zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 26 kwietnia 2024

relacja: Korpiklaani, Arkona, Virrasztók, Wrocław "Alibi" 19.05.2010

1.06.2010  autor: Paweł Domino
wystąpili: Korpiklaani; Arkona; Virrasztók
miejsce, data: Wrocław, Alibi, 19.05.2010

Korpiklaani, Wrocław 19.05.2010, fot. K. Zatycki
Korpiklaani, Wrocław 19.05.2010, fot. K. Zatycki

Bez wahania przyznać się mogę, że tego wieczoru udawałem się do klubu "Alibi" tylko po to, by zobaczyć występ rosyjskiej Arkony, zaś fiński headliner był dla mnie dodatkowym urozmaiceniem. Koncert nieco przestawił mi proporcje i choć fanem Korpiklaani nie zostałem, to od tej pory patrzeć będę na nich dużo przychylniej.

Rola otwieracza przypadła węgierskiemu Virrasztók, który w ubiegłym roku debiutował w zupełnie mi nieznanej wytwórni Nail Records płytą "Az Emlekezes Oraja". Chociaż koncert nie rzucił mnie na kolana, z ciekawością posłuchałem tego krążka - wersja na żywo wypadła o wiele bardziej wiarygodnie.

Virrasztók, Wrocław 19.05.2010, fot. K. Zatycki
Virrasztók, Wrocław 19.05.2010, fot. K. Zatycki

Węgrzy mają pomysł na zespół zaczerpnięty z folkloru. Nazwa grupy, jak wyjaśnił już po pierwszym utworze wokalista Scrofa, oznacza rytuał czuwania przy umarłym. W ramach tego rytuału po kolejnej kompozycji cały zespół wypił rytualną lampkę. I tak formacje rockowe popadają w alkoholizm... Koncept związany z nazwą Virrasztók słychać chwilami bardzo wyraźnie. Zwłaszcza w utworze "A Kaszas" obecność Kosiarza podkreślały dobitne gesty Scrofy. Wprawdzie wydawało się początkowo, że tego typu urozmaicenia trochę rozbijają dramaturgię koncertu, ale koniec końców wyszły mu chyba na dobre. Zagrali także dramatyczne "Feher Fekete" i "Estveli Enek", jednak i tutaj koncertowe wersje zrobiły na mnie większe wrażenie, ekipa ta wykazuje wyraźne zdolności sceniczne. Podobać się też może majestatyczny "Sirato", w partiach skrzypcowych zbliżający się do My Dying Bride, choć żeńskie wokale mają tu wyraźnie bałkański posmak. Skład samego zespołu stanowi dość niezwykły melanż i chwilami trudno było powiedzieć, kto tu gra pierwsze skrzypce. Podstawowymi składnikami są mocne elektroniczne bity oraz silny, choć delikatny głos Orsolyi, która - ubrana w długa biała suknię oraz ozdobiona mocnym makijażem - mimo bardzo młodego wieku wydawała się stanowić jeden z filarów grupy. Ale choć można było odnieść wrażenie, że zespół bez niej nie może istnieć, to kiedy zaśpiewała sama a capella "Bezsan Peter", to nie brzmiało to już tak imponująco. Inna sprawa, że słuchając pełniącego podobną rolę utworu "Nagellstev" na debiucie Storm, miałem kiedyś podobne odczucia, które później zmieniły się w pełną akceptację. Może i w tym przypadku tak będzie? Ale były i mocne riffy, z nie wiedzieć czemu orientalnym chwilami posmakiem. Ważna była też rola skrzypka Aliza, ale instrumentalnie dominował jednak klawiszowiec Szkrobek, okazjonalnie grający też na basie. Mieszanka transowej elektroniki ze skrzypcami i pięknym głosem Orsolyi brzmiało dość niezwykle i cokolwiek o nich nie powiedzieć, można stwierdzić, że dali się zapamiętać, tak wizualnie, koncepcyjnie, jak i muzycznie.

Arkona, Wrocław 19.05.2010, fot. K. Zatycki
Arkona, Wrocław 19.05.2010, fot. K. Zatycki

Ostatnie płyty rosyjskiej (jest też polski zespół o tej nazwie) Arkony wykazują według mnie tendencję zwyżkową, a wydany pod koniec 2009 roku album "Goi, Rode, Goi!" to już płyta bardzo wysokiej klasy. I choć nie posądzam się o rusofilię, a tym bardziej panslawizm tak chętnie przez ten zespół eksponowany, to dałem się tej muzyce zawładnąć. Nawet kiedy Masza w wieńczącym ich występ utworze "Rus'" śpiewała o Rusi, która siłą ogromną jest w stanie pokonać każdego wroga. W zestawie zdziwił mnie zdecydowanie brak innego z hymnów tego zespołu, pochodzącego z poprzedniej płyty klipowego "Slavsya Rus'". Być może planowali go zagrać w trakcie bisów, ale do tych ostatnich nie doszło, czym Masza zaskoczyła chyba nawet resztę swojego składu. Co sprawiło, że po koncercie była tak zdenerwowana, nie wiem, ale była to zupełnie inna osoba niż przed występem. Niebawem przyjeżdżają do naszego kraju ponownie, więc będzie okazja, żeby zapytać. Zestaw utworów był wyraźnie oparty o dwa ostatnie krążki. Poza jednym utworem z debiutu nie zauważyłem żadnej kompozycji z wcześniejszych płyt. W dodatku nacisk położony był na utwory ciężkie, więc siła uderzenia była tego wieczoru znaczna. Masza szalała za cały zespół, ile razy ją widzę, nie mogę się opędzić od skojarzeń z Sabiną Classen z Holy Moses, bo i urodą i temperamentem są do siebie bardzo podobne. Występ trwał około 45 minut i pozostawił po sobie poważny niedosyt. Ale koncert skończył się sporo przed planowaną porą. Zapewne dlatego, że następnego dnia mieli pojawić się w walczącym z powodzią grodzie Kraka. Zdążyli jednak w fantastycznym stylu przetoczyć się przez utwory tytułowe z "Ot Serdca K Nebu" i "Goi, Rode, Goi!". Jakby kogoś nie udało się przekonać, to w zanadrzu trzymali jeszcze wybitnie koncertowe "Yarilo" czy "Kupala i Kostroma". Zwłaszcza ten ostatni jak zawsze swoją dzikością postawił mnie do pionu. Zresztą już potężne, deathmetalowe riffy otwierające "Pokrovi Nebesnogo Startsa", w połączeniu ze skocznymi folkowymi partiami, wyraźnie pokazywały, jaki rozgrywany będzie tego dnia scenariusz. Jedyny swój zarzut już przedstawiłem - zdecydowanie za mało. Mam nadzieję, że najbliższym razem ten niedosyt zostanie zaspokojony.

Korpiklaani, Wrocław 19.05.2010, fot. K. Zatycki
Korpiklaani, Wrocław 19.05.2010, fot. K. Zatycki

Muzyka zawarta na sześciu już (ośmiu, jeśli doliczy się okres działalności pod nazwą Shaman) krążkach fińskiego Korpiklaani zdecydowanie nie należy do moich faworytów, choć trudno jej odmówić rozrywkowości. Jak dla mnie za mało w niej mroku i szaleństwa, ale na koncert okazała się wręcz idealna, tym bardziej, że sam zespół, mimo niezaprzeczalnego sukcesu, podchodzi do siebie z dużym dystansem.

Otwierający ostatni krążek Finów ("Karkelo" - czyli "Impreza") skoczny, rytmiczny, singlowy "Vodka" stanowił tak oczywisty początek koncertu, że gdyby zastąpił go w tej roli inny utwór, byłbym mocno zdumiony. Impreza zaczęła się wraz z pierwszymi dźwiękami, a może nawet wcześniej? Wszak publiczność rozkręcała się już w oczekiwaniu na pojawienie się ekipy Jonne Jarveli. Z całego zespołu biła wyraźna radość grania, co u kapeli z takim stażem tylko cieszy. Docenili to licznie zgromadzeni, którzy bawili się świetnie. Zespół wprawdzie miał przygotowaną szkicowo listę utworów do zagrania, ale widać było, że na bieżąco dostosowuje ją do zapotrzebowań zgromadzonych, a sam Jonne często pytał obecnych, co też jeszcze chcieliby usłyszeć. Najczęstszym żądaniem był oczywiście utwór "Beer Beer", który pojawił się pod koniec koncertu i tu ponownie nie wytrzymałem i ruszyłem w młyn, bo biła z niego tak nieprawdopodobna energia, że nie sposób było ustać spokojnie. Nieco wcześniej podobne emocje, skutkujące podobną akcją, wywołał we mnie fantastyczny "Juodaan Viinaa". Nie słyszałem niestety wersji oryginalnej, stworzonej przez zespół Hector, niemniej jednak dla mnie był to właściwie autorski utwór leśnego luda i to jeden z bardziej porywających. Zdumiewająco mało było utworów z ostatnich krążków, jako że z "Karkelo" poza singlem wyłowiłem jeszcze tylko "Huppiaan Aarre". Najbardziej zadziwił mnie brak "Keep on Galloping", który nie na darmo i nie za nic został wybrany na konia pociągowego płyty "Korven Kuningas". Sporo za to było przebojowego "Voice of the Wilderness", bo poza piwnym hymnem pojawił się kolejny fenomenalny rozgrzewacz w postaci apoteozy fińskiego stylu życia - "Cottages & Saunas" oraz "Journey Man". Nie mogło też zabraknąć wyrywków z "Tales Along This Road" z programowym "Korpiklaani". I aż mi się japa cieszyła, kiedy mogłem sobie pośpiewać refren. Gdyby nie język, w którym powstała spora część utworów formacji, ilość chętnych do odśpiewywania razem z liderem kolejnych refrenów zapewne znacznie by wzrosła. Zespół cofnął się też do debiutu, czego śladem było wykonanie "Wooden Pints", a także do czasów działalności pod nazwą Shaman, sięgając po pochodzący z "Shamaniac" utwór "Il Lea Voibmi". Ale w sumie nie miało specjalnego znaczenia, co i z której płyty grają, bo wszystkie utwory, czy to skoczne i radosne, czy też nieco bardziej melancholijne (jak to u nas Finów bywa), przepajała ta sama energia i radość z grania, dzięki czemu stanowiły jednolitą całość.

Zespoły takie, jak Korpiklaani zdecydowanie zyskują na żywo. Ba, zaryzykowałbym twierdzenie, że płyty są dla nich czynnikiem potrzebnym głównie po to, by móc ruszyć w kolejną trasę koncertową. I za to ich lubię...

Zobacz zdjęcia:

Wrocław 19.05.2010: Korpiklaani, Arkona, Virrasztók,
Kraków 20.05.2010: Korpiklaani, Arkona i Virrasztók.

Komentarze
Dodaj komentarz »
Choliera
Kenji_Takahashi (wyślij pw), 2010-06-05 23:30:48 | odpowiedz | zgłoś
ominela mnie impreza :(. Jakby tak zagrali dzien pozniej..

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!