- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
patronujemy: Roadrunner Rage 2005 (Trivium, Still Remains i 3 Inches Of Blood), Warszawa "Proxima" 24.05.2005
strona: 1 z 1
24.05.2005
WARSZAWA, PROXIMA, GODZ.19.00
TRIVIUM
STILL REMAINS
3 INCHES OF BLOOD
Już w maju do Polski zawita największy festiwal organizawany przez firmę Roadrunner - "Roadrage Tour". Tradycyjnie w trasę wysłane zostają 3, może nie najbardziej znane - ale za to najlepsze/najbardziej godne uwagi kapele, które są już o krok od światowej sławy!
Ceny biletów: 50 zł (przedsprzedaż) i 60 zł (w dniu koncertu)
Bilety dostępne sa drogą wysyłkową: www.metalopolis.pl, shop@metalopolis.com, tel: (032) 205 25 00 (wew. 187)
Informacje o koncercie: koncerty@metalopolis.pl, (032) 205 25 00 (wew. 101)
Trivium "Ascendancy"
To już druga płyta formacji z Florydy, na której zespół konsekwentnie podąża szlakiem melodyjnego death metalu z elementami progrocka. Płyta powali na kolana fanów Metalliki, Slayera, Pantery czy Testament. Polecamy! Album zespołu to aktualny nr 1 w amerykańskich radiostacjach metalowych!
3 Inches Of Blood "Advance And Vanquish"
Muzyka tej młodej kanadyjskiej grupy bywa określana jako nu-metal, emo, post hardcore czy metalcore. Jednak na pewno sporo jest tutaj odniesień do Iron Maiden, Judas Priest i British New Wave of Heavy Metal. Kanadyjczyków przy pracy nad krążkiem wspomagali Neil Kernon (Judas Priest) i Colin Richardson (Cannibal Corpse, Napalm Death).
Still Remains "Of Love And Lunacy"
Pasja, głębia brzmienia, nadzieja i szczerość. Amerykański odpowiednik In Flames i Soilwork, jazda obowiązkowa dla każdego fana metalcore'a! Grupa zadebiutowała w 2004 roku za sprawą niezależnego wydawnictwa "If love was born to die", które sprzedalo się w ilości 5000 kopii. Nad nową płytą pracowali oni z producentem RATM Garthem Richardsonem.
TRIVIUM
Matt Heafy - wokal, gitara
Corey Beaulieu - gitara, wokal
Travis Smith - perkusja
Paolo Gregoletto - bas, wokal
Talent i charyzma to kluczowe "składniki" dobrych muzyków, ale bez poświęcenia wytrwałości, szybko może się okazać na nic się nie przydadzą. Trivium, kapela z Orlando na Florydzie, jest tak zdeterminowana, że ich zachowanie graniczy z szaleństwem.
Na dzień, zanim Floryda zaatakowana została przez huragan Charlie, Trivium grało koncert w "House of Blues" w Atlancie. I nawet, kiedy dowiedzieli, się, co wydarzy się następnego dnia, nie odwołali występu w swoim rodzinnym mieście. "Jechaliśmy naszym vanem, z przyczepką, która znalazła się w centrum huraganu - wspomina 18-letni wokalista i gitarzysta Matt Heafy - nasz perkusista - Travis - prowadził przez całą drogę i był on niczym Tom Cruise w "Mission Impossible". Po prostu jechał przez cały czas i dziki niemu zdążyliśmy na ten koncert". A jeśli chodzi o poświęcenie - Heafy mówi tak: "Wszyscy żyjemy dla tego zespołu, budzimy się, ćwiczymy trochę samodzielnie, a potem spotykamy się i przez godziny ćwiczymy wspólnie. To wszystko, co robimy i to właśnie chcemy robić do końca naszego życia".
Ten sam typ poświcenia i młodzieńczej determinacji można wyczuć w muzyce grupy. "Ascendancy", drugi krążek kapeli, a pierwszy w barwach Roadrunnera, wypełniony jest utworami, które przepełnione są energią, pasją i oryginalnością. Podobnie jak ich debiutancki album z 2003 roku - "Ember To Inferno", "Ascendancy"zakorzeniony jest w thrashu lat 80-tych i 90-tych, przywołuje dni chwały takich grup jak Metallica, Slayer, Pantera czy Testament, ale nową płytą nie zatrzymują się tylko na tych wpływach, znajdziemy tutaj wpływy melodyjnego death metalu, a także prog rocka. Płyta ta już stała się jedną z największych metalowych sensacji tego roku!
Pierwszy album w warstwie lirycznej traktował głównie o rozczarowaniach i stracie złudzeń, tym razem teksty dotyczą takich tematów jak samobójstwo, depresja, tyrania czy wolność słowa. Jednak nawet przy takiej tematyce Heafy woli wyrażać swoje emocje niż nauczać: "Stwierdziłem, że kiedy masz jakiś negatywny aspekt w swoim życiu, możesz znaleźć więcej takich aspektów w życiu innych ludzi i świecie naokoło ciebie. Dla mnie jest to akurat dobre, bo pozwala pozbyć się negatywnych spraw z mojego systemu".
Trivium powstało w 2000 roku, kiedy pierwszy wokalista grupy, zobaczył jak Heafy wykonuje na żywo "Self Esteem" Offspring przy współudziale perkusisty, na szkolnym konkursie talentów. Samo słowo Trivium pochodzi z łaciny i oznacza 3 szkoły/sposoby uczenia się: gramatykę, retorykę i logikę. Po kilku koncertach ostatecznie wokalistą został Heafy. Przez kolejne 2 lata grupa kształtowała swoje brzmienie i nawet Heafy wygrał konkurs na najlepszego metalowego gitarzystę w rodzinnym stanie zespołu. W 2003 roku band znalazł się w studio, gdzie nagrali swoje pierwszo demo. Wkrótce potem zespołem zajęła się niemiecka Lifeforce i grupa ponownie wylądowała w studio, gdzie zaczęli pracę nad debiutanckim krążkiem "Ember To Inferno".
Po wielu zmianach składu, ostatecznie w zespole pojawił się gitarzysta Corey Beaulieu oraz basista Paolo Gregoletto, który wcześniej jammował z perkusistą Iron Maiden - Nicko McBrainem i grupa pojechała na trasę z Machine Head.
Do lipca zeszłego roku, kapela miała już gotowe 80% nowego materiału i we wrześniu zamknęła się w Audiohammer i Morrisound Studios. I chociaż grupa znakomicie czuje się w studio, jednak prawdziwym ich żywiołem są koncerty. Formacja doświadczenie koncertowe zdobywała u boku takich grup jak np. Machine Head, Fear Factory, Iced Earth czy Killswitch Engage. Heafy mówi: "Najfajniejsze w trasach są całonocne party, nie z powodu tego, że wszyscy piją, ale chodzi o pewne sprzymierzenie się z fanami. Energia płynąca z publiczności jest niesamowita".
3 INCHES OF BLOOD
Cam Pipes - wokal
Jamie Hooper - wokal
Justin Hagberg - gitara
Kein Keegan - gitara
Brian Redman - bas
Mat Wood - perkusja
Słyszeliście już takie określenia jak nu - metal, hair - metal, emo, screamo, post - hardcore, metal - core i tak dalej i tak dalej...
3 Inches Of Blood nadchodzi. Żeby przełamał te wszystkie gatunkowe podziały. Oto zespół, który pod jedną flagą zjednoczy wszystkich skate'ów punków czy inne odłamy. Po latach powolnej ewolucji muzyki heavy, "Advance and Vanquish", nie może brzmieć bardziej świeżo...
Ten metalowy zespół z Vancouver/Kanada pisze o piratach. I o mieczach. I w pewien sposób równie i o walczących cyborgach z przyszłości. Ale, co najważniejsze, formacja pisze też o heavy metalu. Najlepszym sposobem na opisanie tego zespołu jest słowo "pełen szacunku" - dokładnie w tym znaczeniu, biorąc wszystko co najlepsze z muzyki heavy sprzed 1985 roku. Oznacza to krzykliwe wokale Roba Halforda, epickie gitary Iron Maiden, tematykę piratów z Running Wild i naturalnie co najważniejsze, wpływ New Wave Of British Heavy Metal.
"Zdecydowanie największy wpływ na nas miała muza z okresu późnych lat 70-tych z Wielkiej Brytanii - mówi jeden z 2 wokalistów kapeli - Jamie Hooper - oraz grupy, na które wpływały te angielskie bandy: wczesny Slayer czy Metallica z ery "Ride The Lightning". A Cam Pipes dodaje: "3 Inches Of Blood ukształtowane zostało przez jęczmień, chmiel, drożdże, wodę ...oraz heavy metal!".
Kiedy grupa powstawała w 2000 roku, w Vancouver, nie mieli oni zielonego pojęcia o tym, że pewnego dnia podpiszą kontrakt z największym metalowym labelem - Roadrunner Records czy, że pojadą w tras z platynową hardrockową kapelą - The Darkness. Jamie Hooper i jego kompania spotkali się po prostu, żeby zagrać koncert na bazie ich starszej grupy, jednak wszystko ułożyło się tak dobrze, że zdecydowali się kontynuować działalność pod nową nazwą. 5-trackowe demo zespołu, który nazwę swoją zawdzięcza snowi jednego z członków, otworzyło im drzwi do domu klawiszowca Hot Hot Heat - Steve'a Baysa. Przyjaciel Baysa - deathmetalowy wokalista Cam Pipes zachwycił się oldschoolowym brzmieniem demówki na tyle, że zapytał o możliwość podłożenia wokali w tych 5 numerach, co zespołowi przypadło do gustu - "po wszystkim zostałem poproszony o przyłączenie się do zespołu, na co mogłem tylko odpowiedzieć fuck yeah!".
I zadziałało. Coś, co miało być tylko krótkotrwałym eksperymentem zmieniło 3IOB na zawsze. "Polubiliśmy go tak bardzo, że w końcu poprosiliśmy go o to, żeby zostać w kapeli" - mówi Hooper. W ciągu kolejnych 2 lat zespół stał się popularną grupą koncertową na lokalnej scenie i nagrali dobrze odebraną płytę - "Battlecry Under A Winter Sun" w 2002 roku. Album ten przepełniony klimatem spod znaku miecza i smoka a także szybkimi gitarowymi riffami nadał grupie ostateczny ton. Pierwsza zasada kapeli: metal, druga zasada: metal, trzecia zasada: no angst. "Moją pierwszą opowieścią do snu był Władca Pierścieni, którą czytano mi, kiedy miałem zaledwie 3 lata - mówi Hooper - i to miało duży wpływ na mnie i moje późniejsze teksty. Chcemy, aby nasza twórczość była po prostu pełna wyobraźni, no i chcemy gra metal".
Mimo małej dystrybucji albumu, okazało się, że w Anglii grupa ma tę samą wytwórnię, co The Darkness, którzy w tym czasie znajdowali się w Wielkiej Brytanii na topie. Kiedy więc 3IOB znalazło się za Oceanem, w Anglii koncertowali u boku właśnie The Darkness. Była to niezwykle udana para, z jednej strony zespoły niezwykle nowoczesne, a z drugiej uformowane przez gigantów rocka z przeszłości. Trasa okazała się ogromnym sukcesem, fani The Darkness, a także ich wokalista - Justin Hawkins, zostali zdeklarowanymi fanami 3IOB.
W 2004 roku 3 IOB dostało się pod skrzydła Roadrunnera. "To trochę dla nas dziwna pozycja - tłumaczy Hooper - jesteśmy wrogami nu metalu, jest to więc dla nas trochę dziwne miejsce, ale pasujemy do ich backcatalogu, takich grup jak Annihilator, Pestilence, King Diamond, Suffocation. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego, że możemy by również częścią tej wytwórni".
Grupa zaczęła pracę nad najnowszym album na początku 2004 roku, nastawiona na to, eby zrobi "klasyczny" metalowy krążek w każdym sensie. To znaczyło zatrudnienie klasycznego metalowego producenta (Neil Kernon, znany ze współpracy z Judas Priest i Queensryche) oraz artystę z oldschoolową przeszłością. Takiego jak Ed Repka, gościa, który stoi za postacią Vica Rattleheada z wczesnych albumów Megadeth.
Muzycznie natomiast zespół poszerza swoje klasyczne metalowe korzenie o hardrockowe wpływy. Wrzaski Hoopera z epickimi partiami gitar w "Lord Of The Storm" przypomina może klasyczne Cradle Of Filth, a "Deadly Sinners" z kolei pokazuje bardziej hardcore'owe oblicze grupy. Ale mimo tych wszystkich współczesnych wpływów, grupa wciąż przebywa w regionach, w których króluje Judas Priest i Iron Maiden. Na płycie zamieszczono nawet trzyczęściową epicką historię o piratach zatytułowaną "Upon The Boiling Sea".
A jak te nagrania sprawdzają się na żywo? O tym będzie można przekonać się już 24 maja w warszawskiej "Proximie". Pipes tak wspomina koncerty grupy: "Nastawienie ludzi do nas zmienia się z chwilą, kiedy zobaczą nas na ywo. Przychodzą potem do mnie i mówią: "Myśleliśmy, że to jakiś żart, ale kiedy zobaczyliśmy was na żywo, okazało się, że jesteście cholernie poważni!".
STILL REMAINS
TJ Miller - wokal
Evan Willey - bas
Jordan Whelan - gitara
Zach Roth - klawisze
A.J. Barrette - perkusja
Mike Church - gitara, wokal
Wydostanie się z cienia tych, którzy są na przedzie wymaga wielkiej determinacji i siły. Pochodząc z takiego miasta jak Grand Rapids, nie można uniknąć porównania z tym, co dzieje się w Detroit. Still Remains jednak udało się wytyczyć nową, własną drogę, opartą wprawdzie na tym, co już wcześniej powstało, ale ulepszoną o nowe rozwiązania i kierunki. Still Remains tworzy muzykę wielostrukturową, pełną głębi, pasji i nadziei. Zestawiając ze sobą kąsające gitary, atmosferyczne partie klawiszy, rytmiczną perkusję, ten kwintet ze środkowej Ameryki ma więcej wspólnego z europejskim In Flames czy Soilwork niż z jakimkolwiek amerykańskim bandem.
Zanim powstało Still Remains, frontman grupy T.J. Miller, gitarzysta Jordan Whelan i klawiszowiec Zach Roth grali wspólnie w metalcore'owej kapeli - Shades Of Aber, natomiast basista Evan Willey udzielał się w formacji Unition. Obydwie grupy rozpadły się, jednak muzycy wkrótce połączyli swe siły i po dokoptowaniu Rotha i A.J. Barrette'a, narodziło się Still Remains. Grupa grała gdziekolwiek się dało w okolicach rodzinnego Grand Rapids i wkrótce zyskała sobie sporą grupę fanów, będąc jendocześnie inteligentną alternatywą dla większości stricte metalowych grup z tego regionu. Willey wyjaśnia: "Lubimy te koncerty, na których publiczność jest interaktywna".
Wkrótce Still Remains pozyskało rzesze wiernych fanów i kiedy na rynku ukazała się ich debiutancka, nagrana własnym sumptem EPka "If Love Was Born To Die" w 2004 roku, znalazła ona sobie, bagatela, 5000 nabywców. Przed grupą otworzyły się nowe możliwości, wkrótce grają jako supporty przed takimi formacjami jak np. Poison The Well, As I Lay Dying czy Every Time I Die.
Wkrótce też uwagę zwróciła na nich Roadrunner Records, z którym grupa podpisała kontrakt i zaraz potem weszła do studia, gdzie pracowła pod okiem producenta GGGartha Richardsona (Rage Against The Machine, Kittie). Willey wspomina: "Znaliśmy go już wcześniej, bo kilka naszych ulubionych albumów powstało z jego udziałem. Łatwo się z nim współpracowało, ale z drugiej strony było to bardzo wyzywające. Z jednej strony wygodne, a z drugiej dopingował nas do bardziej wytężonej pracy, co było naprawdę wspaniałe". Wynik ich pracy, "Of Love And Lunacy", to album, który nie ma wiele wspólnego z typowym metalowym graniem, raczej jest to muza z gatunku tych, które sprawiają, że masz ochotę zmierzyć się ze światem na własnych zasadach. "White Walls" to numer, któremu przewodzi połamana sekcja rytmiczna i wokal przechodzi z growlingu w bardziej wzniosłe regiony. Natomiast "The Worst Is Yet To Come" jest numerem na kształt hymnu o hardcore'owym zacięciu. Na tej płycie nie ma dwóch podobnych utworów, każdy obiera inną drogę.
Mimo że nie jest to koncept album, było ważne dla grupy, żeby połączyć idee zawartości muzycznej z okładką i grafiką płyty. Miller wyjaśnia: "Kiedy pracowałem nad tym albumem, przechodziłem fazy szczęścia i dołów. Pisałem o moich odczuciach i słowa miłość i szaleństwo najlepiej oddają te emocje".
A najblisze plany zespołu: "Ta kapela jest naszą namiętnością - mówi Miller. To nasza szansa, myślę, że wszystko co dotychczas zrobiliśmy, zmierzało właśnie do Still Remains. Chcemy z tym zaistnieć".