zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 25 kwietnia 2024

relacja: Pendragon, Andy Sears, Wrocław "Firlej" 18.04.2011

30.04.2011  autor: Paweł Domino
wystąpili: Pendragon; Andy Sears
miejsce, data: Wrocław, Firlej, 18.04.2011

Pendragon zdążył zarejestrować już kilka spośród licznych koncertów, które zagrał w Polsce, ale jakoś nie skrzyżowały mi się z nimi drogi. Jednak skoro już przyjechali na tak solidną, aż 8 miast obejmującą trasę i pofatygowali się także do Wrocławia, wstyd byłoby przepuścić okazję, choć koncertów w najbliższym czasie moc, aż czasem dramat, co wybrać. Możecie przeczytać relację fana i znawcy z koncertu warszawskiego - czas na słowo od laika. Nawet laik musi przyznać, że koncert był to świetny, zaś kontakt z publicznością i szeroko rozumiane podejście do grania - zarówno w przypadku gwiazdy wieczoru, jak i rozgrzewacza - zasługują co najwyżej na szacunek i aprobatę. Tym bardziej, kiedy weźmie się pod uwagę staż sceniczny wszystkich tego dnia obecnych wykonawców.

Moim zdaniem miano jajcarza wieczoru zdecydowanie przypadło supportującemu gwiazdę Andy'emu Searsowi, wokaliście reaktywowanego kilka lat temu po dwóch dekadach niebytu zespołu Twelth Night. Fakt, Andy występując samotnie musiał czymś zapełnić scenę, więc dwoił się i troił, grając to na gitarze, to na klawiszach, to śpiewając do podkładu muzycznego. Przyznam, że to ostatnie wywierało na mnie dziwne wrażenie, bo czułem się jak dziecko ze starego żartu, podświadomie czując, że ten zespół gdzieś tu musi być. Ale go nie było. Nie sposób jednak odmówić klimatu i czasem nawet dramatyzmu kompozycjom - tym pochodzącym z solowej płyty Andy'ego, jak i tym z dorobku macierzystej kapeli. Nawet chwilami napomykał, że musi to zagrać też z chłopakami. Przede wszystkim jednak ciągle zabawnie konferował z publicznością, choć kiedy pod koniec swojego seta poprosił ją o śpiewanie razem z nim, to w pierwszej chwili odpowiedziała mu martwa cisza i dopiero po chwili udało się wciągnąć zebranych do bardziej aktywnej zabawy. Osobowość showmana i po prostu sympatycznego, zabawnego człowieka można było też obserwować po jego zejściu ze sceny, gdzie przy bezpośrednim kontakcie okazał się równie przyjaznym dla otoczenia osobnikiem. I mimo że nie wciągnęła mnie jego muzyka, to warto było, choćby po to, by zobaczyć kolejnego człowieka robiącego to, co lubi i robiącego to dobrze.

Szczęśliwie to samo można powiedzieć o weteranach z Pendragon, czego dowodem była już choćby sama długość seta, który liczył 2 godziny. A do tego doszło jeszcze ponad pół godziny bisów! Sądzę, że w imieniu wszystkich zgromadzonych mogę podziękować za tak wspaniałe podejście! Ale może powinienem najpierw pozwolić im zacząć? Występ otworzył, podobnie jak w Warszawie, utwór tytułowy z promowanej właśnie płyty "Passion". Coś chyba wisi w powietrzu, bo identyczny tytuł ma zaplanowana na maj nowa płyta również angielskiego Anaal Nathrakh. O ile zdołałem się zorientować, również i dalsza część występu przebiegała według bardzo podobnego scenariusza, co koncert mający miejsce kilka dni wcześniej. Nic dziwnego, bo bardzo skoczny, dynamiczny utwór bardzo dobrze nadaje się na otwarcie koncertu, zapowiadając że będzie zdecydowanie rockowo. Wprawdzie kojarzący mi się mocno z nastrojowymi marillionowskimi klimatami "Back In The Spotlight" wkraczał w nieco inne obszary, ale już kolejny "Ghosts" ze swoim dramatycznym początkiem i licznymi kontrastami pokazywał, że progresy też można grać bardzo dynamicznie i drapieżnie. Nie była to jedyna tego wieczoru kompozycja z krążka "The Window of Life", bo w dalszej części pojawił się i "Nostradamus", i zamykający właściwą część występu "The Last Man On Earth". Nie brakło wycieczek w bliższą przeszłość, choćby do albumu "Pure". Nie brakło też długich przemów i rozmów z publicznością, z których wynikało, że Nick próbuje opanować podstawowe zwroty po polsku, czym oczywiście wzbudzał powszechną sympatię i życzliwość. Było wszystko, co potrzebne miłośnikom progresów - dziarskie solówki, liczne, często zmieniane motywy. W pewnym momencie powiało mrocznym, lekko orientalnym klimatem i tu musiałem spojrzeć na nich bardziej przyjaznym okiem. Choć w kolejnych utworach sporo było posępnych wjazdów gitar, czy motorycznych riffów, to zawsze gdzieś wyłaziła skłonność muzyków do ciepłego, pozytywnego grania, czego najlepszym chyba przykładem było "Empathy". To wręcz podręcznikowy przykład, jak można skontrować nostalgicznie brzmiącymi klawiszami bardzo posępne gitarowe motywy, co na pierwszy rzut ucha wydaje się być cechą charakterystyczną dorobku zespołu. Chociaż pochodzący z ostatniego albumu "Feeding Frenzy" też mógłby konkurować o to miano, bo dramatyczny początek przechodzi tu w skoczny, rock'n'rollowy riff, by zostać zastąpiony bardzo transową współpracą gitar i klawiszy. Bardzo mocny to był punkt programu. Publiczność reagowała przez cały długi występ bardzo żywiołowo, szczególnie w rozbudowanych bisach, wśród których prym wiódł zdecydowanie "Paintbox".

Występowi Pendragon towarzyszyły wizualizacje, we właściwy sposób podkreślające klimat utworów. Ich czarno-biała przeważnie poetyka wyraźnie obliczona była na stworzenie nieco surrealistycznego klimatu. Widać było także dobrą chemię w zespole, który cieszy się wspólnym graniem. W połączeniu z doskonałą muzyką, występ mógł się podobać nie tylko fanom, ale i komuś mało mającemu wspólnego z taką stylistyką.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Zobacz inną relację

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!