Darkrise solidnie, support na który nie można narzekać to już niemal zapowiedź dobrego gigu. Później na pudło wskakuje Melechesh, co większość dziwi. W każdym razie i tak złoili dupsko - można jedynie narzekać na zbyt krótki set. Dew-Scented dał trochę odpocząć przed Nilem, chociaż i tak z minuty na minutę stado thrasherów pod sceną radziło sobie coraz lepiej. Na scenie było równie dobrze - porządne death-thrashowe granie, momentami do złudzenia przypominające rodzime Virgin Snatch. I pora na wisienkę na torcie. Nile zagrał przewidywalny set, chyba bardzo podobny do tego z amerykańskiej trasy sprzed roku. Może to i lepiej, każdy pod sceną ryczał ile sił w płucach albo zawieszał wzrok w sufit, wsłuchując się w blasty i mięsne riffy. Gig rewelacja, mam wrażenie, że najlepiej wydane 70 zł ever, nawet mimo braku Zonarii, na którą część pewnie ostrzyła sobie zęby.

Świetny koncert. Nie sadziłem że Carl jest tak wyluzowanym i uśmiechniętym gościem. Wyszedł sobie pogadać z ludźmi bez żadnego gwiazdorzenia i napinania. Pełen luz. Tacy powinni być muzycy.
Pozdrawiam fanów Nile \m/