zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 25 kwietnia 2024

relacja: Sepultura, Rosetta, Blindead, Gdynia "Ucho" 30.06.2009

19.07.2009  autor: Tomek Lasek
wystąpili: Sepultura; Rosetta; Blindead
miejsce, data: Gdynia, Ucho, 30.06.2009

Veni, vidi, vici.

19:00 - 20:10 Blindead

Muzycy Blindead jak zwykle pozamiatali z siłą odkurzacza próżniowego. Zagrali nieźle, z wykopem, choć warunki mieli niełatwe, bo na scenie było mało miejsca. W pewnym momencie pojawił się Michael Armine z Rosetta i obwieścił, że to Sepultura, a nie oni zagrają po Blindead. Dodał, że Rosetta zagra na końcu dla tych, którzy, cytuję "don't give a shit". Załoga Havoca wznowiła niszczenie obiektów, niestety maszyneria Hervy'ego odmówiła posłuszeństwa i Blindead wytracił moc. Koncert się skończył w doliczonym czasie po 6 minutach "Impulse". Zresztą, zespół miał pecha już od początku swojej europejskiej trasy. Etatowy wokalista - Nick - zachorował i zastępował go Kvass, odpowiedzialny za wizualizacje dla Blindead. Na gdyńskim koncercie radził sobie całkiem nieźle, zarówno pod względem wokalnym, jak i "choreograficznym", dało się jednak odczuć brak Patryka przy mikrofonie.

Poza tym gdyński koncert miał wyglądać i brzmieć zupełnie inaczej. Razem z Blindead mieli zagrać rodacy z Tides From Nebula, na koniec zaś Rosetta. Ale, jak to często bywa, rzeczywistość lubi płatać figle.

Pożegnania Blindead były ostatnimi słowami, jakie padły ze sceny na najbliższe 1,5 godziny.

ok. 21:45 - 23:10 Sepultura

Prawie dwie godziny czekania na przerywnik przed Rosetta to dużo jak na moje siły, zważywszy na fakt, że klub "Ucho" pękał w szwach, a powietrze było towarem deficytowym. Być może według czasu brazylijskiego była właśnie pora sjesty, bo scena czekała, światła były przygaszone, rozbrzmiało nawet kilkuminutowe intro, powitane rykiem podekscytowanej publiczności i tyle. Muzycy nadal nie wychodzili, zaszyci w trzewiach "backstage'u". Zbudowano suspens... i nic. Hitchcock by ich za to nie pochwalił.

W chwili, gdy powietrze trzeba było wygrzebywać z kieszeni, na scenę wyszła Sepultura. Najwyraźniej większości przybyłym długi czas oczekiwania w próżni na przyblakłą gwiazdę nie przeszkadzał, bo rozpętało się prawdziwe piekło. Temperatura rosła z minuty na minutę i to dosłownie. Oczy naprawdę pieką, gdy je zalewa pot, który wręcz skraplał się w powietrzu.

Poruszać się (o ile jest to możliwe w dzikim tłumie) można było przy kilku starszych numerach - m.in. "Territory", "Refuse-Resist", "Manifest", "Troops of Doom", "Escape to the Void", "Mass Hypnosis", "Inner Self", "Dead Embryonic Cells", "Septic Schizo", "Roots" i na koniec "Arise". Dramaturgia występu właściwie opierała się na muzyce sprzed 1996 roku, resztę repertuaru, która zlewała się w jeden ciąg muzyczny, można spokojnie przemilczeć.

Derrick Green marnuje się w tym zespole. Potężny wokalista co chwila wołał "these are the sickest circumstances" albo "it's really hot!". Choć, eufemistycznie mówiąc, nie przepadam za tym, co teraz robi Andreas Kisser z tym zespołem, jednego nie można odmówić muzykom Sepultury: kondycji. W trudnych warunkach zagrali z mocą. Było w tym koncercie mnóstwo energii, choć mało muzyki. Nawet starsze utwory, w rytm których ciało odruchowo zaczynało się poruszać, nie brzmiały tak dobrze, zagrane na jedną gitarę.

Po 23:00 Sepultura skończyła grać, a ich "niezwykle skrupulatni techniczni" zaczęli rozmontowywać sprzęt z prędkością ślimaków WRC. Sepultura podobno musiała wyjechać około północy na kolejny koncert do Krakowa.

Zespół nadal uważa się, moim zdaniem bezpodstawnie, za wielką gwiazdę, choć jej blask przygasł jakoś po wydaniu "Against". Sepultura straciła impet i swoją pozycję. Kilka lat temu supportowali w Polsce In Flames, choć przecież powinno być na odwrót, prawda? Znamienny jest też fakt, że Igor Cavalera, opuszczając Sepulturę, poprosił kolegów o zmianę nazwy. Odmówili, bo zapewne wiedzą, że obecnie ludzi ściąga na koncerty tylko magia nazwy. Wielka szkoda.

ok. 00:03-00:13 - 01:20 Rosetta

Jak się okazało, rzekomy pośpiech Sepultury był spowodowany nie tylko koniecznością wyjazdu do dawnej stolicy Polaków. Rosetta po prostu odmówiła wyjścia na scenę, którą zajmował ogromny zestaw perkusyjny Jeana Dollabella. Muzycy stwierdzili, że po prostu się nie zmieszczą i dlatego zaczekają na swoją kolej. Blindead niestety nie mieli wyjścia.

Na widowni było może ze sto osób. W nieco ponad trzy kwadranse, z pomocą bębnów Blindead, Rosetta zrobiła "veni, vidi, vici" i zeszła ze sceny. Michael Armine to Mały Rycerz. Podczas rozmowy przed klubem był spokojny, niepozorny niemal, zaś na scenie to galaktyka kosmicznej energii. Muzyka Rosetta na żywo nabiera jeszcze więcej mocy, bardziej wyeksponowane było brzmienie bębnów, zaś dźwiękowe krajobrazy Armine'a sprawiały, że klub nie był już uchem igielnym, a jakąś wielką, otwartą przestrzenią.

Gdyby z Rosetta zrobić satelitę lub kosmiczną sondę, to mielibyśmy już murowane bliskie spotkanie trzeciego stopnia z inną cywilizacją.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!