Koncerty w warszawskiej "Kopalni" przyzwyczaiły już jej bywalców do kameralnej atmosfery. Podobnie również było tego piątkowego wieczoru, który upłynął pod znakiem gotyckiego, zimnofalowego grania.

Pierwsza na scenie wystąpiła warszawska formacja Eva. Zespół zaprezentował zgromadzonej publiczności kilkadziesiąt minut miłej dla ucha muzyki inspirowanej dokonaniami Bauhaus i The Cure, gdzie nie technika muzyków jest istotna, lecz emocje, które stoją w tym przypadku na pierwszym miejscu. Trio wsparte automatem perkusyjnym poradziło sobie całkiem nieźle, a na pewno na uwagę zasługuję charyzmatyczna, ekspresyjna wokalistka Monika, bez wątpienia liderka grupy. Z koncertu na koncert widać, że członkowie Eva radzą sobie coraz lepiej.

Drugim zespołem wieczoru był łódzki zespół Wieże Fabryk, który występował w stolicy bodajże po raz pierwszy. Klimaty, w jakich obraca się ta grupa, nieco różnią się od tego, co mogliśmy usłyszeć kilkanaście minut wcześniej - choć gatunkowo to jedna wielka szuflada, to jednak muzycznie mamy do czynienia z trochę "ostrzejszym", bardziej gitarowym graniem, a wszystko w "sistersowym" sosie. Co ciekawe, autor tekstów jest chyba pasjonatem pojazdów szynowych, gdyż kilkakrotnie z ust wokalisty usłyszeć można było słowo "tramwaj";) Pierwszy kontakt z twórczością Wież Fabryk mile mnie zaskoczył, a przygotowany przez Łodzian na warszawski występ materiał wypadł całkiem ciekawie.

Oba zespoły zostały ciepło przyjęte przez publiczność, co niewątpliwie świadczy, że koncert się podobał.