zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku środa, 24 kwietnia 2024

relacja: Paul Di'Anno, Thunderbolt, Pathfinder, Zabrze "CK Wiatrak" 7.11.2009

29.11.2009  autor: Verghityax
wystąpili: Paul Di Anno; Thunderbolt; Pathfinder
miejsce, data: Zabrze, CK Wiatrak, 7.11.2009

Paul Di'Anno to kawał ostro porytego skurczysyna. Z pochodzenia Sycylijczyk, do tego nieźle temperamentny. Gość nachlał się w życiu tyle procentów, że nawet ja potrzebowałbym kilku przeszczepów wątroby, żeby móc pójść z nim w szranki. Znany jest również z nieposkromionego zamiłowania do koksu, którego tyle przepuścił w ciągu życia przez swój organizm, że z Jezusem jest już na ty. Uwielbia Brazylię i Sepulturę. Aha, jeszcze jedno. Oficjalnie twierdzi, że nie lubi Iron Maiden, co nie przeszkadza mu notorycznie odcinać kuponów od dwóch pierwszych albumów legendy New Wave Of British Heavy Metal, na których udzielał się wokalnie. I właśnie za te wszystkie wymienione rzeczy, wyłączając wciąganie nosem podwójnej ciągłej, mam do niego sentyment, bo Di'Anno to obrazoburczy, spuszczony z łańcucha drapieżnik, który ma gdzieś to, co ludzie o nim myślą. Jeżeli jesteście absolutnymi fanami Żelaznej Dziewicy, to w tym momencie możecie zaprzestać lektury niniejszego tekstu. Kocham NWOBHM, ale nie znoszę Iron Maiden, które uważam za kapelę absolutnie przereklamowaną. Preferuję solową karierę Di'Anno, podobnie jak Blaze'a, kolejnego gardłowego Żelaznej Dziewicy, niesłusznie posądzanego o jechanie na wyrobionej marce brytyjskiej maszynki do robienia pieniędzy.

Na występ Paula, odbywający się w zabrzańskim "Wiatraku" 7 listopada 2009 r., wybrałem się licząc przede wszystkim na konkretne szlagiery typu "Chemical Imbalance", "Faith Healer", "A Song For You" czy "Children Of Madness". Zaskoczyła mnie dość kiepska, jak na sobotni koncert, frekwencja. Na moje oko w klubie pojawiło się raptem niewiele ponad sto osób. Przykry widok, zwłaszcza, że ceny biletów prezentowały się w miarę przystępnie. Z tego, co się dowiedziałem, na dwa poprzednie gigi z tej trasy w Szczecinie i Głogowie przybyło znacznie więcej wiary.

Na całym tournee Di'Anno supportował norweski (na szczęście nie blackowy, bo jeszcze przyjechaliby z cysterną Dekoralu) zespół Thunderbolt, a w ramach polskiej odnogi trasy, dodatkowo rodzima formacja Pathfinder. Tym ostatnim, którzy rozpoczęli imprezę w Zabrzu, najbliżej chyba do Rhapsody, znanego obecnie jako Rhapsody Of Fire z powodu konfliktu prawnego, jak głoszą plotki, z jakimś brazylijskim raperem czy innym Kunta Kinte. Pierwotnie Paul miał zacząć około godziny 21, ale ostatecznie dotarł do klubu jakiś kwadrans po 22 i w związku z tym oba supporty musiały przedłużyć swoje występy.

O Pathfinderze nigdy wcześniej nie słyszałem, byłem więc ciekaw, co zaprezentują śląskiej publiczności. Zasadniczo power metal, poza Gamma Ray, raczej do mnie nie trafia, ale uważam, że chłopcy całkiem nieźle dali radę. Widać, że mają zapał do tego, co robią i przy odpowiednio dużym zacięciu zdołają się przebić. Ich wokalista ma całkiem imponującą skalę głosu i potrafi śpiewać na różne modły, co mu się chwali, zaś gitarzysta wyczyniał przeróżne połamańce, miejscami odrobinę przekombinowane, ale całość i tak wypadła dość sympatycznie. Na setlistę Pathfindera złożyły się: "Lord of Wolves", "Oracle's Voice", "Song of Immortal Fire", "To the Island", "Whisper of the Ancient Rocks" i w charakterze bisu "All the Mornings of the World".

Nordycki Thunderbolt, w przeciwieństwie do poprzedniego zespołu, utrzymuje swoje utwory w konwencji klasycznego heavy metalu. Po ich występie miałem mieszane uczucia - z jednej strony synowie Odyna nie dali ciała, ale z drugiej spodziewałem się czegoś ciekawszego. Niby od strony technicznej wszystko poprawnie, lecz ich utworom brakuje czegoś, co sprawiłoby, że utkwiłyby w pamięci na dłużej. Dla zainteresowanych podaję listę numerów zagranych przez Thunderbolt tego wieczoru: "Call Out the Lions", "Bad Boys", "Days of Confusion", "Heavy Metal Thunder", "Fight", "Majestic Travesty", "The Moderators", "Lidless Eye" i "Crucified".

Kiedy wreszcie nastał czas Bestii, jak Di'Anno sam siebie nazywa w swojej autobiografii, poczułem lekkie rozczarowanie, zarówno doborem piosenek, formą, w jakiej wokalista się znajdował, jak i towarzyszącymi mu muzykami. Niestety na poprzednich trasach Paul szalał tak, że uszkodził sobie kolana i gdyby nie ręcznikowy, który go wprowadził po schodkach na scenę, Di'Anno musiałby śpiewać z backstage'u. Chwała mu jednak za to, że pomimo ciężkiej kontuzji oraz dosyć nielicznej publiki, chciało mu się wtarabanić na skrzynię i zagrać dla zgromadzonych w "Wiatraku" fanów. Daleki byłem od zachwytu w sprawie setlisty, gdyż na osiemnaście kawałków, jakie się na niej znalazły, aż dwanaście pochodziło z dwóch pierwszych albumów Ironów. Zdaję sobie sprawę, że przy tylu wielbicielach Żelaznej Dziewicy, kompletne pominięcie wszystkich utworów z tego okresu równałoby się komercyjnemu samobójstwu, jednakowoż skrojenie sobie dwóch trzecich repertuaru z dokonań kapeli, po której się publicznie jeździ, trochę osłabia szacunek do artysty. Zaś co do muzyków to miałem nadzieję, iż Di'Anno przywiezie z sobą chociaż Cliffa Evansa, wioślarza Tank, wspomagającego kiedyś Paula w zespole Killers. Zamiast tego, dane nam było oglądać zupełnie nieznanych, skandynawskich instrumentalistów. Ale po kolei.

Na pierwszy ogień poszły "Ides of March", "Wrathchild" i "Prowler". Nie muszę dodawać, że zwolennicy Maidenów byli w siódmym niebie. Odkładam jednak na bok moją niechęć do Ironów - trzeba przyznać, że Bestia nadal potrafi zawyć, choć lata lecą. Pierwszym kawałkiem z solowej kariery Di'Anno na tym koncercie był raczej przeciętny "Marshall Lokjaw", a przecież można było zarzucić znacznie lepsze "Chemical Imbalance", którego się, koniec końców, nie doczekałem. Następne w kolejce było "Murders in the Rue Morgue" oraz kolejne "solowe" numery: "The Beast Arises" - jak powiedział Paul, piosenka o jego byłej żonie - i fantastyczne "Children of Madness". Dalej: "Remember Tomorrow" i "Purgatory", a z "własnych" "Faith Healer" i "A Song For You". W tym momencie Di'Anno zrobił sobie krótką przerwę, w trakcie której reszta grupy zagrała instrumentalny "Genghis Khan". Właściwą część występu zakończyły trzy utwory Ironów: "Killers", "Phantom of the Opera" i "Running Free". Za każdym razem, kiedy rozkręcona publiczność skandowała nazwisko gardłowego, Paul prosił zebranych, aby takie rzeczy zachować dla gwiazd rocka, sam zaś sprowadzał się do statusu skromnego punkowego wokalisty. Jakby chcąc potwierdzić swoje punkowe korzenie, w ramach bisu Di'Anno zaprezentował cover "Blitzkrieg Bop" Ramones, a fani Maidenów dostali jeszcze swoją wisienkę na torcie w postaci "Transylvania" i "Sanctuary".

Ciężko mi się jednoznacznie ustosunkować do koncertu Paula Di'Anno. Ogólnie rzecz biorąc bawiłem się nieźle, choć atmosfera momentami wydawała się dziwnie napięta, a nad wszystkim wisiał cień minionej sławy. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że przez większość czasu Bestia robi dobrą minę do złej gry. I w sumie trudno mu się dziwić, bo czegokolwiek by nie zrobił i tak zostanie zapamiętany głównie jako pierwszy wokalista Iron Maiden.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Zobacz inną relację

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!