zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 19 kwietnia 2024

wywiad: Evergrey

29.03.2006  autorzy: ider, Adam "kalisz" Kaliszewski

Wykonawca:  Henrik Danhage - Evergrey (gitara)

Występ Evergrey na tegorocznej Metalmanii do końca stał pod znakiem zapytania. Samolot miał opóźnienie, muzycy pojawili się w Katowicach dosłownie w ostatniej chwili. Zagrali jednak znakomity koncert, a po jego zakończeniu złapaliśmy gitarzystę, Henrika Danhage, na krótką pogawędkę o muzyce, teledyskach i wierności małżeńskiej. Miłej lektury.

strona: 1 z 1

rockmetal.pl: Zacznijmy od waszej nowej płyty. Na "Monday Morning Apocalypse" słychać wszystkie elementy charakterystycznego dla was stylu, ale coś się zmieniło...

Henrik Danhage: Wiesz, właściwie nigdy nie było tak, że z płyty na płytę pozostawaliśmy tym samym zespołem. Już od pierwszego albumu słychać wyraźny rozwój naszego stylu. Ale to, co różni nasz nowy album od wcześniejszych, to fakt, że wreszcie współpracowaliśmy z prawdziwym producentem. Nie po prostu z gościem, który siedzi i kręci gałkami, ale z producentem przez wielkie "P". To chyba największa zmiana. Facet, który zajmował się miksem też jest świetnym fachowcem, obaj odwalili kawał dobrej roboty. Wszystkie piosenki napisaliśmy jednak przed nawiązaniem z nimi współpracy, więc nie można mówić, że producent, jak to czasem bywa, mocno ingerował w muzykę. Oczywiście mówił nam, żebyśmy np. zrezygnowali z jakiegoś utworu, czy pomysłu. I finalnie okazało się, że w każdej z tych spraw miał rację. To też kwestia ego - nie jest to człowiek, który mówi "a może byście tu coś zmienili", tylko stawia sprawy w zdecydowany sposób. A my się na to zgadzaliśmy. Wszystkie te zmiany wyszły nam tylko na dobre. Nie było sensu się głupio sprzeczać, bo to mogłoby nam tylko zaszkodzić. A tak - jesteśmy w pełni zadowoleni z efektu.

Słyszałem, że w związku z wydaniem płyty zaplanowaliście specjalne imprezy dla najwierniejszych fanów. Czy to kameralne spotkania, czy coś bardziej masowego?

Nie, takie zupełnie kameralne spotkania nie byłyby najlepszym pomysłem. Wręcz głupio byłoby jechać np. do Francji aby spotkać się tylko z pięćdziesięcioma osobami. Na poziomie, na jakim obecnie jesteśmy po prostu nas na to nie stać. Taka wyprawa, razem z ekipą techniczną, sporo kosztuje. Dlatego organizujemy takie "release parties" dla tak dużej grupy ludzi, jak to tylko możliwe...

Niemal każdy z waszych albumów opowiada jakąś historię, a poruszane tematy są zazwyczaj poważne, jak np. pedofilia, czy kwestie religijne. Czy "Monday..." również kryje za sobą jakąś większą opowieść? Czy to rodzaj płyty koncepcyjnej?

Nie, nie powiedziałbym tak. Jest tam jednak kilka łączących się w jedną całość piosenek. Opowiadają one o zdrowo popieprzonym gościu, który robi mnóstwo złych rzeczy. Stąd tytuł. Ale on może też znaczyć coś innego. Apokalipsa poniedziałkowego poranku... nigdy nie wiesz, co się wydarzy. My tu sobie siedzimy, pijemy piwko, a na zewnątrz może czekać jakiś psychopata - wyjdziesz, a on cię zabije. Albo może za chwilę spotkasz miłość swojego życia? Nigdy nie możesz mieć pewności, co cię za chwilę spotka. To jest główna myśl, którą chcieliśmy przekazać na tym albumie...

...a boisz się przyszłości?

Przyszłości... Na pewien sposób tak. Ta niepewność przyszłości pogłębia się z wiekiem. Im człowiek starszy, tym mądrzejszy... i tak naprawdę trudno mu pozbierać to wszystko do kupy. Oczywiście może się starać, ale stuprocentowej pewności nie ma.

Nawiązując jeszcze do tekstów - niejednokrotnie zdarzało wam się ostro występować przeciwko katolikom, co jest raczej nietypowe w przypadku zespołu grającego rocka, czy też metal progresywny. Zwykle teksty takich grup odnoszą się do zupełnie innych historii, czy zjawisk...

Wiesz, ja po prostu nigdy nie patrzyłem na Evergrey jako na zespół "progresywny". Oczywiście rozwijamy się cały czas, poszukujemy nowych rozwiązań, ale nie wiem, czy tak naprawdę my mamy wiele wspólnego z taką muzyką. Ale fakt, że jesteśmy w takiej wytwórni... Jednak wydaje mi się, że nie przypominamy muzycznie żadnego zespołu z InsideOut.

Ale istnieje coś takiego jak "ideologia Evergrey"?

Ciężko powiedzieć, bo np. patrząc od strony muzyki - inspirują nas niesamowicie różne rzeczy. Zdarzyło się, że jechaliśmy autobusem, słuchając na zmianę Behemotha i Stinga. I tak jest nie tylko na gruncie muzycznym, ale i mentalnym. Każdy z nas jest inny. A jeśli jesteśmy przy muzycznych inspiracjach - ja np. wychowałem się na Kiss.

Na amerykańskim festiwalu ProgPower pojawicie się w mocno poszerzonym składzie ? zagracie z orkiestrą i chórem. Wiem, że takie pomysły nie są w waszym przypadku nowością, ale to chyba musi i tak być wyzwanie?

Oj tak. Wiesz, jesteśmy blisko zaprzyjaźnieni z organizatorem tego festiwalu, on zawsze nam chętnie pomagał, promował nas w Stanach. Kiedy zobaczył nasze DVD, po prostu zapragnął zrobić coś podobnego u siebie na festiwalu. Nas to oczywiście ucieszyło. Lubimy robić niespodziewane rzeczy, poszukiwać czegoś nowego. Tak więc bez żadnego problemu zgodziliśmy się.

A myślisz, że amerykańska publiczność to "łyknie"? Łączenie rocka z muzyką klasyczną to raczej domena europejskich wykonawców i na naszym kontynencie lepiej się przyjmuje...

Ale to właśnie o to chodzi. Dlatego lubię chodzić na koncerty. Zawsze mogę liczyć na jakieś zaskoczenie ze strony zespołu. Mogę poczuć coś innego niż siedząc w domu i słuchając płyt. My też chcemy, żeby Evergrey w wersji koncertowej był czymś zupełnie innym, oryginalnym, żeby ci ludzie nie żałowali, że przyszli. A na ProgPower będzie na pewno wielu naszych fanów, tych "oldschoolowych" i najwierniejszych, więc po co im kolejny taki sam koncert - tym razem zrobimy coś świeżego. Choć może też nie do końca będzie to niespodzianka, bo niektórzy mogli już to poczuć, oglądając DVD. Ale myślę, że ten pomysł jeszcze się nie wyczerpał, nadal jest świeży.

Kolejna ciekawa historia to wasze teledyski. Bodaj najbardziej interesujący jest "The Masterplan"...

...o tak, zwłaszcza ta naga dziewczyna (śmiech)...

...chciałem zapytać, skąd bierzecie pomysły, w zasadzie zawsze jest to coś więcej niż po prostu grający zespół, inwencja może zaskakiwać.

Z tym klipem to dodatkowo było tak, że nasz przyjaciel wykorzystał okazję pracy z nami do zrobienia sobie pracy dyplomowej. Pracowaliśmy nad tym teledyskiem około tygodnia i to było niesamowite. Strasznie dużo się działo, bardzo mile to wspominamy. Wiesz, tam się cały czas coś dzieje, pojawiają się te postaci, czasem zupełnie niespodziewanie, to było mnóstwo roboty. Efekt finalny trochę odbiegł od tego, co planowaliśmy, ale cóż, nie było już czasu, trzeba było rzucać teledysk do stacji, które chciały go nadawać, a ludziom się spodobał. Było bardzo fajnie, taki sposób spędzania czasu na pewno też jest dla nas metodą rozwoju. No ale od tego czasu minęło już pięć lat. Teraz zrobiliśmy nowy obrazek do tytułowej piosenki z nowej płyty. Jeszcze wczoraj nadawaliśmy mu ostateczny szlif.

Znów zrobiliście coś innego?

Tak. Szczególny kontrast można zauważyć w odniesieniu do "Touch Of Blessing". Tamten klip był bardzo jasny, wręcz biały... A ten jest mroczny. Ten gość, o którym opowiada to kawał skurwiela, takiego naprawdę złego... No i cóż, pracowaliśmy z Patrickiem Ulaeusem, znanym ze współpracy z In Flames czy Dimmu Borgir, i on nadał nam wygląd... po prostu bardzo źle wyglądamy. (śmiech)

Już drugi raz jesteście w Polsce? Jak wam się podoba?

Świetnie, chociaż dzisiaj okoliczności nie pozwoliły na to, żeby wszystko było jak należy. Po prostu kompletny pech. Ale nie ma to nic wspólnego z graniem w Polsce, czy też z waszym krajem, po prostu logistycznie mieliśmy kompletnie przejebane. A ogólnie mi się podoba, z samolotu mieliśmy ładne widoki. (śmiech) Chociaż miałem wrażenie, że kiedy graliśmy u was poprzednio, ludzie jakby lepiej kojarzyli Evergrey. To był mniejszy koncert (w Warszawie, u boku Therion - red.), a dziś graliśmy na dużym festiwalu, więcej było przypadkowych osób. Ale i tak widzieliśmy, że w miarę naszego występu pod sceną robiło się coraz ciaśniej, a ludziom naprawdę się podobało. To jest budujące, dodaje nam wiary. Czasem zdarza się, że ludzie tylko czekają, aż zejdziesz ze sceny. Dziś było zupełnie inaczej, widać było, że część ludzi czekała na nas, inni byli mile zaskoczeni, świetna publiczność. No i koncert - mimo trudności logistycznych - udał się naprawdę nieźle. Fajna scena.

Wolisz takie duże sale, wielkie sceny, czy lepiej czujesz się na małych, klubowych koncertach?

Lubię wielkie sceny, świetnie mi się na nich gra. Ale nienawidzę w nich jednej rzeczy ? dystansu między zespołem a publicznością. My tu, wy tam, a pomiędzy nami duża odległość. W idealnym świecie sceny byłyby duże, ale trochę niższe i na pewno bliżej ludzi. To dwie różne rzeczy, ale mają wiele wspólnego. Dziś było trochę za daleko.

A co na twoje muzykowanie i trasy po świecie mówi twoja żona? Nie ma nic przeciwko?

Cóż... hmm... (śmiech) Ona jest wspaniałą osobą. Szanuje to co robię, moją pracę. Tak jak ja szanuję jej. Jest striptizerką. Dobra, żartowałem (śmiech), pracuje w sklepie...

Ale jakiego rodzaju to sklep? (śmiech)

Sprzedaje ubrania... (śmiech)

...jakie? (śmiech)

Benettona. (śmiech) Ale zabawne jest to, że kiedy się poznaliśmy... na imprezie w Hard Rock Cafe, ona nie wiedziała, że gram w zespole. A ja jej o tym nie mówiłem, bo nie uważałem, żeby to było niezbędne. No i tak zaczęliśmy się spotykać, dowiadywać się więcej o sobie i musiałem się przyznać. (śmiech) Ale tak naprawdę nie widzę zasadniczej różnicy między tym, co robimy. To jest moja praca, a ona ma swoją...

No tak, ale twoja wiąże się z innym trybem życia. Podróżujesz, nie ma cię w domu... Żona nie jest zazdrosna na przykład o fanki, które możesz poznać na trasie?

Tak, z pewnością. No ale wiesz, jestem takim facetem, jak ty. I tak samo wiem, że należy szanować swoją kobietę. I nieważne, czy jesteś robotnikiem w fabryce, czy pieprzonym muzykiem. (śmiech) Zresztą jeśli dziewczyna chce faceta, to nie ma z tym żadnego problemu, bo faceci są głupsi i łatwiej ich uwieść. Dlatego mam pełną świadomość, że jeśli ja chciałbym zachować się nie fair, to ona może zrobić dokładnie to samo. Pamiętam, że mam żonę w domu i zawsze o tym myślę. Po co miałbym na przykład dziś poderwać i przelecieć jakąś dziewczynę stąd, jeśli za dwa dni będę w domu i będę mógł kochać się z własną żoną? Najważniejsze, to znaleźć właściwą osobę, z którą chce się spędzić resztę życia, a potem wszystko staje się prostsze. Tak jak żadne z was pewnie nie pójdzie do łóżka z przypadkową osobą poznaną w klubie, bo macie swojego chłopaka, swoją dziewczynę, tak ja też po prostu mogę zachowywać się przyzwoicie.

I tym optymistycznym akcentem zakończymy rozmowę. Bardzo ci dziękujemy.

Ja wam też, a teraz lecę posłuchać Nevermore, bo chyba właśnie zaczęli grać. Idziecie też?

Jasne!

« Poprzednia
1
Następna »
Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołu

Czy Twój komputer jest szybki?