zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 19 kwietnia 2024

relacja: Lady Pank i goście, Wrocław "Hala Wytwórni Filmów Fabularnych" 30.11.2000

19.12.2000  autor: Michał Grzesiek
wystąpili: Lady Pank
miejsce, data: Wrocław, Wytwórnia Filmów Fabularnych, 30.11.2000

Boże, ależ ten czas zasuwa... Ledwo człowiek przyzwyczai się do widoku dzieciaka w kołysce, a już w chwilę później przychodzi czas, aby przygotować imprezę z okazji jego osiemnastych urodzin. Moment ten jest wzruszający szczególnie wtedy, gdy dorastanie i rozwój berbecia obserwuje się systematycznie i na bieżąco. Niejeden rodzic zapłakał rzewnie, kiedy okazywało się, że jego pociecha wkracza w wiek dojrzały. 30 listopada 2000 roku przybył naszej kochanej Rzeczypospolitej kolejny obywatel, w którego trzeba było zainwestować trochę papieru, celem wydania dokumentu zwanego dowód osobisty.

Czy Lady Pank można zaliczyć do grona zespołów wybitnych, wielkich, czy też należy im się miejsce w szufladzie zarezerwowanej dla sprawnych rzemieślników? Kariera grupy, poziom jej twórczości i osobowość lidera każą wybrać tę pierwszą opcję. Oczywiście, zdarzały się Pankom potknięcia, z których album "Międzyzdroje" jest chyba najcelniejszym przykładem (a "W transie" juz w ogóle... - przyp. red.), ale zdecydowana większość muzycznej oferty zespołu utrzymana była na bardzo wysokim poziomie. Niezależnie od panujących mód, kwintet zawsze trzymał się własnego stylu, co nie oznaczało bynajmniej upartego dreptania jedną ścieżką bez chwili wytchnienia. Takie postępowanie stanowiłoby jedynie wejściówkę do własnego muzeum, a w efekcie - popadnięcie w autoparodię i zmiana maniery z rockowej w cyrkową. Dzięki Bogu zwariowana piątka potrafiła wyjątkowo sprawnie dostosować się do zmian w ogólnie panujących trendach, przy jednoczesnym zachowaniu twarzy, może już nieco nadgryzionej zębem czasu, ale mimo to nadal kuszącej i atrakcyjnej. Jedyną rzeczą, mogącą drażnić wielbicieli pędzących za zespołem od hali do hali, było niewyraźne akcentowanie najnowszego repertuaru, powstałego po 1994 roku. Sytuacja tego typu nie jest jednak aż tak poważna, by spowodować miała odwrócenie się publiczności od zespołu w stronę popowej sieczki, którą dosyć konsekwentnie i bez jakiegokolwiek umiaru serwują nam media. Album "Nasza reputacja", który ukazał się wczesną jesienią bieżącego roku, aż krzyczał o odpowiednią promocję na koncertach, na której brak narzekać mogły poprzednie wydawnictwa sygnowane nazwą Lady Pank.

Oczekiwanie na koncert umiliły nam tak przyjemne incydenty, jak obserwowanie przyjazdu Zbigniewa Hołdysa i Olafa Lubaszenki do hali, w której miało się odbyć huczne oblewanie urodzin jubilatki (od razu dodam, że żadnej ostrej popijawy nie było, niestety...). Po krótkim instrumentalnym interludium Jana Borysewicza na gitarze pankowa maszyna ruszyła do boju. Kapela wydawał się grzmieć: drżyjcie wrogowie!!! Atmosferę wspaniałego rockowego święta podkreślały efektowne animacje wyświetlane przez dwa telebimy umieszczone z tyłu sceny.

Pierwszy numer i proszę - od razu niespodzianka. Znakomity rocker "Bulanda" z ostatniej płyty spowodował mięknięcie kolan - w tym momencie przekonałem się, że pod sceną stoją sami ladypankofile. Każdy osobnik znał tekst na pamięć, mimo, że numer nie był dotychczas w ogóle promowany w radio. "Jak Ruchomy Cel" zaprezentowany tego wieczoru zaraz potem uspokoił mnie. Grupa nie zamierzała ograniczyć się jedynie do odegrania starych, klasycznych hitów i pokazała, że po 1983 roku jednak coś jeszcze nagrała. Aha, od razu zaznaczę, że nie były to ani jedyne, ani największe niespodzianki koncertu.

Nie będzie już dalej żadnej wyliczanki tytułów. Mnie, jako długoletniego fana, wzruszył szczególnie moment, w którym Janek Bo. zaprosił na scenę Mundka Stasiaka i Jarka Szlagowskiego - muzyków pierwszego składu grupy (Pawła "Kapiszona" Mścisławskiego jakoś nie było dane nam ujrzeć). W tej konfiguracji usłyszeliśmy "Du Du" i "Vademecum Skauta", jakże inaczej brzmiące z copelandowską perkusją Szlagi, aniżeli z siłowym, nieomal metalowym, choć wirtuozerskim uderzeniem Kuby Jabłońskiego, aktualnego pałkera LP. W pierwszym z wyżej wymienionych utworów Borysewicz dżentelmeńsko pozwolił zagrać solo Stasiakowi, w którym jednak więcej było z Eddiego Van Halena niż ze starej dobrej pankowej szkoły. Potem klasyczne przybicie piątek i rozpoczęła się karuzela napędzana przez coraz to większe gwiazdy i to nie zawsze znane ze swoich popisów estradowych. Kiedy Borysewicz zapowiedział Olafa Lubaszenkę, zaledwie otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia. Gdy zaczęli razem wykonywać "Nie Wierz Nigdy Kobiecie", wydawało mi się, że z owego zdumienia gałki oczne zawisną mi na wysokości klatki piersiowej! Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek słyszał ten numer na żywo w wydaniu Lady Pank, a koncertów LP widziałem bardzo wiele.

Widok statycznej Kasi Nosowskiej niespecjalnie przygryzał się z żywiołowym scenicznym image Janusza Panasewicza. Wokalistka Heya zaśpiewała "Zamki Na Piasku", które, przedstawione w transowej wersji, bardzo pasowały do pozornie beznamiętnego śpiewu Kasi. Pamiętną balladę "Zawsze Tam Gdzie Ty" odśpiewała Urszula, dając przy okazji wyraz swojego uwielbienia dla lidera grupy, co rusz przytulając się do niego i mówiąc: Janek jest super!. Co tu dużo ukrywać - z jej zdaniem zgadzali się chyba wszyscy obecni na sali. Sporym zaskoczeniem był udział Zbigniewa Hołdysa, który raczej nigdy nie zaliczał się do grona zwolenników twórczości Lady Pank, czemu niejednokrotnie dawał wyraz jako redaktor naczelny pism "Non Stop" i "Grill". Na scenę wjechał na wózku inwalidzkim, a ja zacząłem się zastanawiać, czy naprawdę coś mu się przytrafiło, czy też to kolejna prowokacja tego nieobliczalnego, choć przecież wybitnego, artysty. Ex-lider Perfectu zaprezentował jeden z nielicznych pankowych evergreenów z własnym tekstem - "Małą Wojnę". Brudny głos przywodził na myśl pamiętną balladę "Co Się Stało Z Magdą K.". Zbyszka żegnały huczne brawa, choć tak naprawdę fani nie chcieli puścić go ze sceny. Dosyć ciekawie do jednego z największych, choć już trochę zapomnianych przebojów ("Ohydy"), podszedł Paweł Kukiz. Z charakterystyczną dla siebie witalnością nadał temu numerowi nowy wymiar i dokonał symbolicznej korekty w tekście (...w powietrzu jedzie Lady Pankiem!). Lech Janerka przedstawił "Kryzysową Narzeczoną" w nieco nonszalancki sposób (chyba nie znając zbyt dokładnie tekstu). Facet ma jednak swój styl, a jest on tak wyrazisty, że odniosłem wrażenie, jakby Borysewicz napisał "Kryzysową..." specjalnie dla niego.

No tak... W tym miejscu warto przypomnieć, że jednak byliśmy świadkami przede wszystkim koncertu ZESPOŁU Lady Pank. I w tym przypadku nie obeszło się bez elementu zaskoczenia. "Naszą Reputację" oprócz wyżej opisanych przypadków reprezentowały porywający rytmem i melodią "Słońcem Opętani" (genialne solo Borysewicza!) i spokojna piosenka "Na granicy", do której wykonania zaproszono żeński kwartet smyczkowy. Dla mnie największy szok nastąpił, kiedy na bielutką scenę wkroczyło trzech młodych dżentelmenów dzierżących w rękach instrumenty z dętych rodem. Usłyszeliśmy dawno nie grany "Raport Z N." Rewelacja! W tym momencie nieomal umierałem z wrażenia. "Młode Orły" i "Na Na" tylko podgrzały atmosferę. Janek B. był w tak dobrym humorze, że przed jedną z piosenek rzucił w stronę Andrzeja Łabędzkiego, drugiego gitarzysty LP, polecenie Tańcz głupi...!. Chyba nie trzeba dodawać, co wtedy zagrano. Kiedy zaczęło się "Marchewkowe Pole", zastanawiałem się, jak Janusz Panasewicz poradzi sobie z wersem ...co się jeszcze może stać. Na mniej oficjalnych występach leciało swojskie o żesz kurwa twoja mać, ale nie za bardzo przecież wypada rzucać przekleństwami w stronę kamery (koncert był rejestrowany przez TVP). Wokalista pokazał pełną dyplomację. Zostawił to zadanie publiczności, która ryknęła najsłynniejszy wulgaryzm świata z taką pasją, że Panas zarumienił się ze "wstydu" (cudzysłów jak najbardziej zamierzony). Nie zabrakło również "Titanica", "Prawdy i Serca", "Fabryki Małp", "Pokręciło Mi Się W Głowie", "Obcego" i "Małej Lady Pank". Niemożliwością było jednak wykonanie wszystkich przebojów, jakimi popisał się w swojej osiemnastoletniej karierze zespół. Kiedy Borysewicz zapytał, czy chcemy "Mniej niż zero", wrzasnęliśmy taaaaaak!!!!!, choć z drugiej strony jasne się stało, że to już koniec. Choć niezupełnie. Oto bowiem na scenę wmaszerowali przedstawiciele Telewizji Polskiej i zaczęło się wręczanie grupie dowodów osobistych (w końcu jak osiemnastka to osiemnastka...). Najbardziej rozbawił nas Andrzej Łabędzki, który po otrzymaniu nowego dokumentu tożsamości rzekł: Przyda mi się, bo mój oryginalny wczoraj zgubiłem!. Po chwili nadszedł wielki finał. Ponownie wykonane "Mniej Niż Zero" (niestety w transowej wersji) sprowokowało ogólny taniec, a na estradzie pojawili się wszyscy uczestnicy koncertu. W najbardziej nietypowej roli wystąpił Szlaga, który rytmicznie pohukiwał do mikrofonu. A potem tylko ukłony, podziękowania dla fanów za lojalność i wierność grupie w trudnych chwilach (a były takie, oj były) i koniec. Przyznam, że na takiej osiemnastkowej imprezie jeszcze nie byłem (i chyba już nie będę). Wprawdzie nie było ani kropli alkoholu (może za kulisami czuwali rodzice muzyków?), ale wszyscy opuszczający halę byli zadowoleni.

Czego należy życzyć osiemnastoletniemu solenizantowi, szczególnie kiedy jest Damą? Żeby z pięknej dziewczynki rozkwitł w dojrzałą atrakcyjną kobietę, mającą co najmniej takie samo powodzenie, jak w cielęcych czasach. No i oczywiście mnóstwa pieniędzy, i szczęścia w życiu osobistym, i zawodowym. Ja ze swojej strony życzę, by ta lady była tak wierna mi, jak ja dotychczas byłem wierny jej. Wszystkiego najlepszego i buzi. A teraz czas posprzątać po imprezie i do łóżeczka.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołu

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Czy Twój komputer jest szybki?