zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 25 kwietnia 2024

relacja: Overkill, Annihilator, Katowice "Mega Club (stara lokalizacja)" 21.02.2000

18.05.2000  autor: Jarek Z
wystąpili: Overkill; Annihilator
miejsce, data: Katowice, Mega Club (stara lokalizacja), 21.02.2000

Dość długo zastanawiałem się, czy jechać na ten koncert do Katowic, czy też wybrać Anathemę, która parę dni później występowała w rodzimym Wrocławiu. W końcu jednak zwyciężył stary sentyment do thrash metalu i chęć zobaczenia legendy. I nie żałuję ani minuty spędzonej w katowickim Mega Clubie.

Kanadyjski Annihilator rozpoczął swój występ od "W.T.Y.D." z kultowej debiutanckiej płyty "Alice In Hell". Nie było żadnego supportu choć wszędzie na plakatach widniało, że zagra jakaś niespodzianka! Metal Mind znowu zrobił nas w trąbę. Ale nieważne, bo oto Annihilator rozpoczyna już "Back To The Palace" z ostatniej płyty. Brzmienie jest świetne - zero tej odrażającej "kliniczności", znanej z ostatnich albumów, za to naturalne, soczyste, thrashowe "mięcho". Gitarki cięły jak żyleta i jak wyraził się mój kumpel "tak powinno się grać metal na żywo". Obszernie zaprezentowana została wczesna twórczość zespołu i bardzo dobrze, bo były to najlepsze dni kapeli. Usłyszeliśmy więc "W.T.Y.D.", "Word Salad", "Wicked Mystic" z debiutanckiej "Alice In Hell" oraz "I Am In Command" i "Stonewall" z "Never Neverland". Albumy "Refresh The Demon" i "Set The World On Fire" reprezentowane były jedynie przez utwory tytułowe, podczas drugiego z nich ochroniarze sciagnęli jakiegoś kolesia niemal ze sceny. Czas na zajebisty "King Of The Kill". Wydawało mi się, że riff grany przez Watersa brzmiał jakoś za cicho i nie myliłem się. Tuż przed niesamowitą solówką, na którą czekałem przez cały utwór, gitara Jeffa umilkła na dobre. Niech to szlag! Ale miało to i dobre strony. Przez następnych kilkadziesiąt sekund mieliśmy okazję obserwować cały repertuar wściekłych min Watersa, który to patrzył z wściekłością w sufit, to znów walił głupie miny do publiczności. W ogóle mimika lidera Annihilator rozwalała mnie podczas całego koncertu. Nie wiedziałem, że koleś jest takim świrem i showmanem! Szkoda, że ściął włosy, bo widać, że headbanger nadal z niego niezły. Wspaniale, że granie nadal mu sprawia taką radość. Swoim zachowaniem Waters niewiele ustępował wokaliście Randy'emu Rampage'owi, który szalał z przodu sceny. Krzykacz Annihilatora ma za nic wszystkie nowe trendy i wygląda, jakby przeniósł się wprost z roku 1989. On ma to wszystko gdzieś, bo dziś najważniejszy jest ten właśnie koncert i granie dla polskiej publiczności - "Jesteście najdzikszym tłumem, dla jakiego graliśmy do tej pory!" - To akurat nie dziwi nikogo, to polska publika, stary!

"Tego kawałka pewnie nie pamiętacie, napisaliśmy go jakieś 10 lat temu" - zagaił Randy - "Nazywa się "Alison Hell""... - i w tym momencie został zagłuszony przez aplauz publiki, która już od kilkudziesięciu minut domagała się tego utworu. Jak moglibyśmy nie pamiętać "Alison Hell", Randy? Znane intro, a potem ten pamiętny riff. Na zwolnieniu wyraźnie było słychać bas Bergquista - to zasługa świetnej pracy akustyka. Waters chyba potraktował kawałek z przymrużeniem oka, często puszczał gryf, grając tylko jedną ręką, a podczas solówki najzwyczajniej w świecie ocierał ręce z potu, ale i tak utwór odegrany został fantastycznie. "Punctured" i "Bloodbath" z ostatniej płyty to nienajgorsze kawałki, ale gdzie im tam do zagranej na koniec "Phantasmagorii"! Kapitalny riff z tej kompozycji rozwala mnie do dzisiaj. "Phantasmagoria" wypadła oczywiście świetnie, a Randy zakończył występ Annihilatora efektownym skokiem w publiczność. To już koniec, ale niespełna półtoragodzinny set nie mógł zawieść nikogo. To się musiało podobać nawet kilku wyrostkom w koszulkach Hammerfall i Dimmu Borgir. Piątka Kanadyjczyków pokazała wszystkim na czym polega thrash metal. Co na to Overkill?

Po półgodzinnym oczekiwaniu zgasły światła i usłyszeliśmy intro znane z albumu "Necroshine", a po chwili wejście gitar niemal rozwaliło nam głowy. "Necroshine" to dosyć wolny kawałek, ale tuż po nim, bez żadnej przerwy, zaserwowano nam superszybki "Evil Never Dies" z płyty "The Years Of Decay". Brzmienie cięższe niż na Annihilatorze, a nisko nastrojone gitary zdawały się wypełniać dźwiękiem cały Mega Club. Do tego jeszcze D.D. Verni wyżywający się na swoim basie i podwójna stopa Tima Mallare! "Evil Never Dies" przechodzi jak burza i już po chwili słyszymy "Battle" ze świetnego albumu "The Killing Kind" z 1996 roku. To już nieco inna muzyka, niektórzy nazywają to thrash-corem, na żywo taka mieszanka po prostu zabija. Dudniący bas Verniego, potężne gitary i mieszane wokale Blitza oraz gitarzysty Joe Comeau - czy trzeba czegoś więcej? Ciężej zagrali chyba tylko "Long Time Dyin'", ale wtedy gitary niemal wgniatały w podłogę Mega Clubu. Już gdzieś po trzecim kawałku Blitz pozbył się koszulki, prezentując przez resztę występu okazały tatuaż. Nadszedł wreszcie czas na nieco szybsze kawałki - "Elimination", "Wrecking Crew" czy "Coma" z niesamowitą grą świateł. "Czy wciąż jesteście zepsuci do szpiku kości?" - zapytał Blitz i rozpoczął "Rotten To The Core", a już myślałem, że nie będzie nic z pierwszej płyty. Stare kawałki przeplatały się z nowymi, więc... "Teraz pan Dave Lynsk zagra dla was "Revelation"" - i nowy gitarzysta Overkill odgrywa pokręcony riff, rozpoczynajacy tę kompozycję. W tym miejscu należą się słowa uznania dla dziewczęcia przy barierce z prawej strony, które wraz z Blitzem odśpiewało większą część tego kawałka. Nagle zgasły światła i usłyszeliśmy spokojne, posępne intro. To wstęp do thrashowego hymnu, jakim jest bez wątpienia "Bastard Nation" z niedocenionego albumu "W.F.O." Trzeba zaznaczyć, że zarówno Randy z Annihilator, jak i Blitz to frontmani z prawdziwego zdarzenia, nawiązujący świetny kontakt z publicznością i znakomicie się przy tym bawiący, nie tak jak te współczesne zespoliki, które po prostu wychodzą i grają jakby odrabiały pańszczyznę.

Na koniec Overkill zaserwował nam dziką wersję kawałka Motorhead oraz thrashowo-punkowy "Fuck You!" z pierwszych lat kariery, oba w morderczych wersjach, z szalonym basem Verniego i oto okazało się, że nie wiadomo kiedy minęło półtorej godziny ich występu. Występu, który potwierdził koncertową klasę zespołu.

Był to bez wątpienia najlepszy klubowy koncert, jaki widziałem i sądzę, że nikt nie mógł być zawiedziony. Annihilator i Overkill pozostawili w cieniu wrześniowy koncert Testamentu, choć to przecież thrashersi z Bay Area są najlepszym zespołem z wymienionej trójki. Ten katowicki gig to była moja tegoroczna Metalmania - nie będę jechał na piętnastą edycję festiwalu tylko po to, żeby słuchać jakichś gotycko-doomowych jęków. Ech, co za czasy...

P.S. Kilka dni po tym koncercie okazało się, że miał on podwójną wartość. Był to bowiem jeden z ostatnich występów wokalisty Randy'ego Rampage'a w składzie Annihilator. 27 lutrego 2000, po koncercie w Rydze, Jeff Waters wyrzucił go z zespołu.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!