zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku niedziela, 5 maja 2024

relacja: Maybeshewill, And So I Watch You From Afar, Kraków "Łódź Kaliska" 22.11.2009

6.12.2009  autor: tjarb
wystąpili: Maybeshewill; And So I Watch You From Afar
miejsce, data: Kraków, Łódź Kaliska, 22.11.2009

Oj, obrodziło w tym roku postrockowymi koncertami. Muzykę obu formacji, które wystąpiły 20 listopada 2009 r. w krakowskiej "Łodzi Kaliskiej", ciężko określić wprawdzie stricte postrockiem, ale tak przyjęło się ją nazywać i to właśnie fani tego gatunku przyszli obejrzeć w akcji And So I Watch You From Afar oraz Maybeshewill. Oba zespoły łączy też to, że są raczej u początków swoich muzycznych karier. And So I Watch You From Afar po dwóch EPkach z 2007 r. wydał ostatnio swój debiutancki krążek (zatytułowany, a jakże, "And So I Watch You From Afar"). Maybeshewill zdążył w podobnym czasie wydać dwa albumy ("Not For Want of Trying" oraz "Sing the Word Hope in Four-Part Harmony") i być może z tej właśnie racji występował jako gwiazda wieczoru.

Na dobry początek na małej scenie ustawili się muzycy And So I Watch You From Afar. Przyznam się od razu - choć próbowałem dać tej kapeli niejedną szansę, jej studyjna twórczość zupełnie do mnie nie przemawia, nawet po udanym koncercie. Ot, raz na parę minut zdarzy się ciekawy patent czy chwytliwa melodia, ale przez zdecydowaną większość czasu robi to wrażenie niedopracowanej papki, która przy dłuższym słuchaniu zaczyna cholernie nudzić. W skrócie muzykę tę określiłbym jako progresywny punk z domieszką postrocka. Niestety, do Mars Volty to tym chłopakom brakuje sporo. Siłą rzeczy nie jest to ani na tyle progresywne, aby robiło dobre wrażenie, ani na tyle punkowe, żeby chciało się przy tym pobujać czupryną. Owszem, trafiają się momenty, kiedy daje to naprawdę fajny efekt, ale na tych momentach niestety się kończy. W dodatku te, które mógłbym pochwalić, raczej nie przebijają naszego rodzimego Tides From Nebula, gdzie ciekawych dźwięków jest o wiele więcej. Sporo cierpkich słów należy się także producentowi. Możliwe, że taki był zamiar, ale większość dźwięków i muzycznych pomysłów zlewa się na płycie w jedną plamę, co zdecydowanie zbyt fajne nie jest.

Na szczęście te same kawałki w wersjach koncertowych okazały się znacznie przystępniejsze. Przede wszystkim brzmienie było znacznie bardziej selektywne. Na scenie nie dało się też robić tyle szumu, co wyszło muzyce na dobre. Do tego pomysły muzyczne, które nużyły na płycie, na koncercie pokazały zupełnie odmienne oblicze i pozwoliły zgromadzonym fanom świetnie się bawić. Co do samej publiczności, była to zdecydowanie młodsza część krakowskiej postrockowej ekipy. Spod modnych grzywek i okularów z czarnymi oprawkami dostrzec można było dziecięce jeszcze buzie zgromadzonych fanów. Pomimo początkowych oporów i rozglądania się wokół, co robią inni, szybko uskutecznili pod sceną zabawę w wersji znanej raczej z występów Farben Lehre i Happysad, niż kapel takich, jak Slayer czy Down. Do ruchu zresztą zmobilizowali ich żywiołowo zachowujący się na scenie muzycy And So I Watch You From Afar. Widać po chłopakach, że doskonale wiedzą, po co wychodzą na scenę i za kontakt z publicznością oraz zachowanie należy im się duży plus. Dziewczęta na pewno zapamiętają postać grającego bez koszulki bębniarza, który raz po raz łamał kolejne pałki, bezlitośnie molestując nimi swój zestaw perkusyjny. Koncert należy uznać za bardzo udany i zadowoleni byli z niego zarówno miłośnicy zespołu, jak i sami jego członkowie, co widać było po ich uśmiechniętych minach.

Przy frekwencji mocno ograniczonej pojemnością małej salki, wynoszenie kogokolwiek ponad głowy zgromadzonych było dość ryzykowne, ale o ile pierwszy taki wyczyn sprawiał dość komiczne wrażenie, bo w to zadanie zaangażować musieli się wszyscy uczestnicy zabawy i po prostu nie było komu podać chłopaka dalej, to gdy w górę poszli po kolei dwaj muzycy formacji, zabawa zrobiła się ciekawa. A skoro już o frekwencji mowa. To właśnie ustawione jako support And So I Watch You From Afar powinno było kończyć ten koncert. Bowiem tuż po ich występie w salce zrobiło się zdecydowanie luźniej. Znaczna część fanów tej kapeli nie została nawet na jeden kawałek, by zobaczyć, jak poradzą sobie na scenie muzycy Maybeshewill.

To właśnie na koncert Maybeshewill czekałem przede wszystkim, licząc na odtworzenie na scenie atmosfery z płyt studyjnych grupy, które cenię sobie znacznie wyżej, niż debiutancki album And So I Watch You From Afar. Jednak sam skład koncertowy - sekcja rytmiczna i gitary - oznaczał, że wszystkie partie klawiszy polecą z playbacku, co mocno zmniejszyło zadowolenie z występu. Na pewno brzmienie było cięższe, choć w porównaniu z poprzednikami muzycy grali dość oszczędnie. Po tak żywiołowym koncercie jednak, propozycja muzyczna Maybeshewill, stawiająca większy nacisk na klimat i okraszona filmowymi samplami, nie zrobiła aż tak dobrego wrażenia. W innej salce, bez świeżych emocji z poprzedniego koncertu, na pewno wyglądałoby to inaczej, ale choć na pewno nie było źle, dało się odczuć brak pewnej magii, na którą przynajmniej ja liczyłem, zwłaszcza w obliczu sztucznie brzmiącego playbacku. W meczu ASIWYFA - Maybeshewill, górą zdecydowanie ta pierwsza formacja, choć na oba występy warto było przyjść.

Oczywiście znaleźli się i tacy, którym nic nie było w stanie przeszkodzić w dobrej zabawie. Dwóch dość skromnych rozmiarów chłopaków miało ambicję koniecznie powtórzyć wyczyn ekipy bawiącej się przy And So I Watch You From Afar i wynieść nad publiczność Jamiego Warda - basistę Maybeshewill, który w dodatku wcale nie miał na to ochoty. Brakowało im jednak nie tylko sił i wsparcia, ale chyba przede wszystkim wyobraźni, bo sam muzyk miał ze 190 centymetrów wzrostu, skutkiem czego nie tylko nie zdołali go podnieść, ale przez to wypadł mu z instrumentu kabel i reszta muzyków musiała grając w kółko swoją partię czekać, aż ten poradzi sobie z problemem.

Po koncercie czuło się spory niedosyt, który wynikał przede wszystkim z tego, że tak naprawdę całość trwała bardzo krótko. Oba zespoły zaprezentowały chyba po 40-60 minut muzyki i z pewnością wszyscy liczyli na więcej. Schodzący ze sceny artyści byli mocno oblegani przez żądnych wrażeń fanów, co biorąc po uwagę bliskość stoiska z płytami i koszulkami, przełożyło się na całkiem przyzwoite, dodatkowe zyski dla zespołów. Nikt nie gwiazdorzył i wszyscy chętnie rozdawali autografy lub robili wspólne fotki, choć z drugiej strony nie są to jakieś wielkie gwiazdy, żeby zdążyli się znudzić takimi oznakami zainteresowania ze strony słuchaczy.

Na koniec słówko o organizacji. Po raz kolejny przedsprzedaż biletów na koncerty organizowane w "Łodzi Kaliskiej" okazała się fikcją. Na plus zaliczyć warto jednak to, że w dniu występu zachowano cenę z przedsprzedaży, pomimo zapowiedzianej podwyżki. Wszyscy weszli zatem do środka za 15 złotych, a dodatkową piątkę można było przeznaczyć na piwo lub napiwek dla urodziwej szatniarki, choć ta sama zresztą zmyła się chyba na koncert. Choćby dla niej samej warto czasem zajrzeć do tego klubu, który udanie zadebiutował w tym sezonie.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!