zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 20 kwietnia 2024

wywiad: Annalist

25.05.2001  autor: Marta "Lilly"

Wykonawca:  Robert Srzednicki - Annalist (wokal, gitara)

Nowa, niezwykle odważna i eksperymentalna płyta "Trial" będzie zaskoczeniem dla fanów Annalist, przyzwyczajonych do ich art rockowego wizerunku. Będzie też zaskoczeniem dla tych, którzy zdecydują się pierwszy raz sięgnąć po nagrania zespołu. Dawno już nie powstał na rockowej scenie tak świeży album, łączący w sobie piękno, drapieżność, delikatność i moc. Zapraszam Was do przeczytania rozmowy z Robertem Srzednickim, wokalistą i gitarzystą Annalist, który opowie o dawnych, obecnych i przyszłych dziejach tej kapeli...

strona: 1 z 1

Lilly: Po kilku latach nieobecności na scenie zagraliście wreszcie pierwszy koncert (wraz z Unnamed w warszawskiej Proximie, 23.02.2001), jakie wrażenia po tym koncercie?

Robert: Dobre, dobre! Sprawdziliśmy się na scenie po tak długim czasie nieobecności. Stres był straszny, ja się bardzo denerwowałem, ale fajnie to chyba wyszło. Zresztą chcieliśmy zrobić tak, żeby ten koncert był jakimś przeżyciem, dlatego puszczaliśmy filmy, różne takie rzeczy, długo żeśmy się do tego przygotowywali. Główny problem był taki, że klawiszowiec od nas odszedł (Bartek Gołembnik) i trzeba było jakoś zastąpić te klawisze. Wspomagaliśmy się różnymi sekwenserami, różnymi urządzeniami studyjnymi, ale chyba dobrze wyszło ogólnie, jesteśmy bardzo zadowoleni, fajne przyjęcie i ta cała oprawa wizualna też.

Koncert promował nową płytę, więc teraz o niej sobie pogadamy. Jak o niej w tej chwili myślisz, jaki masz do niej stosunek, czy już nabrałeś do "Trial" dystansu?

Dystansu nabrałem i to dość sporego, dlatego że ona była nagrywana długo, przez rok mniej więcej i prawie rok temu żeśmy ją skończyli. Dużo czasu trwał ten cały proces wydawniczy, do tego ja jeszcze organizowałem studio i tak dalej, więc było dużo zajęć związanych z nagrywaniem. Dystans mam już teraz odpowiedni i płyta podoba mi się. Uważam, że jest fajna i przede wszystkim nastawiona na to, co w naszej grupie było zawsze najważniejsze i co ludzie najbardziej cenili, czyli tajemniczość, mroczny klimat, podróż. Na to, żeby można było sobie wieczorem tę płytę w słuchawkach zapuścić i odlecieć. To chyba nasi słuchacze zawsze najbardziej cenili i właśnie to jest głównie na tej płycie.

A jak długo nie miałeś do "Trial" dystansu? Bezpośrednio po nagraniu. Wtedy się słucha, słucha i traci się obiektywizm. Chociaż czasem bywa odwrotnie. Akurat tę płytę mogliśmy sobie dopracować, ale jak nagrywaliśmy kiedyś płyty tak, że czas nas gonił, to z reguły bezpośrednio po nagraniu widzieliśmy jakieś niedociągnięcia, potem one znikają i widzi się zupełnie inne rzeczy. Przy nowej płycie było duże podniecenie, strasznie żeśmy się jarali i oczywiście nasze nagrania są tak nowocześnie zaaranżowane, są sample, loopy, różne takie nowoczesne sprawy. Wydaje mi się, że ta płyta nie jest łatwa do słuchania, może pięć pierwszych numerów jest bardziej stonowanych, może "stonowanych" to złe określenie, ale są dla szerszego grona słuchaczy, natomiast już te utwory pod koniec, to są ewidentne klimaty, długie transowe numery, takie dla naszych fanów.

Wróćmy teraz do zamierzchłych czasów, kiedy na demówkach graliście death metal... Powiedz, jak przebiegała Wasza ewolucja i co skłoniło Was do tak diametralnej zmiany stylu?

Zaczęliśmy od death metalu, ale to był death metal z klawiszami, klimatyczny. Zresztą zawsze trzymaliśmy się blisko środowiska metalowego i nie chcieliśmy stracić z nim kontaktu. Często ludzie słuchający metalu chodzą na nasze koncerty i kupują nasze płyty. Natomiast zawsze chcieliśmy grać muzykę klimatyczną i tak naprawdę zmieniło się może instrumentarium od tych zupełnie wczesnych lat, ale nie zmienił się klimat. Zawsze chcieliśmy osiągnąć mrok, przestrzeń. Graliśmy taką odmianę metalu, jaką potem grał Paradise Lost, może trochę szybciej na początku. Później odeszliśmy w stronę rocka progresywnego, też mrocznego, z elementami gotyku, nowej fali, a potem skręciliśmy w stronę popu. Teraz patrzę na to z perspektywy czasu - nie było to dobrym posunięciem, ale jakoś tak wyszło. Obecnie znowu wracamy do mrocznej bazy, to jest nowoczesna, mroczna muzyka rockowa, a mi się wydaje, że fanom metalu też się spodoba. Ja cały czas metal lubię.

A jakie kapele?

Teraz dużo nowych kapel jest, to głównie Artur (mowa o Arturze Szolcu, perkusiście Annalist - red.) w naszej grupie słucha metalu. Jak żeśmy dawno temu grali, to byliśmy na bieżąco, słuchało się Morbid Angel, Nocturnus, Slayer, tych kapel komercyjnych też, Megadeth, Metallica, bardzo to lubiliśmy. Teraz dużo jest zespołów amerykańskich, na przykład Slipknot. My tutaj dużo metalu nagrywamy (w studiu Serakos należącym do Roberta - red.). Parę lat temu podobała mi się płyta Fear Factory "Demanufacture", takie granie z nowoczesnymi elementami. Nowe Slayery są dosyć fajne, chociaż nie tak dobre jak kiedyś, ogólnie... Adam, jak tam jest teraz w metalu, co żeś puszczał?

Hate! (śmiech)

Hate to swoją drogą. Co tam jeszcze?

Adam (frontman Hate): Nile.

No, wczoraj fajny koncert był... (śmiech)

Adam: No właśnie słyszałem. Morbid Angel, ale to już nie jest to...

Ja wolałem wcześniejsze!

Adam: Te z Vincentem...

Teraz kto tam jeszcze jest? Azagthoth, nie?

Adam: Azagthot, tak, tam jeszcze na gitarze młóci, jest Sandoval, ale już nie ma lidera, takiego frontmana brakuje w Morbid Angel.

Nie słuchałem tej nowej płyty.

Adam: No, tyle chciałem powiedzieć! (śmiech)

To takie dygresje... (śmiech)

Adam: Tak jest!

Wróćmy do Annalist i nowej płyty... Jest na niej dużo elektroniki, klawiszy. Skąd ta inspiracja? Czy nie baliście się połączyć różnych dziedzin - nowoczesnej elektroniki i progresywnego rocka?

Wiesz, rock progresywny znaczy "postępowy", my zawsze uciekaliśmy od tej etykiety "progresywny rock", bo to nam się kojarzy z muzyką grzeczną, a my raczej takiej nigdy nie chcieliśmy grać. Tu po prostu jest jakaś nowa droga, są możliwości i trzeba to wykorzystać. Mam nadzieję, że zrobiliśmy to w oryginalny sposób, nie tak jak wszyscy. Nie ma wzoru, nie kopiowaliśmy Depeche Mode czy Garbage, czy jakichś nowych popularnych grup, które grają z samplerami i loopami. Staraliśmy się robić muzykę po swojemu. Wydaje mi się, że jest to w naszym stylu, wiele rozwiązań jest zupełnie nowatorskich i naszych, taką mam nadzieję. I jeżeli to ma się przyczyniać do zaostrzenia naszej muzyki, do większego czadu, to to jest bardzo dobre, tym bardziej, że nie zrezygnowaliśmy również z tradycyjnego instrumentarium. Jak są loopy, to są też do tego żywe beaty grane na perkusji, gitary i wokal oczywiście są normalne. To uzupełnia, dopełnia całą tę muzykę.

Płyta "Memories" - dlaczego po niej zdecydowaliście się na rezygnację z języka angielskiego? Co prawda jeszcze były angielskie liryki na "Artemis", ale niewiele...

Szczerze mówiąc, po prostu mówili nam "Słuchajcie, to jest polski rynek, to po angielsku raczej nie można, śpiewajcie po polsku, będzie lepiej" i tak dalej, więc to było trochę na tej zasadzie, a potem już tak zostało. Teraz być może się poddaliśmy trendom, bo w metalu akurat jest tak, że się śpiewa po angielsku, w agresywniejszym po prostu tak jest. W muzyce spokojniejszej raczej rzadko bywa, żeby ktoś po angielsku śpiewał u nas w Polsce. Nowa płyta też jest po polsku, chociaż tytuł ma angielski. Nie wiem, czy to jest dobrze, że odeszliśmy od tego, ale skoro już tak się stało... Niedobrze z tego względu, że angielski lepiej brzmi, ładniej się śpiewa po angielsku. Wydaje mi się, że na płycie "Eon" polski język trochę razi, natomiast na nowej teksty mają dużą rolę, są to opowieści, coś się dzieje fajnego. Nad tekstami dużo pracowaliśmy i wydaje mi się, że jest ok. A wracając jeszcze do tego, dlaczego odeszliśmy... sam nie wiem, chyba nas wytwórnia namówiła.

A nie miałeś wtedy wrażenia, że zamkniecie sobie drogę na rynki zachodnie?

Trudno powiedzieć. Z tego co pamiętam, wydawca "Artemis" miał kontakty z Japonią i zachodnią Europą, ona się chyba bardziej podobała niż pierwsza płyta, także na to chyba w praktyce zachodni odbiorcy nie zwracają uwagi. Jest to muzyka skierowana do pewnej grupy ludzi, jak wszystkich tych kapel progresywnych, a byliśmy w takim nurcie, to nie jest ważne czy się śpiewa po hiszpańsku, czy po angielsku, czy po polsku...

Czy po japońsku... (śmiech)

Kiedyś słyszałem kapele śpiewające po japońsku - Tsunami, Loudness, śmiesznie to brzmiało, śmiesznie.

Mówiłeś, że nowa płyta powstawała rok...

Rok prawie. Ale to nie dlatego, że coś nie szło, tylko po prostu żeby złapać dystans. Poza tym mieliśmy dużo innych rzeczy do roboty. Na przykład robiliśmy sobie podkłady, minęły dwa miesiące, potem zrobiliśmy wokale. Nie siedzieliśmy przez rok w studiu, tylko krokami nagrywaliśmy, żeby można było złapać nowe pomysły.

Czy był taki okres, że byliście praktycznie w rozkładzie, czy Annalist cały czas istniał? Był taki czas po płycie "Eon" i po jej promocji, okres zawieszenia. Grupa nie przestała istnieć, ale każdy się zajął swoimi sprawami. Cały czas tliło się przeświadczenie, że coś będzie, że zrobimy nową płytę, że ją wydamy. O zespole przycichło, jednak cały czas mieliśmy sygnały, że ktoś się nami interesuje, pytali się nas ludzie kiedy będzie nowa płyta i jak to będzie dalej, teraz jest powrót. Wielki comeback (śmiech).

To jeszcze sobie o "Memories" porozmawiamy. Kawałek "Falling Down" był dosłownie przebojem, nawet był do niego teledysk. Możesz mi opowiedzieć o scenariuszu i jak to wtedy było odbierane?

Scenariusz był taki, że tam się nic nie działo, ale teledysk do "Anioł i Duch" z drugiej płyty był fajny. A do "Falling Down" ja mam jeszcze gdzieś na video, jakbyś chciała obejrzeć. A scenariusz to jest taki... już nie pamiętam, co tam się działo (śmiech). W Kazimierzu nad Wisłą kręciliśmy. To ładne miasto. Potem gdzieś tam na jakimś strychu, ja tam malarza grałem, coś maluję, potem się to zmienia w Kazimierz, jakaś taka miłosna historia, już nie pamiętam dokładnie. Ale fajny był, dosyć urokliwy, czasem go puszczali i wiele osób się o nas dowiedziało dzięki temu.

A teledysk do "Anioł i Duch"?

A ten to super był i jego dokładnie pamiętam, bo go wiele razy oglądałem. Był kręcony w Łazienkach Królewskich i były to różne klimatyczne rzeczy z Łazienek. Wiesz, jakieś rzeźby w półcieniu, my gdzieś tam chodzący, ogień się palił, ekstra, teledysk robił wrażenie, kolorowy, bardzo ładny. Pamiętam, że w "Klipolu" był i często go puszczali, bo to jeszcze były takie czasy, że do telewizji dosyć łatwo się było dostać, teraz jest gorzej. I to był bardzo fajny teledysk.

Nowa płyta i teksty... Ja osobiście odnajduję tam i Homera, i mity greckie, i jakieś orientalne baśnie. Skąd takie zainteresowania?

Wiesz, to jest tak, że chcieliśmy coś przekazać, jakieś historie opowiedzieć i tak żeśmy sięgali do różnych rzeczy. Tam są takie drobne odniesienia, żeby nie było nachalnych nawiązań do mitologii, w pierwszym utworze, wiadomo, Troja, do alchemii, bo ja akurat wtedy pisałem pracę magisterską i o sprawy alchemii zahaczałem, więc byłem w temacie. W "Alchemiku" jest historia Kelley'a, Johna Dee, to tajemnicze bardzo osoby, alchemicy siedemnastowieczni, zresztą byli w Polsce, w Pradze, ale o tym się nie mówi, bo nikt o tym u nas nie wie, ale są również związani z naszym krajem...

Mittloff: (pracujący w drugim pomieszczeniu nad miksami Hate): Co to jest za akcja?!

Co się dzieje?

Mittloff: Nic, nic!

Ale nic z komputerem?

Mittloff: Nic, nic, będzie dobrze...

...no i krótko mówiąc - jakoś tam we własnym sosie żeśmy te inspiracje przerabiali, jest utwór "Truposz", który został zainspirowany filmem Jima Jarmusha "Truposz". Tam Artur mówi, jest utwór "Śmierć Czeka w Samarze", do niego pomysł wzięliśmy z opowieści, już nie pamiętam, to chyba była taka tradycyjna tylko w wersji De Mello, takiego pisarza. Znaleźliśmy ją i stwierdziliśmy, że jest fajna, zresztą to było zupełnie spontaniczne, ktoś miał książkę, stwierdziliśmy, że to dajemy, taki spontan.

Na przykład "Labirynt" to nić Ariadny...

Tak, tam są różne takie nawiązania do mitologii. Z czego brać inspiracje? To chyba najlepsza rzecz w sumie. Ale to fajnie, że to jest zauważone, ja się cieszę bardzo.

Opowiedzieliśmy sobie wcześniej o "Memories" zatem kolej na "Artemis". W środowisku była oceniana jako dosyć wtórna. Jak Ty i zespół odnosiliście się do tych opinii, czy uważasz, że były słuszne?

To trudno powiedzieć. Na pewno nie była tak radykalnie nowoczesna, jak nowy album, to była taka troszkę płyta "pół na pół", bo tam były utwory, które dzisiaj gramy i bardzo lubimy, np. "Eclipse", "Juniper". To właśnie dłuższe kompozycje i był to też ukłon w stronę komercji, który wtedy był fajny, wydawało nam się, że to jest ok., zresztą płyta dobrze przyjmowana była na koncertach. Teraz z mieszanymi uczuciami podchodzimy do utworów typu "Mostek Pomnik Postać", niemniej płyta fajnie została zrealizowana. Wpisaliśmy się w progresywny nurt najbardziej tą płytą, najbardziej była taka, powiedziałbym, może nie wtórna, ale mainstreamowa, najbardziej w nurcie i ja ją lubię. Lubię jej słuchać, nawet często. Wydaje mi się, że to był logiczny kolejny krok w naszym graniu. Podoba mi się to, że ta płyta kojarzy się z Łazienkami Królewskimi, wtedy często w tym parku żeśmy sobie łazili. Na wkładce też są Łazienki, zdjęcia różne i też koncert zagraliśmy po tej płycie w Łazienkach, to był naprawdę ekstra występ. Zaczęliśmy o zachodzie słońca, skończyliśmy przy pełni księżyca, bo akurat była pełnia i ten koncert przypieczętował promocję płyty, z tym mam związane bardzo miłe wspomnienia.

Do nowej płyty dobrnęliście w starym składzie...

Tak, to był zawsze trzon zespołu, Bartek zawsze był gdzieś tam z boku, ja zresztą dużo klawiszy grałem, Bartek zawsze trzymał się na dalszym planie i różne sprawy zadecydowały o tym, że musiał zrezygnować z grania, mieszka zresztą poza Warszawą i to byłby kłopot.

A czy przez zespół przewinęły się jakieś osoby, które były tylko "na chwilę" i zaraz odeszły?

Były takie osoby, ale nie na stałe w zespole, był na przykład... słuchajcie, jak się Morda nazywa!?

Mittloff: Paweł Jirowec!

O, właśnie! On grał na instrumentach perkusyjnych, na koncercie w Łazienkach Mittloff z nami grał, na drugiej gitarce kiedyś pojawił się Grzesiek Jędrzejewski. Sylwester Misiorek, jego głos jest zresztą słychać na "Artemis" w pewnym momencie, kiedy graliśmy koncert z Marillion po pierwszej płycie, to on z nami śpiewał w "Arenie" i w Sali Kongresowej, był też taki chłopak Olek Huzar, grał na drugiej gitarze i śpiewał, ale to wszystko są raczej osoby drugoplanowe dla naszego zespołu.

I nie wniosły nic do Waszej muzyki?

Może Sylwek coś wniósł, on coś tam wymyślał, najbliżej był z nami i w nagraniach też brał udział, cały czas się kontaktujemy. Natomiast w zespole już od dawna nie jest, on około pół roku był jako czwarty, nie - wtedy piąty, członek. Był drugim wokalistą i jeszcze wnosił troszkę do kompozycji i tekstów, ale w sumie nic wielkiego.

Co ja tutaj napisałam? Aha... Opowiedz mi o dzisiejszej kondycji progresywnego rocka.

O, o tym to ja w ogóle nie mam pojęcia, ponieważ my żeśmy z tego klimatu wypadli, tym bardziej, że nasze dwie ostatnie płyty wydała firma Ars Mundi. To jest jakby oaza tego rodzaju muzyki. A teraz wydaje nas Apocalypse Production, firma zgoła odmienna, więc ciężko mi powiedzieć... Wiem, że kiedyś był Collage, bo z nimi się trzymaliśmy dosyć blisko, teraz jednak nawet nie wiem czy jeszcze istnieją. Inne grupy też jakby przycichły, więc myślę, że ta kondycja nie jest najlepsza, krótko mówiąc. Nie wiem, czy kiedykolwiek była tak naprawdę dobra. My gramy swoją muzykę, jak ją zwał, tak zwał, ona wychodzi z rocka progresywnego i z drugiej strony metalu, ale nie jest adresowana tylko do fanów tego gatunku. Zresztą my zawsze byliśmy zespołem kontrowersyjnym dosyć i często taki ortodoksyjnym fanom art rocka to się nie podobaliśmy. Fanom Sisters Of Mercy, Fields Of The Nephilim to się podobało, ale nasz zespół nigdy nie był w głównym nurcie.

A czemu tym ortodoksom się nie podobało?

Nie no, czasem się i podobało, ale my jednak przede wszystkim żeśmy się odcinali od tego, czasem może i za ostro. Mówiliśmy "nie, progresywny rock to nie to, to nie jest w tej szufladce". Progresywny rock kojarzył nam się z trochę ugrzecznioną formą, a my chcieliśmy grać mrocznie, trochę agresywniej i ogólnie inaczej. Collage na przykład był takim zespołem bardzo w nurcie.

Wydaje mi się, że każda płyta jest wypadkową fascynacji jej twórców, więc może o nich mi trochę opowiesz?

Oj, to trudne, bo właśnie na tej płycie chodziło o to, żeby te fascynacje jakoś poodcinać. Oczywiście pojawiają się echa jakichś naszych starych ulubionych zespołów typu Simple Minds, U2, Depeche Mode, Massive Attack itd., jednak idea była taka, żeby się odciąć w ogóle od tego, żeby nikt nie mówił "słuchajcie, tu ktoś fajnie gra, ekstra piosenka, zróbmy coś w tym stylu!", tylko zrobić właśnie coś zupełnie na maksa nowego, a inspiracje czerpać z wewnątrz, nie wzorować się na kimś. No i tak wyszło jak wyszło, mam nadzieję, że fajnie, ale tak to właśnie powstawało. Nie słuchaliśmy niczego w trakcie, żeby nie było żadnych fascynacji jakimiś tam zachodnimi kapelami.

"Eon" to chyba najspokojniejsza Wasza płyta...?

Tak, najspokojniejsza. Zresztą, ja powiem tak: na "Eon" są super piosenki, do dzisiaj uważam, że tak jest i świetnie wychodzą na koncertach. Natomiast wtedy w studiu, a nagraliśmy w studiu Hard w Warszawie, nie było najlepszej atmosfery i teraz to trochę słychać. Nagrywanie się przedłużało, ja miałem mały wypadek, jakoś tak żeśmy się tam międlili, jakieś takie akcje, niemiło było krótko mówiąc. To się trochę odbiło na muzyce i nie ma takiego powera, jaki powinien być na tej płycie.

Ale mimo wszystko ona ma bardzo pozytywny wydźwięk.

Tak, pozytywny, taki no może nie kaznodziejski (śmiech), ale taki "do góry jedziemy!", są tam świetne numery, ale mieszane mam uczucia co do tej płyty. Tak jak pierwszą bardzo lubię, super mi się jej sucha, to tutaj mam jednak złe skojarzenia, chociaż wiem, że dla wielu osób to jest najlepsza nasza płyta.

Nie, najlepsza jest najnowsza!

Nie no, nie mówiąc o najnowszej! Najnowsza jest najlepsza, ewidentnie, jasne, że zawsze muzykom ostatnia się podoba najbardziej.

Pogadajmy zatem o Twojej pracy w Serakos Studio. Jak się czujesz jako realizator i jaki gatunek realizuje Ci się najlepiej?

Oj, to trudno powiedzieć... To znaczy dobrze się czuję jako realizator, dużo się nauczyłem w tym fachu, korzystałem z literatury angielskiej, internetu itd. Potem żeśmy zbierali na to kasę, koledzy z zespołu pomagali mi w organizacji studia. A co lubię realizować... To raczej zależy od zespołu, nie od gatunku. Bardzo lubię metal realizować, zresztą bardzo dużo grup metalowych przychodzi do nas. Natomiast jak się zmęczę już hukiem, to także inna muzyka tu jest, nagrywali tu Trawnik, Partia, to bardziej punkowe rzeczy. My robimy także jakieś swoje sprawy, bardziej klimatyczne. W zasadzie każdy gatunek jest fajny, oczywiście jeśli się na nim jakoś tam znam, bo tu na przykład kiedyś ktoś chciał grać rockabilly i trochę nie miałem pojęcia, musiałem sobie posłuchać odpowiednich płyt, żeby wiedzieć, na czym polega ten gatunek. Bardzo lubię nagrywać. To zależy też od ludzi, jeśli grają fajną muzykę, są otwarcia na pomysły, na różne fajne brzmienia, to wtedy bardzo fajnie się pracuje i w ogóle bardzo to lubię. Ja się tutaj bardzo dobrze odnajduję. Krzysiek, nasz basista, też pracuje w studio jako realizator, także wszystko jest w rodzinie.

Powróćmy do nowej płyty... Jej oprawa graficzna według mnie potęguje wrażenie koncepcji całości. Miasto, noc, labirynt...

Ta płyta nie miała być koncept-albumem, ale przez takie a nie inne połączenie utworów tak trochę wyszło. Niedawno w radio gdzieś ktoś się nas zapytał, czy to jest właśnie koncept-album. W zasadzie nie, ale na to wychodzi, że trochę tak. Natomiast oprawa graficzna - jestem z niej bardzo zadowolony, zdjęcia robiła moja żona Magda i bardzo fajnie wyszły, natomiast cały skład komputerowy robił Mittloff. To wszystko do siebie bardzo pasuje, udało się wszystko zharmonizować, zdjęcia, cała wkładka łączą się bardzo z muzyką, teksty też są w klimacie, także to wszystko tworzy fajną całość.

Ale generalnie nie miał to być album koncepcyjny?

Nie, generalnie nie, ale to tak wyszło. Wiesz, to nie jest jakaś tam historia opowiedziana po kolei. Koncept-albumy z reguły na tym polegają, że bohater na początku coś tam, a na końcu coś tam, wraca w to samo miejsce, jakaś klamra jest. Tutaj czegoś takiego nie ma. Jeśli miałbym jakoś definiować, to jest to taka płyta, do słuchania której można sobie założyć słuchawki i w nocy odlecieć, przeżyć podróż, ale to nie jest koncept-album.

Dalej wałkujmy "Eon"... Jak była przyjmowana ta płyta i jaki masz do niej stosunek?

W sumie trochę powiedziałem o tym we wcześniejszym pytaniu. Jeśli chodzi o promocję, to żeśmy robili, co mogliśmy, single były, nagraliśmy dwa teledyski - do utworów "'Gdzie Skarb Tam Serce" i "Nikt Ani Nigdy". Pojawił się po wakacjach, już nie pamiętam, który to był rok. Te teledyski nie są takie fajne jak do utworu "Anioł i Duch", ale też tam w "Klipolach" itp. trochę chodziły. Pamiętam, że były single, także promocja była na dosyć szeroką skalę zakrojona. Jednak tak jak powiedziałem, całe to nagrywanie pyty troszkę odebrało coś tym utworom. Na początku, kiedy je robiliśmy, świetnie wszystko szło, bardzo pozytywnie. Z tego co prawda dużo zostało, ale nie tak dużo jak by się chciało. Także mieszane mam uczucia co do tej płyty, ale też ją oczywiście lubię. Pierwszą lubię bardzo, "Artemis" też bardzo fajnie mi się słucha, a do tej trzeciej uczucia mam nieco mieszane.

A jaki miała odbiór?

Dosyć dobry, chociaż z drugiej strony pamiętam, że niektórzy ortodoksyjni fani, bo ona najmniej była komercyjna ze wszystkich, stwierdzili, że zdecydowanie wolą "Artemis". Jednak dla wielu ludzi jest to ulubiona nasza płyta, na przykład dla siedzącego tutaj obok Mittloffa. Każdy ma coś swojego ulubionego, dla niektórych nasza pierwsza płyta to jest w ogóle najlepsza płyta na świecie, pamiętam że były takie opinie, a inni znowu kręcili nosem i mówili, że jakby było na niej więcej takich utworów jak "Falling Down", to by było lepiej. Nigdy nie dogodzi się wszystkim i wychodząc z tego założenia na nowej płycie zrobiliśmy wszystko po swojemu, bez żadnego oglądania się na to, co się może spodobać, a co nie.

Mówisz, że mieliście cztery teledyski. Jak się zatem czujesz jako aktor?

Ojej! Jak oglądaliśmy te sceny, które nie weszły do teledysków, to w ogóle była żenada. Trudno coś powiedzieć, bo w ogóle nie mam żadnego przygotowania w tym kierunku, trzeba było coś zaśpiewać, na gitarze zagrać, no to to robiłem, ale absolutnie się nie czuję aktorem, absolutnie.

Ale zabawa była pewnie świetna?

Pewnie, że tak!

Wy nigdy tak naprawdę nie byliście na samym szczycie, jednak są takie zespoły, które zaczynały od progresywnego rocka, a skończyły jako komercyjne gwiazdy (np. Varius Manx czy Genesis). Czy nigdy nie myśleliście o takim posunięciu?

Można powiedzieć, że na płycie "Eon" pojawiło się coś takiego, jednak wydaje mi się, że tutaj nic nie można robić na siłę. My nigdy niczego nie robiliśmy na siłę, nawet w tych utworach weselszych po prostu w danym momencie czuliśmy, że one są dobre. Nigdy nie robiliśmy czegoś w stylu: "słuchajcie, robimy coś takiego, bo to się może sprzedać" itd. Może czasem były delikatne skręty w taką stronę, natomiast nigdy nie było jakiegoś chamskiego parcia do komercji, bo wydaje mi się, że to by się nawet nie udało. Gdybyśmy założyli sobie, że nagramy album, który może się bardzo dobrze sprzedać, będą go grać w radio, to i tak pewnie nie osiągnąłby zapewne jakichś super szczytów, komercyjnego sukcesu, a mogliby się od nas odwrócić ludzie, którzy nas słuchają i cenią. Komercja nigdy nie była założeniem tego zespołu.

Czy w ramach komercjalizacji nigdy nie myślałeś o tym, żeby oddać swoją "fuchę" dziewczynie i pozwolić na damskie wokale w Annalist?

Nigdy nie myśleliśmy o czymś takim. Ktoś kiedyś zażartował na ten temat, już nie pamiętam kto... Zmieniłoby to zupełnie muzykę, zespół, a my zawsze woleliśmy grać tak, jak gramy, zamiast szukać jakichś szans na karierę, potem sfrustrowanym być, nie, dobrze jest, jak jest.

Czyli z tego co gracie nie da się obecnie wyżyć?

Oj nie! Ja właśnie dlatego mam studio, bo z tego się żyje, natomiast wydaje mi się, że niewiele jest zespołów u nas, z których można by żyć tak naprawdę i jeśli nawet z tego są jakieś pieniądze, to po jakimś czasie się okazuje, że ich nie ma, bo nie ma koncertów, nic się nie wydaje. To nie jest tak jak na zachodzie, poza tym są problemy z ZAIKSem, z jakimiś takimi rzeczami, trochę może się ostatnio poprawiło, ale i tak trudno strasznie. To niepewny chleb jest, można coś tam zarobić na tym, ale żeby tak żyć, to nie!

Zaproś ludzi do swojego miasta...

Jest to miasto bardzo tajemnicze, uważam też, że romantyczne, bardzo je lubię, jednak jego wadą jest to, że tu się wszystko bardzo szybko dzieje, bardzo nerwowo, ale jak ktoś to lubi, to zapraszam. Warszawa odrzuca na pierwszy rzut oka, jeśli ktoś nie lubi takiego klimatu, ktoś nie jest stąd, to może mu to bardzo nie odpowiadać, bo po pierwszym zetknięciu to miasto odpycha. Natomiast jak ktoś już się zasymiluje, to jest bardzo fajnie, ja jestem warszawofilem zupełnym.

Ja też... A co sądzisz o zdaniu, które słyszę od wielu ludzi, że nie lubią Warszawy, ponieważ jest "pomnikiem socrealizmu"?

Czy ja wiem? Ja Pałac Kultury lubię, plac Konstytucji też mi się podoba... Ja się przyzwyczaiłem, chociaż coś w tym mieście jest, jakiś konkret, coś dużego. Fajnie to wygląda i ja nie chciałbym, żeby burzyli Pałac Kultury.

Na nowej płycie mamy kilka słów Marka Borowskiego. Powiedz mi, jaka sytuacja jest niebezpieczna?

To przypadek zupełny! Po prostu był utwór, do którego chcieliśmy władować jakieś sample różne i łapaliśmy przez radio, trafiliśmy na Borowskiego, nawet żeśmy się nie kapnęli, że to Borowski, poważnie! I to zostało umieszczone, a taki efekt z tego wyszedł, że o coś tam niby chodzi, "ta sytuacja jest niebezpieczna" czy "rząd ma rację", a to w ogóle nie ma żadnego politycznego przesłania, jak najdalej jesteśmy od tego. To był przypadek, a potem się okazało, że to rzeczywiście Borowski, my jednak nie mamy nic ani w tę, ani w tę stronę, żadnych politycznych manifestów.

Opowiedz mi o kawałku "Astro" Jest taki, że w ogóle nie wiadomo, o co w nim chodzi...

Mogę opowiedzieć genezę tego kawałka. Mieliśmy książkę "Niebo na dłoni" o astronomii i tam była strona, gdzie było napisane: "załoga statku Gemini widziała nakreślony pas chmur, coś tam, coś tam, doliną Nilu", było zdjęcie i mówili to kosmonauci. Stwierdziliśmy, że to bierzemy, to z tej książki zostało wzięte, "widzę nakreślony pas chmur nad Morzem Czerwonym i doliną Nilu', były fotki...

Obdarłeś właśnie ten kawałek z całej jego tajemnicy! (śmiech)

W sumie tak! (śmiech). Mieliśmy właśnie taką wizję. Podobno jest taka sytuacja, że jeżeli ktoś na orbitę wyleci i widzi ziemię z tej odległości, to całe życie mu się zmienia, jest takie wrażenie, że już nic nie będzie tak, jak kiedyś. Myśmy się oparli na tym, tam są astronomiczne teksty, wszyscy trzej mówimy o kosmosie, zresztą ten kawałek nazywa się przecież "Astro". Nikomu o tym nie mówiłem nawet, pierwsza o tym wiesz.

Wydawcy poprzednich materiałów i układy z nimi?

Pierwsza była firma Digiton, ale wtedy byliśmy młodzi, naiwni itd., więc nie będę na niczyj temat źle mówił. Zresztą nie wiem, czy ta firma jeszcze istnieje. Potem Ars Mundi, z nimi do dzisiaj układ mamy, ja dla nich dużo płyt robię, Partię ostatnio, Trawnik i jeszcze tam coś będzie, także wszystko spoko i z Mietkiem Stochem, szefem Ars Mundi jestem w bardzo dobrych układach. Jeszcze pewnie będziemy w przyszłości współpracować. Teraz wydaje nas Apocalypse Production, też jest bardzo fajnie z Mittloffem, co ja mam coś złego na Grubego mówić?

No tak, każdy chce żyć, nie? (śmiech) A teraz pytanie od Kalisza (Adam Kaliszewski - red.), Waszego wielkiego fana, który prosił mnie, żebym przy okazji wywiadu z Wami je zadała: co się stało ze "Słońcem"?

To była firma wydawnicza, której dystrybutorem było Ars Mundi, trzeba było trochę nazwę zmienić, ta działalność jest przerejestrowana i za to jest studio, studio nazywa się "Serakos", ale jest to kontynuacja "Słońca". Pod szyldem "Słońce" wydaliśmy dwie płyty; "Eon" i muzykę inspirowaną kartami Tarota. Mieliśmy układ z Ars Mundi, a teraz jest nowy, nagrywamy tutaj dla nich płyty, oni je dystrybuują, poza tym zawsze te nasze materiały wspierają, wydają. Zmieniła się po prostu działalność tej firmy i skoncentrowaliśmy się na studiu. Kiedyś to była firma wydawnicza, przy niej też studio, ale to studio było malutkie. Teraz nadal możemy coś wydawać, bo firma jest tak zarejestrowana, ale studio jest najważniejsze.

Znowu Kalisz zadaje pytanie moimi ustami.. Czy czuliście się kiedyś gotyccy?

Gotyccy? No, Krzysiek to się cały czas czuje chyba. Tak, na pierwszej i ostatniej płycie chyba najbardziej. Jak pierwszą płytę nagrywaliśmy, to modny był gotycki rock, Fields Of The Nephilim, Sisters Of Mercy, bardzo żeśmy to lubili. Owszem, czuliśmy się i nie odżegnujemy się od tego, wpływy nowej fali gotyckiej cały czas są w naszej muzyce i to jak najbardziej. Nasz basista bardzo lubi!

A nie wygląda!

Kiedyś miał długie włosy, teraz się obciął.

Znów pytanie od Kalisza... Kiedyś graliście cover Fields Of The Nephilim...

O, to zamierzchłe dzieje! No, to tylko na koncertach, trzeba jakiś tam zagrać, padło na ten. Czuliśmy się z tym dobrze, często go graliśmy, to była też taka przerwa dla bębniarza, klimat był fajny. Krzysiek nauczył się tego na basie, ja śpiewałem... Musiałbym tego posłuchać, dawno już tego nie robiliśmy, nie pamiętam chyba tego utworu, ale bardzo było miło.

Wydaje mi się, że lubisz chyba ogólnie ten zespół?

Kiedyś to był mój ulubiony, teraz to nie wiem, tam chyba były jakieś tarcia personalne. Nephilim powstał, Rubicon, teraz znowu Fields Of The Nephilim się zeszło, ale chyba gotowej jeszcze nie ma całej płyty, nie wiem co się tam teraz dzieje, ale swego czasu to był kult.

Kalisz ma również skojarzenia, że gracie troszeczkę jak Porcupine Tree, której to grupy ja zupełnie nie znam.

Ja też nie znam, jedynie nazwę zespołu. może to jest dobre skojarzenie, trudno mi powiedzieć. Skoro znam nazwę zespołu, to może go kiedyś słyszałem w radio. No, ale to ciekawe, posłucham.

Adaś Kaliszewski odnajduje też u Was trochę hip-hopu. Co Ty na to? (tutaj został popelniony błąd, bo ja tych gatunkow nie rozróżniam, a Adam faktycznie prosił mnie o zapytanie o trip-hop - Lilly).

Może bardziej trip-hopu, Bristol Sound, Massive Attack, Portishead, Tricky, takie rzeczy bardziej. Na temat naszej płyty też jest taka tajemna informacja, płytę otwiera loop, który jest... a może tego nie pisać... ok., najwyżej się później wytnie... skorzystaliśmy tam z sampla Future Sound Of London, takiej grupy, tylko zwolniony bardzo, nie do poznania, niemniej jest to Future Sound Of London. Nie ma na to żadnej zgody, ja nie wiem jak to jest z samplami, ale mam nadzieję, że nikt tam nie będzie się o to czepiał. Nie ma hip-hopu amerykańskiego, jakichś tam raperskich rzeczy, ale tego tripu z Anglii, to są u nas wpływy.

Powróćmy do moich pytań... Opowiedz o Waszych dawnych koncertach, wtedy na pewno była inna atmosfera?

Tak, w ogóle inna atmosfera była na scenie muzycznej, wszyscy grali, wszyscy słuchali muzyki. Teraz to się zmieniło, wydaje mi się, że tych kapel jest ogólnie mniej, wszyscy są tacy zblazowani. Kiedy gra się pierwsze koncerty, to zawsze jest fajnie, przyjemnie. Super się je wspomina, a nasze pierwsze koncerty to jeszcze były takie bardziej metalowe... Pierwszy w Parku w kwietniu 1992 roku!

Mittloff: Ja pamiętam! Ze Stonehenge! Ja robiłem!

Tak, to był nasz pierwszy koncert taki poważny i od niego liczymy, że zespół istnieje. Wcześniej to były takie tam sobie próby. Oczywiście wtedy graliśmy całkiem co innego, zagraliśmy w godzinę trzy utwory, bo mieliśmy takie po piętnaście minut. Bardzo sympatycznie wtedy było, są to bardzo miłe wspomnienia, jak na przykład z wojska...

Byłeś w wojsku?

Ja nie byłem, nikt nie był, wszyscy w zespole mamy "D", ale wiesz, tak się mówi! (śmiech)

Plany?

Teraz jesteśmy w trakcie promocji nowej płyty, udzielamy wywiadów w rozgłośniach radiowych, gramy koncerty... Ja bym chciał, żeby jednym z naszych najbliższych planów było urządzenie jeszcze jakiegoś dobrego koncertu, jak na przykład ten w Łazienkach, z taką oprawą świetlną jaka była w Proximie ostatnio i z różnymi takimi bajerami. Jak grać koncerty, to tylko takie poważne, tę muzykę fajniej się odbiera, kiedy jest większa scena i coś tam się dzieje dużego. Być może na wiosnę zorganizujemy jakiś większy koncert, to są właśnie najbliższe plany.

Nie byłabym sobą, gdybym nie zapytała o moich podopiecznych, o Unnamed, którzy swoją płytę "Id" nagrywali właśnie u Ciebie w studiu. Jak się z nimi pracowało?

Fajnie. W ogóle ja ich bardzo lubię, wydaje mi się, że ta praca w studiu dużo dała, bo ostatnio widziałem ich dwa koncerty i były świetne. Osoby, które słyszały ich wcześniej, mówią, że się bardzo poprawili. Ja mam nadzieję, że to było dla nich miłe doświadczenie, dla mnie było bardzo fajne, myślę, że w przyszłości będziemy jeszcze współpracować. To jest bardzo fajna muzyka, ja lubię ten zespół, to znaczy wiesz, nie chodzi tu o żadną wazelinę, po prostu mi się podoba. Bardzo fajne chłopaki są, fajnie grają, gitary są ekstra, mi się podoba. To też taka gotycko metalowa muzyka, która jest na temat i mam nadzieję, że coś jeszcze będziemy razem robić. Fajnie, że są jeszcze takie zespoły, które grają taką muzykę, klimatyczną, przestrzenną, bez zapatrzenia się w kogoś tam, bez grania jak Korn czy coś takiego.

Ten wywiad ukaże się w internecie. Jak się do tego odnosisz?

Bardzo pozytywnie! Internet odkryłem jakieś dwa lata temu, dużo w nim siedziałem, jak pisałem pracę magisterską, zresztą wtedy z 1000 stron wydrukowałem z internetu. Kiedy organizowałem studio, też dużo rzeczy dowiadywałem się z sieci. Teraz trochę mniej w tym siedzę, tylko jak czegoś potrzebuję, natomiast bardzo pozytywnie się odnoszę. Jest już stworzona strona studia (www.serakos.w.pl), koleś nam zrobił stronę zawodową, no i pod Apocalypse Production też będzie strona Annalist. Mam nadzieję, że internet nie wygryzie gazet normalnych, ale bardzo pozytywnie się do niego odnoszę.

A robisz coś w związku z nim, czy jesteś tylko odbiorcą?

Nie, jestem tylko odbiorcą, nie tworzę stron, mój tata robi strony za to. Można się z niego dużo rzeczy dowiedzieć, o nowym sprzęcie, itp.

Wszystko już?

To ty powinnaś wiedzieć (śmiech). No, nie wiem co oni mogliby powiedzieć, Artur (perkusista) nie przyjechał, ale widocznie coś mu wypadło. On by pewnie coś dodał od siebie fajnego, nie wiem, co on by tam mógł powiedzieć...

Na pewno jeszcze to nie jest wszystko, ale na dzisiaj zakończmy ten wywiad. Pożegnaj się i powodzenia!

Pozdrawiam wszystkich sympatyków rockmetalu!

« Poprzednia
1
Następna »
Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołu

Czy Twój komputer jest szybki?