gmach, do złudzenia przypominający stare przedszkole albo podstawówkę. W środku zaś to zupełnie inna historia. Rozmiarem chyba najbliżej mu do krakowskiego "Studio", lecz pod względem atmosfery przebija go od ręki. Wszystkie ściany utrzymane są w czarnej tonacji i niemal każdy ich skrawek pokrywają białe malowidła w klimacie stanowiącym swoisty mariaż fantastyki z metalem, a kilka z nich to dokładne kopie grafik Luisa Royo. Nad szatnią wisi sztandar ze złowrogim logo klubu, z kolei kontuar baru zdobi deseń rozcapierzonych, wręcz komiksowych błyskawic. Scena umiejscowiona jest na tyle wysoko, że niższe osoby mogą bez problemów oglądać to, co dzieje się na pudle. Akustycznie sala też wychodzi z bitwy z tarczą. W takich chwilach człowiek aż ma ochotę westchnąć z zazdrości, kiedy widzi, jak ubogo i bez polotu wypadają polskie kluby w zestawieniu z zagranicznymi, bo "Hellraiser" to miejscówka z tradycją i pazurem, stworzona z pasją i pomysłem.

O godzinie 20, kiedy impreza miała się zacząć, klub był już praktycznie zawalony ludźmi. Jak na niemiecki ordnung przystało, z zabójczą punktualnością podium zajęła teutońska kapela Big Ball w roli jedynego tego wieczoru supportu. Zarówno stylistycznie, jak i tekstowo Niemcy czerpią pełnymi garściami z twórczości AC/DC. Nawiązują do Australijczyków nawet nazwą, a ich wokalista stara się jak może, by manierą wokalną przypasować się do Briana Johnsona. I co najlepsze, całkiem nieźle mu to wychodzi. Mimo iż warsztatowo taki Airbourne stoi o kilka poziomów wyżej, Big Ball ma spory potencjał, którego, mam nadzieję, nie zmarnują. W trakcie niecałych 40 minut, jakie mieli do swojej dyspozycji, niemieccy rockerzy zaprezentowali m.in. "Double Demon" i "Hotter than Hell" - coś, na czym warto zawiesić ucho.

W przerwie z głośników dobywały się rozmaite hity AC piorun DC, a gdy o 21 pogasły światła, w sali rozbrzmiało... "Seek and Destroy" Metalliki. Nie mam pojęcia, czemu miało służyć wplecenie tego numeru w muzyczny gobelin Saxon i Big Ball, ale po tym, jak dobiegł końca, scenę zawojowali weterani herbu New Wave of British Heavy Metal. W tym miejscu muszę powiedzieć, że setlista mnie absolutnie rozczarowała. Na 30-lecie spodziewałem się większej ilości rzadko granych wałków. Niestety, repertuar zdominowały sprawdzone przeboje. Na początek poszło "Battalions of Steel", "Heavy Metal Thunder", "Live to Rock" i "Motorcycle Man", po czym zmiana tonów na lżejsze w postaci "Requiem" i nagły przeskok na znacznie cięższe, czyli "Witchfinder General" i "Metalhead". Następnie Sasi zagrali "The Eagle Has Landed" i cztery piosenki zmiksowaną w jedną, składającą się z "Warrior", "Battle Cry", "Sixth Form Girls" oraz "Man and Machine" i spuentowaną końcówką "Battle Cry". Jedynym zaskoczeniem było dla mnie "To Hell and Back Again", aczkolwiek tym smaczkiem panowie tylko rozbudzili mój apetyt, by zaraz potem go ostudzić powrotem na dobrze znane wody: "Strong Arm of the Law", "Broken Heroes" (przy tym kawałku Biff dodał, że kojarzy mu się on z monumentem poświęconym Bitwie Narodów, który tego dnia odwiedzili), "20,000 Ft", "747" i "Princess of the Night". W ramach bisu Doug Scarratt uraczył publiczność solówką, a później koncert zwieńczyły nieśmiertelne "Wheels of Steel", klasycznie rozpoczynany przez Paula Quinna "Crusader" oraz "Denim and Leather".

To moje czysto subiektywne marudzenie, ale bez mrugnięcia okiem wywaliłbym z tego spisu kilka piosenek i zastąpił je takimi, jak choćby "Solid Ball of Rock", "I Just Can't Get Enough", "Forever Free", "Iron Wheels", "Rock N'Roll Gypsy", "Calm Before the Storm", "Do It All for You", "Shadows on the Wall", "Walking Through Tokyo" czy "Ashes to Ashes". Ucieszył mnie natomiast fakt, że muzycy byli tego wieczoru w rewelacyjnej formie, a Biff rzucający "eins, zwei, drei" rozbroił mnie kompletnie. Pomimo wtórnej i utartej, jak dla mnie, setlisty, występ wyszedł naprawdę dobrze, a i publika dopisała. W przeciwieństwie do tego, co często widuje się na gigach w Polsce, większość goszczących na imprezie osób mieściła się w przedziale trzydziestu lat i wzwyż. Z jednej strony to dziwne, że do "Hellraisera" przytaszczyło się tak niewiele młodzieży, ale z drugiej przynajmniej nie było tu przypadkowych ludzi, nie znających liryków.

Wypad zaliczam do bardzo udanych. Miło było poznać innych, zatwardziałych wielbicieli Saxon, bowiem tych w Lipsku nie brakowało - paru przybyło nawet z Anglii i Stanów Zjednoczonych, by zaliczyć ten koncert oraz drugi, odbywający się nazajutrz w Stuttgarcie. I choć z żalem opuszczałem to miasto, z mroków mojej pamięci wychynął tekst pewnej szanty o hiszpańskich dziewojach, mówiący, że "kiedyś na pewno wrócimy tu znów".

Komentarze
Dodaj komentarz »
foty :/
napalona34 (gość, IP: 79.186.40.*), 2010-03-24 20:24:55 | odpowiedz | zgłoś
znowu bez fotek !!!, wrzucać mi tu choćby i 3 na krzyz, plz !!!

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Jak uczestniczysz w koncertach metalowych?