zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku niedziela, 28 kwietnia 2024

felieton: Dziennik koncertowej podróży

25.06.2012  autor: Paweł Kuncewicz

strona: 4 z 5

Z Metalliki wróciłem bez koszulki (Czesi z uporem maniaka próbowali ją ze mnie zedrzeć w czasie mojej przeprawy przez tłum, do tego stopnia, że stary, dobry t-shirt AC/DC nadawał się już tylko na szmatę do podłogi), ale za to z kostką Hetfielda. Dzień następny - kierunek Pardubice. Czwarty mój koncert Judas Priest w ogóle, trzeci na tej trasie i drugi w tym roku. Tym razem przepakowana do granic możliwości blaszana hala (lodowisko?), nie zmieściliśmy się nawet na płytę, więc stoimy na schodach na trybunie i podziwiamy występ tym razem z "bezpiecznej" odległości. Judas, jak Judas, kolejny taki sam koncert, ale jestem w pozytywnym szoku poprzedzającym Thin Lizzy - co prawda, brzmi to już tylko jak wirtuozerski cover band, ale za to jaki! Materiał wyłącznie z kultowego "Live And Dangerous" zagrany na trzy gitary, co dało taki polot, że stara, dobra "muzyka drogi" zabrzmiała, jakby ją wykonywał co najmniej Iron Maiden. Świetny występ, szkoda tylko że zagrali 20 minut.

Slayer, Warszawa 1.06.2012, fot. W. Dobrogojski
Slayer, Warszawa 1.06.2012, fot. W. Dobrogojski

Trzy tygodnie później znowu kierunek Warszawa. 300 km jazdy samochodem teraz tylko 8(!) godzin. Ledwo zdążyliśmy na 20, a przecież za 50 minut na scenie nikt inny, jak sam Slayer! "Ursynalia" przywitały nas kilometrową kolejką do wejścia i w tej sytuacji należało zastosować drastyczne środki w postaci tzw. "specjalisty od waty w uszach". Jednak nikt nie protestował, włącznie z ochroną, która powiedziała, że w sumie to powinniśmy wymienić karnety na opaski, ale co tam, idźcie sobie... Mój kolejny Slayer - tym razem zupełnie inny, bo na dużym, tanim i niekoniecznie metalowym festiwalu, z masą przypadkowej publiczności - jak poradzą sobie starsi panowie? Ogień poleciał już od intra "South Of Heaven", kiedy to 50 osób wylądowało na mojej głowie, uniemożliwiając jakąkolwiek formę poruszenia się. Bardzo nie lubię takich stanów nieważkości, bo od razu przed oczami stają mi sceny z Roskilde z 2000 roku. Dlatego wycofka kilka metrów w tył zaowocowała już o wiele lepszym odbiorem. Świetna set lista (chociaż mocno okrojona), niesamowity Gary Holt i wreszcie Araya zawrzeszczał w "Angel Of Death" (chociaż momentami miałem wrażenie, że podpadł się playbackiem) (przeczytaj relację, zobacz zdjęcia).

Komentarze
Dodaj komentarz »
Judas Priest
Boomhauer
Boomhauer (wyślij pw), 2012-06-25 16:38:20 | odpowiedz | zgłoś
Dlaczego koncert Judasów był ostatnim koncertem w Spodku ? Czy ja nie wiem o czymś ? A tak na marginesie to świetne podsumowanie.