- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Oomph!, Dark Gamballe, Praga "Exit Chmelnice" 25.04.2010
miejsce, data: Praga (Praha), Exit Chmelnice, 25.04.2010
Dla wielu fanów ciężkich brzmień, zwłaszcza tych młodszych, flagową pozycją w katalogu niemieckiego, industrialnego metalu jest Rammstein. Niektórym wydaje się nawet, iż to grupa Richarda Kruspego zapoczątkowała takowy rodzaj grania. Nic bardziej mylnego, bowiem pięć lat wcześniej w Dolnej Saksonii wystartowała formacja o jednej z najdziwniejszych w muzycznej branży nazw - Oomph!. Złożony z trzech stałych od chwili powstania członków zespół wykrystalizował swój charakterystyczny styl na drugim albumie studyjnym: wypuszczonym na rynek w 1994 roku krążku "Sperm". Pewne źródła zaliczają ich do germańskiej fali znanej jako Neue Deutsche Harte, mimo iż w momencie, gdy dziennikarze ukuli ów termin, do Oomph! żadną miarą nie dałoby się już przylepić etykietki "neue".
Oomph!, Praga 25.04.2010, fot. Verghityax
Pomimo upływu dwudziestu jeden lat Dero Goi, Andreas Crap i Robert Flux nadal trzymają się razem i obecnie maja na swoim koncie dziesięć albumów studyjnych, parę kompilacji i koncertowe DVD. W tym roku Niemcy dodali do swych dokonań "Truth or Dare" - płytę złożoną z angielskojęzycznych wersji ich największych hitów, okraszoną kontrybucjami takich gości, jak Apocalyptica czy mezzosopranistka Sharon den Adel z Within Temptation. W ramach promocji najnowszego wydawnictwa muzycy wyruszyli w trasę "Truth or Dare Tour", której pierwszym przystankiem był 25 kwietnia 2010 r. praski klub "Exit Chmelnice". Do teraz nie udało mi się wykoncypować, co też poeta miał na myśli, nadając temu przybytkowi takie, a nie inne miano. Moja skąpa wiedza w tej dziedzinie ogranicza się jedynie do faktu, iż Chmelnice to umiejscowiony tuż przy klubie przystanek tramwajowy w dzielnicy Zizkov.
Z zewnątrz "Exit Chmelnice" to obskurny budynek, kojarzący się raczej z wejściem do monopolowego niż do hali koncertowej. Na szczęście w środku sprawa przedstawia się zupełnie inaczej. Rozmiarowo jest porównywalnie z katowickim "Mega Clubem", lecz jest tu o wiele bardziej klimatycznie. Podobnie jak w "Hellraiser" w Lipsku, gdzie w marcu miałem okazję być na gigu Saxon, tak i tu ściany zdobią niezliczone malowidła przedstawiające złowrogie, rogate demony oraz skąpo odziane dziewoje. Ponadto władze lokalu doszły do wniosku, że w dobrym tonie będzie polewanie piwka w skandalicznie niskich jak na stolicę cenach - w burżujskiej Warszawie, gdzie panuje zwyczaj podawania wody rozcieńczanej złotym trunkiem, taka akcja nigdy by nie przeszła.
Wiadomo, nasi południowi sąsiedzi nie byliby sobą, gdyby na support nie dali jakiejś rodzimej kapeli - podejście nad wyraz chwalebne. Wybór padł na nieznane mi wcześniej Dark Gamballe. Panowie pochodzą z Brna, niedawno wydali swój dziewiąty już album i grają coś, co sami określają jako electrorock. Nie bardzo wiem, do czego ich przyrównać, aczkolwiek w ich muzyce więcej jednak słychać tego rocka, niż electro, choć od klawiszy nie stronią. Cała impreza rozpoczęła się o godzinie 20 z zabójczą punktualnością. Trwający około 45 minut występ Morawian wypadł świetnie i żywiołowo. Duża w tym zasługa charyzmatycznego, ciekawego wokalnie frontmana z okularami w stylu Bono i enigmatyczną ksywą: 10. Ponad resztę członków formacji wybijał się również zacnie łojący w gary perkman. Ze swego bogatego dorobku Dark Gamballe zaprezentowało: "Krystaly", "Zlatonos", "Dobre ovce", "Draha", "Na slupkach od bananu", "Zarovkar", "Vyprask", "Mury", "Baletky w hlave", "Neco", "In-Flagranti" i "Beh na dlouhou trat".
Oomph!, Praga 25.04.2010, fot. Verghityax
Dokładnie dwadzieścia minut po 21 zgromadzone tłumnie pod sceną wielbicielki Oomph! zaintonowały swój wywołujący pękanie szkła i bębenków usznych pisk bojowy. Niestety, na niecałe trzysta osób, jakie tego wieczoru zawitały do "Exit Chmelnice", kilka tuzinów stanowiły zakażone wirusem emo nastolatki. Najwyraźniej nie można mieć wszystkiego, chociaż z niekłamaną przyjemnością powitałbym widok polskich thrasherów robiących w młynie porządek z tym grzywkowym tabunem. Cóż, fantazje na bok, albowiem skrzeczenie cór Ehidny zwiastowało przybycie gwiazdy dnia. Wśród gromkich owacji na pudło wkroczyło industrialne trio w towarzystwie pałkera Leo i basisty Hagena, którzy od dawna wspomagają swych kolegów podczas popisów na żywo.
Nie ma co się oszukiwać i trzeba to powiedzieć wprost. Oomph! dało absolutnie rewelacyjny koncert. Mimo mojej całej sympatii do Rammsteina muszę stwierdzić, że u Lindemanna i spółki aż do przesady dominuje profesjonalizm - profesjonalizm nieco wyzuty ze spontaniczności i prostej radości grania, jakiej nie brakuje ich protoplastom z Dolnej Saksonii. A Dero Goi to jeden wielki, pieprzony wulkan energii scenicznej i drapieżnik pokroju Paula Di'Anno czy Mike'a Muira. Gość krąży po scenie z kłami wyszczerzonymi niczym wygłodniały wilkołak, rzuca się z podium na ręce fanów i co chwile wykonuje swój wariacki taniec, kręcąc się wokół własnej osi z ramionami wyciągniętymi jak strach na wróble. Nie unika też kontrowersyjnych zachowań, które w kraju nad Wisłą niechybnie zapewniłyby mu zainteresowanie ze strony Ryśka Nowaka i jego radosnego komitetu. Fantastycznego kontaktu z publiką dopełniały ciskane co chwilę teksty, między innymi na temat miłosnych piosenek o ostrym seksie. W pewnym momencie Dero doszedł do wniosku, że widownia jest do tego stopnia zajebista, iż przerżnąłby wszystkich zebranych, gdyby tylko miał odpowiedni zasób viagry. Jednakowoż, jak zreflektował się chwilę później, zasobu takowego nie posiada, toteż widownia musi przerżnąć się sama.
Oomph!, Praga 25.04.2010, fot. Verghityax
Na plus należy także zaliczyć fakt, iż pomimo panujących w klubie warunków przywodzących na myśl fińską saunę, Oomph! zagrało pełny, dwugodzinny, a do tego całkiem przekrojowy set. Z początku bałem się, że ze względu na wydane ostatnio "Truth or Dare" większość repertuaru odśpiewana zostanie po angielsku. Ku mojej uldze muzycy nie rozczarowali i ostali przy swym ojczystym języku. Na pełen delikatesów talerz trafiło tej nocy: "Beim ersten Mal tut's immer weh", "Traumst Du?", "Unsere Rettung", "Fieber", "Wer schon sein will muss leiden", "Du willst es doch auch", "Wach Auf!", "Das letzte Streichholz", "Sex", "Mitten ins Herz", "Bis zum Schluss", "Revolution", "Sex hat keine Macht" po raz pierwszy na żywo w wersji unplugged i takoż wykonane "Auf Kurs", następnie powrót do wariantu nieakustycznego w postaci "Mein Schatz", "Lass mich raus", "Die Schlinge", "Niemand", "Gekreuzigt" i "Labyrinth". W charakterze bisu pojawiły się obowiązkowe "Gott ist ein Popstar!" i "Augen Auf!", zwieńczone coverem kultowego przeboju Franka Sinatry - "Strangers in the Night". Na pożegnanie Oomph! raz jeszcze uderzyło na scenę, by zaserwować "Die Leiter" i "Sandmann".
W rozmowie przed występem Robert Flux uznał, że muszę być szalony, skoro pofatygowałem się na ich show z Katowic aż do Pragi. I chyba miał rację, lecz bez dwóch zdań i piątej klepki było warto. Teraz pozostaje mieć nadzieję, że ktoś wreszcie ściągnie Oomph! do Polski. Bo dobrego Oomph! nigdy za wiele.
Jakby taką jazdę zafundować tutaj w Polsce... ahh ale by się działo :)
Miałam ogromne szczęście być na tym koncercie - niezapomniane chwile.
I co do tych 'zakażonych wirusem emo nastolatek' które krzyczały na wejście zespołu - cóż z całego zdania wyjęłabym 'emo' a reszta spokojnie może mnie opisywać :D No ale co sie dziwić - pierwszy mój koncert trzeba pokrzyczeć :D
Mam nadzieję tylko że nikomu nie uszkodziło to słuchu, haha ^^
W ogóle zabawa była naprawdę przednia i fajnie byłoby to jeszcze powtórzyć.
Ja przyjechałam z koleżanką - ona z Katowic , ja z Sosnowca i po koncercie udało nam się porozmawiać z chłopcami, i Hagen zapytał skąd jesteśmy. Świetnie by było jakby w końcu udało się zorganizować ich koncert w stolicy śląska! ^^
A jeśli chodzi o to 'przerżnięcie' wszystkich obecnych - no cóż, było zabawnie :D
A co z 'yes we can' albo z przeklinaniem na scenie? Trzeba przyznać że jak wyobraźnia jest to i show jest :D
Pozdrowienia dla wszystkich fanów Oomph! ;D