zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 20 kwietnia 2024

relacja: Audioslave, Berlin "Columbiahalle", 24.01.2003

1.02.2003  autor: Bart
wystąpili: Audioslave
miejsce, data: Berlin, Columbiahalle, 24.01.2003

Rozpisywanie się na temat historii powstania zespołu albo muzyki przez niego zaproponowanej nie ma najmniejszego sensu, gdyż tematy te zostały już wyeksploatowane przez prasę, począwszy od Metal Hammera, a na Playboyu skończywszy.

Koncert w kultowej berlińskiej "Columbiahalle" odbył się w ramach "mini world tour", jak to określił wokalista grupy supportującej Audioslave. Dzień wcześniej Niewolnicy grali w Mediolanie, a po koncercie w Niemczech czekała ich jeszcze sztuka w Tokio i powrót do Stanów (oczywiście na amerykańską część tournee).

Na koncert pojechaliśmy trochę w ciemno, bez biletów i pewności, że je dostaniemy. Na miejscu okazało się, że bilety można dostać w kasie bez najmniejszego problemu i po normalnej cenie, czyli około 30 euro (wbrew propagandzie uprawianej przez naganiaczy, którzy straszyli brakiem biletów i ich rychłym debiutem u koników w cenie 70 euro!). W końcu kiedy okazało się, że zainteresowanie koncertem jest umiarkowane, a koniki zaczęli w panice wyprzedawać bilety po cenie kasowej (he, he). Jeszcze na godzinę przed występem "Columbiahalle" świeciła pustkami (nawet pod samą sceną), ale tuż przed godziną zero wszystko wyglądało już jak trzeba, czyli pełna sala. Swoją drogą to trochę dziwne, że w takim miejscu jak Berlin, taki koncert nie został wyprzedany.

O supporcie mogę napisać tylko tyle, że był z Chicago (nazwy nie dało się zrozumieć) i zagrał bardzo sprawnie i fajnie. Trzech młodych kolesi, wyraźnie zafascynowanych takimi zespołami jak Deftones i Tool (jakie to ostatnio oczywiste...), pokazało półgodzinną próbkę swoich niemałych umiejętności, namiętnie dziękując panom z AS za zabranie ich w trasę.

Również pół godziny wystarczyło technicznym, żeby przygotować scenę dla bohaterów wieczoru. Bardzo skromnie: niewielki zestaw perkusyjny, żadnej płachty, jedynie logo zespołu (płomień) na centralce. Około 21.45 zgasły światła, a tłum żywiołowo zareagował na przemykającą w ciemności postać Brada Wilka. Po chwili rozbłysły światła i można było zobaczyć naraz wszystkich członków zespołu, bez wystrzeszczania oczu. Jeszcze po ciemku zabrzmiały pierwsze dzwięki "Light My Way" (trochę dziwnie, obstawiałem "Cochise"). Chris Cornell wyglądał skromniej niż większość fanów przybyłych na koncert: jeansy i czarna koszulka na ramiączkach (no ale to przecież nie koncert Marilyn Manson ani Boy George'a) - skupiał się na śpiewaniu, a jedynym jego skeczem było uderzanie statywem od mikrofonu o podłogę w rytm muzyki. Mr M., jak Chris w połowie koncertu przedstawił Toma Morello, nadrabiał za wszystkich - jego zachowanie sceniczne niewiele się różni od tego, co prezentował w RATM, z zadręczaniem gitary na jemu tylko znane sposoby oraz skokami pod sufit na czele. Fantastycznie prezentowała się zwłaszcza jego rebeliancka czapka (bardzo podobna do tej, w której pomykał swego czasu Klaus Meine ze Scorpions, tyle że z czerwoną gwiazdą na czole). Timmy C. i Brad Wilk stanowili tło (oczywiście wizualne) dla Krzysia i Tomka.

Audioslave odegrał prawie całą debiutancką płytę, pominęli chyba tylko "I Am The Highway" (w tłumaczeniu na niemiecki "Ich bin die Autobahn"). Nawet niemal dyskotekowe "Hypnotize", do którego nie mogłem się przekonać słuchając tego albumu, zabrzmiało świetnie. Dodatkowo usłyszeliśmy jeden nowy (albo nieopublikowany dotąd) numer, który mógłby się spokojnie znaleźć na debiucie, a pewnikiem wyjdzie (albo już wyszedł) na stronie B któregoś singla. Bis zaczęli od "Cochise" i tu się zrobiło po polsku - ochroniarze nie nadążali z łapaniem surfujących "helmutów". Swoją drogą polska tzw. "ochrona" z doskoku mogłaby się sporo nauczyć od niemieckich kolegów (i jednej koleżanki!) jeśli chodzi o traktowanie fanów... Chyba jednak prędzej zbudują u nas autostrady, niż polscy "ochroniarze" zrozumieją, że chodzi o to, żeby podczas koncertu nikomu nic złego się nie stało.

Pomiędzy utworami Cornell wykazywał się elokwencją żartując z Davida Hasselhofa oraz trzeźwości fanów. Rzucił też historyczne "Ich bin ein Berliner" wywołując salwy pochlebnego śmiechu fanów. Po godzinie i dziesięciu minutach zeszli ze sceny na dobre, pozostawiając widownię chyba z lekkim niedosytem. Nie chodzi tu ani o brzmienie, ani o formę zespołu (tym bardziej, że nagłośnienie jak zwykle w Niemczech było rewelacyjne). Prawdopodobnie chodziło o brak w repertuarze jakiegokolwiek utworu z repertuaru RATM i Soundgarden. Przyznam, że przed koncertem też liczyłem na taki bonus, ale z perspektywy czasu pozytywnie oceniam wybór muzyków. Być może nie chcieli się podpierać starymi osiągnięciami, które byłyby pyszne dla zgromadzonych fanów, ale mogłyby być zwiastunem samobójstwa AS tuż po narodzinach. Poza tym zawartości płyty nie trzeba niczym wspierać.

Podsumowując: świetny koncert, bardzo dobrze (choć minimalnie za lekko) nagłośniony, poprawne zachowanie fanów (ilość stagediverów w normie) i świetna organizacja (ochrona, szatnie). Audioslave pokazał na scenie, że pomysł Ricka Rubina był strzałem w dziesiątkę, wbrew temu, co jeszcze przed rokiem mówili o takim zestawieniu malkontenci.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołu

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Czy Twój komputer jest szybki?