zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku środa, 24 kwietnia 2024

relacja: Coma, Wrocław "Eter" 19.12.2010

2.01.2011  autor: Paweł Domino
wystąpili: Coma
miejsce, data: Wrocław, Eter, 19.12.2010

Zapotrzebowanie na Comę okazało się we Wrocławiu tak duże, że do pierwszego zaplanowanego koncertu (miał miejsce 3.12.2010) trzeba było dorzucić jeszcze drugi. Oba były zresztą do ostatniego biletu wyprzedane, co łatwo dało się zaobserwować w wypełnionym po brzegi "Eterze". Zespołowi nie był nawet potrzebny żaden rozgrzewacz, co podczas trasy akustyczno-symfonicznej (nazwanej "Power Off Coma") musiało budzić niejakie zdumienie. Ale już choćby liczba Fryderyków, którymi regularnie obdarowywany jest zespół, pozawala zrozumieć ten fenomen.

Zgodnie z formułą trasy, zespołowi Coma, który prezentował swoje utwory w wersjach akustycznych, towarzyszył Zespół Reprezentacyjny Orkiestry Symfoników Gdańskich, w związku z czym wiele aranżacji znacznie różniło się od tych znanych z wersji studyjnych. Ale to nie przeszkodziło widzom, których przekrój wiekowy był dość znaczny - od mocno nieletnich do mocno dojrzałych. Fakt, aranżacje te sprawiły, iż często miałem wrażenie, że symfoniczna część ekipy tworzyła większy czad niż sami rockmeni, ale dzięki temu nie zauważało się, by tego typu połączenie było czymś sztucznym. Wręcz przeciwnie, to była prawdziwa symbioza, fantastyczny przykład współpracy.

Ponieważ koncert ten zamykał trasę, cała ekipa postanowiła dać upust swojemu poczuciu humoru i najwyraźniej zorganizowała konkurs, kto się ubierze najbardziej obciachowo. Były znoszone ogrodniczki i podarta koszulka, ale moim nieskromnym zdaniem największą klasę wykazała alcistka Izabela, która na swój nienaganny strój założyła odblaskową, pomarańczową kamizelkę robotników drogowych. Proste, ale biło po oczach, zwłaszcza, że pani ta przy swojej urodzie mogłaby nosić nawet brudny strój budowlańca i też byłoby dobrze.

W trakcie samego występu widoczne było wyraźnie, że zespół świadom jest faktu, iż część widowni, zapewne znaczną, mogą stanowić zagorzali fani, którzy zapewne byli obecni także podczas poprzedniego koncertu w tym miejscu. Po pierwsze były spore różnice w repertuarze (zabrakło m.in. "Zbyszka"), a po drugie Roguc starał się nie powtarzać żartów i kiedy raz zapędził się - powtórnie mówiąc, że Europa stoi przed nimi otworem - to już nie dodał, że nie wiadomo, który to otwór.

Dobór utworów mógł zadowolić miłośnika każdej z płyt zespołu. Najmniej było ich z debiutu, ale nie mogło zabraknąć utworu tytułowego, który śpiewała spora część publiczności, "Spadam" oraz otwierającego bisy "Pasażera". Fakt wydania płyty "Excess" zaznaczył tylko otwieracz koncertu (utwór tytułowy) oraz znane też z filmu "Skrzydlate świnie". W drugiej połowie występu pojawił się "Fuck the Police", a jednym z bisów był "F.T.M.O.". Zresztą, obserwując różne zachowania wokalisty, nie mogłem się pozbyć wrażenia, że musiał się świetnie bawić rolą w tym filmie.

Największą część repertuaru stanowiły, co zapewne nikogo nie dziwi, utwory z "Hipertrofii", których doliczyłem się sześciu, z czego cztery w bloku na początku koncertu. Zresztą już w momencie rozpoczęcia "08 wojna" widać było, że Piotr Rogucki ma widownię w garści. Kolejne, czyli "Świadkowie schyłku czasu...", z wyjątkowo mocnymi partiami symfonicznymi, "Trujące rośliny", tym razem z lekkimi akcentami orientalnymi, czy fantastycznie bujające "Popołudnia bezkarnie cytrynowe" rozkręcały publiczność coraz bardziej. Ale kontrasty, jakie stanowią zasadniczą część "Tonacji", sprawiły, ze początek prezentacji utworów z płyty "Zaprzepaszczone siły..." wypadł szczególnie miażdżąco, jak zawsze zresztą. Dlatego też "Pierwsze wyjście z mroku" było już momentem pełnej chyba integracji widowni z zespołem. A kolejny utwór, czyli "Transfuzja" (dedykowany Artiemu, roadiemu trasy), to było już pełne szaleństwo, tym bardziej, że kultowy fragment z filmu "Madagaskar" (no jaki?) zawsze wyjątkowo dobrze działa na publiczność. Sam Roguc próbował tu przy okazji swoich sił w break dansie, ale dużo pracy przed nim, zanim zostanie prawdziwym b-boyem. Kto wie, może to jakiś nowy pomysł na życie? I sam już nie wiem, czy entuzjazm publiczności przy tych dyskotekowych wyczynach to element wspólnego poczucia humoru, czy tęsknoty za czymś łatwiejszym? Ale nie zamierzam tu uruchamiać całej wielkiej psychoanalizy. Tylko czy to dlatego miałem wrażenie, że smyczki w "Dalekiej drodze" zabrzmiały niemal jak gitary? To był jeden z tych momentów, w których biło z nich rockową wręcz mocą, która kontrastowała z pięknym, bardzo lirycznym "Spadam".

Dramaturgia koncertu była bardzo dobrze rozłożona, bo często momenty mocy sąsiadowały z delikatnymi i wyciszonymi, na przykład chwilę później podczas "Nie ma Joozka", w którym ku mojemu lekkiemu zdziwieniu pojawiły się patenty lekko folkowe, niemal góralskie, ale też było jakieś klangowanie i niezły miks innych elementów. I brzmiało to dobrze. Właściwą część koncertu zamknął utwór "Święta", w którym frazę "samo zło" zastąpiło "666". Ładnie to tak Nergala przedrzeźniać? Wiadomo, że na sapanie trzech szóstek przez sen i nie tylko ma on wyłączność! Zanim rozpoczęli bisy, paniom wręczono wiązanki biało-czerwonych goździków (ponoć z Grobu Nieznanego Żołnierza; szczęściem nie ma takiego we Wrocku, bo zaraz by się jakiś ałtorytet oburzył), zaś panom po tradycyjnej flaszce. Jaka była impreza po koncercie, mogę sobie tylko wyobrazić. To, że bisy będą stanowiło oczywistą oczywistość, a siła, z jaką fani wzywali zespół do powrotu na scenę, musiała cieszyć ten ostatni. Tym bardziej, że w "Pasażerze" po raz kolejny obecni poderwali się do wtórowania wokaliście. A zamykający całość "Sto tysięcy jednakowych miast" nie na darmo stanowi niemal hymn zespołu i żelazny element jego koncertów.

Mimo lekko zauważalnego zmęczenia zespołu, był to bardzo udany występ. Cieszę się, że mogłem uczestniczyć i w tym, i we wcześniejszym koncercie. "Coma w Eterze" nie uśpiła, tylko stworzyła bardzo udane widowisko i z ciekawością czekam na ich kolejne dzieło, co do którego fani od dawna snują już różne przypuszczenia. Mam tylko nadzieję, że nie spełnią się zapowiedzi o "Comie weselnej", "Comie dyskotekowej" oraz "Comie ludowej", którymi Piotr Rogucki próbował zmylić obecnych podczas pierwszego występu w "Eterze". Czekam na kolejny koncert w wersji bardziej rockowej, bo bardzo udana płyta "Coma - Live" narobiła mi na to sporego apetytu. I przyznam, że cała działalność tej formacji wraca mi wiarę w polskiego rocka. A zwłaszcza w to, że nie trzeba być obecnym na scenie co najmniej od czasu debiutu Presleya, by się przebić w mediach i zrobić taką karierę. I za to dziękuję im równie mocno, jak za płyty i koncerty.

Komentarze
Dodaj komentarz »
ałto
origin (wyślij pw), 2011-01-04 13:09:22 | odpowiedz | zgłoś
Rozumiem, że "ałtorytet" to celowe przekręcenie słowa, bo chyba nie posądzimy pana dziennikarza o braki w znajomości języka polskiego...
coś z tytułami nie tak
ajronajron (gość, IP: 212.191.47.*), 2011-01-02 22:45:30 | odpowiedz | zgłoś
coś z tytułami nie tak. ale tak to jest jak średnio się zna dorobek zespołu,albo zamiast albumów ma się piraty w mp3. tekst za długi,przegadany.

Materiały dotyczące zespołu

- Coma

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!