zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku wtorek, 30 kwietnia 2024

felieton: Dziennik koncertowej podróży 2013

19.01.2014  autor: Paweł Kuncewicz

strona: 2 z 4


Po Suffocation ruszamy kolejny raz do Warszawy - na "Impact Festival". Skład pierwszego dnia imprezy zobowiązywał. Trzeba było się na Bemowie stawić, bo nie codziennie jest okazja, aby jednego dnia obejrzeć taki zestaw zespołów.

W skrócie: Slayer pokiereszowany przez wyrzucenie Dave'a Lombardo i śmierć Jeffa Hannemana obronił się. Ale nie byłoby to możliwe bez Gary'ego Holta i Paula Bostapha, którzy odwalają teraz najcięższą robotę w grupie. Powrót do repertuaru z płyt nagranych z Bostaphem był strzałem w dziesiątkę. I jak zwykle wykonali "Angel Of Death", "South Of Heaven" i całą tę slayerową klasykę. Jedna z ciekawszych sztuk Zabójcy, jakie dane mi było widzieć. Rammstein odegrał niemal identyczny koncert "the best of", jak kilka ostatnich, które widziałem. Z tą różnicą, że do tej pory zawsze oglądałem R+ w halach, a tu pierwszy raz na pastwisku. Więc siłą rzeczy odnosiło się wrażenie, że w porównaniu do poprzednich "trójwymiarowych", ten był tylko w "2D".

Mastodon jest jednym z najciekawszych (progresywnych) zespołów ostatnich lat, więc szkoda, że zagrali 20 minut, a występ został brutalnie przerwany przez ulewę. Behemoth - Nergal chyba powinien dostać zakaz występowania w Warszawie, bo tamtejsze powietrze niezbyt mu służy, a Airbourne kolejny raz dał popis "swojego AC/DC".

Prawda jest taka, że ja pojechałem tam przede wszystkim na Ghost B.C. Wydali drugi album (rewelacyjny), nikt aktualnie na świecie nie tworzy takiej muzy jak oni, ani tak się nie prezentuje - dosyć efemeryczna, specyficzna kapela, która cóż - jak szybko się pojawiła, tak szybko może też zniknąć, więc z wyjazdami na jej koncerty nie ma się co dłużej zastanawiać. Jeden z aktualnie większych fenomenów na rockowej scenie.

Dwa dni później ruszam do Berlina spełnić marzenie. Bo inaczej obejrzenia Rush na żywo nie można nazwać. Rush to dinozaur, który przetrwał wszystko (praktycznie w tym samym składzie). Do dziś dnia od pierwszej płyty wydanej w 1971 roku jest megagwiazdą. Zaczynał jako kanadyjska wersja Led Zeppelin, do tego stopnia udana, że jej debiut można spokojnie postawić między "dwójką" a "trójką" Zeppów. Jednak Rush od początku byli wizjonerami i chcieli czegoś więcej. Rozwinęli specyficzny hardrockowy, ale progresywny i do tego "metalizujący" (tak, w tym wypadku, to dobre określenie) styl. Kiedy w latach 80 muzyka grana na świecie zaczęła się zmieniać, oni również nie zostali w tyle. Z długich muzycznych opowieści przeszli do krótszych, okraszonych syntezatorami. Wszystko po to, by już w latach 90 powrócić jako mocne, nowoczesne i przede wszystkim koncertowe "power trio", które trwa do dzisiaj w tej formie (szkoda tylko, że już nie nagrywa tak zachwycających płyt jak kiedyś).

Jest 6 czerwca. Berlińska "Hala O2" tak jakby... zapełniona do połowy. W ogóle nie czuć klimatu występów Rush zarejestrowanych na DVD czy na video w dawnych latach, tych kultowych obrazów z Rio czy ze Stanów, gdzie przecież na ich koncertach potrafi bawić się (i to dosłownie) i kilkadziesiąt tysięcy ludzi. No dobra, tu jest co najwyżej z pięciotysięczna publika. Stoimy na barierce w sektorze nr 2. Startują od "Subdivisions", jednego z najważniejszych ich numerów z lat 80. Jest doskonale. W pierwszej części "epoka syntezatorowa", w drugiej odegrana w całości płyta "Clockwork Angels". I cóż. Chciałoby się posłuchać takich szlagierów, jakich na przełomie czterech dekad działalności mieli... ze 20? Tym razem nic z tego. Dopiero na koniec dostajemy "Red Sector A", "YYZ", "The Spirit Of Radio" i wreszcie "Toma Sawyera" z fragmentem "2112". Trochę to nie tak miało być, ale jednak Rush to Rush. Mogą już więcej w ogóle nie przyjechać, a już na pewno nie do Polski. Czyżby nasz rodzimy "Spirit Of Radio" na przestrzeni tych wspomnianych czterech dekad za słabo się starał z promocją?

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Dziennik koncertowej podróży 2013
ZombiE
ZombiE (wyślij pw), 2014-01-19 19:40:18 | odpowiedz | zgłoś
Błagam! Septic Flesh to zespół blackmetalowy? To niemal czysty melodyjny death metal. Co w tym blackmetalowego?
Reszty nie przeczytałem, nie chciało mi się..
re: Dziennik koncertowej podróży 2013
Marcin Kutera (wyślij pw), 2014-01-20 14:55:26 | odpowiedz | zgłoś
chyba pomylił z Rotting Christ. A co tam black czy death, ważne że metal.
re: Dziennik koncertowej podróży 2013
Boomhauer
Boomhauer (wyślij pw), 2014-01-21 11:28:13 | odpowiedz | zgłoś
Muszę skomentować dwie rzeczy.
1)Rush sławę zdobyło dopiero od albumu "2112".
2)Przesadna krytyka Metalfestu. To była naprawdę dobra impreza, ale Polacy jak zwykle umieją tylko krytykować to co swoje i wychwalać jaki to Brutal super. Heloooł, były dopiero dwie edycje Metalfestu. A składy naprawdę udało się załatwić zajebiste. Megadeth na pierwszej edycji raczkującego polskiego festu - już niech to wystarczy. Markę festiwalu buduje się latami i jak na start to było super. Na pierwszym Wacken było kilkaset osób, a teraz to największy metalowy fest w Europie. Nie wiem jakich luksusów się niektórzy spodziewali, ale organizacyjnie było ok. A jakieś drobne niedociągnięcia zawsze są. Sam się trochę biczuje że nie byłem na drugiej edycji, tylko na pierwszej. Zawsze będę podziwiał chłopaków z Knock Out, że przynajmniej spróbowali i było więcej niż przyzwoicie. A że wielu z dzisiejszych młodych metalowców woli oglądać koncerty na yt, a dla Volbeat scena była zbyt "niebezpieczna" to już osobne tematy. Chciałbym żeby ich solidnie wygwizdano na Woodstocku, ale pewnie tak nie będzie.
re: Dziennik koncertowej podróży 2013
Qunc (wyślij pw), 2014-01-21 20:49:28 | odpowiedz | zgłoś
Cześć. Nie, nie pomyliłem Septic Flesh z Rotting Christ, równie cenię obydwa zespoły. A rozważanie, czy SF jest zespołem death czy black metalowym, to jak rozprawa o tym czy Death grał thrash czy jednak death metal. Mało sensowne i raczej podbiegające pod indywidualną ocenę. Co do Rush, polecam dokument "Rush: Beyond The Lighted Stage". Że niby zespół grający z Kiss i Tedem Nugentem, z 3 bardzo dobrymi albumami na pokładzie, które z czasem w Kanadzie i USA osiągnęły statusy złotych/platynowych nie był popularny? Choć oczywiście ich magnum opus było "2112", ale to tak jakby stwierdzić, że Pink Floyd stał się sławny od "The Dark Side Of The Moon". Gdybyśmy chcieli iść, tym tropem, to OK... Są megagwiazdą od "Moving Pictures" :)

W Polsce z wielu powodów, o których wielokrotnie rozmawialiśmy (i jest to temat na osobny tekst), nigdy nie będzie metalowego festiwalu na zachodnio-europejską czy chociażby czeską miarę. Przyczyny są różne: mentalne, finansowe, prawne etc. Bo co to za fest, na którym nie możesz się napić piwa pod sceną, zawsze jakiś zespół nie zagra, a miejscowa ludność z katechetką i proboszczem na czele zażądają odwołania Behemoth (i żeby było śmieszniej zawsze dopną swego). Dlatego jakoś mi tych imprez nie żal.

PS. Oczywiście pierwszy album Rush ukazał się roku 1974, a nie 1971.