zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 2 maja 2024

relacja: Pro-Pain, Flapjack, Tuff Enuff i inni ("Silesian Core Attack"), Katowice "Mega Club" 15.05.2011

27.05.2011  autor: Muflon
wystąpili: Pro-Pain; Flapjack; Tenside; Tuff Enuff; Insane; Pro-Creation; Nurth
miejsce, data: Katowice, Mega Club, 15.05.2011

Pro-Pain, Katowice 15.05.2011, fot. Verghityax
Pro-Pain, Katowice 15.05.2011, fot. Verghityax

Pewnej deszczowej niedzieli w katowickim "Mega Clubie" wiele nie takich już młodych osób miało okazję poczuć się przez kilka godzin o ponad dekadę młodziej. Zagrał skład, o którym wychowani w latach 90-tych na polskiej muzyce czadowej jeszcze do niedawna mogli sobie tylko pomarzyć. A tu proszę. Flapjack prezentujący premierowy materiał pierwszy raz od ponad 13 lat (nie licząc jednego jedynego kawałka granego na trasie "Metal Union 2006" - ciekawe, czy się ostał i będzie na nowej płycie)! Do tego reaktywowany całkiem niedawno Tuff Enuff oraz nowojorscy herosi z Pro-Pain, którzy co prawda nasz kraj nawiedzają wyjątkowo regularnie, lecz tym razem... ale o tym później.

Nurth, Katowice 15.05.2011, fot. Verghityax
Nurth, Katowice 15.05.2011, fot. Verghityax

Imprezę nazwaną "Silesian Core Attack" zainaugurował Nurth z Wrocławia. Jak to się zwykło mówić, pierwszy wykonawca rzucany jest na pożarcie akustyka. W tym przypadku nie tylko, bo i niżej podpisany recenzent niezbyt się palił, żeby już od razu po wejściu do klubu z uwagą śledzić poczynania zespołu, który jeszcze zanim zaczął grać odstręczał mnie swoją durną, nowomodną nazwą. Po oblukaniu sceny całość nabrała sensu. Gitarzysta z klasyczną emo grzywką oraz muzyka na przemian ciężka i melodyjna. Na uwagę zasługiwała wokalistka, która dysponowała konkretnym, niskim wrzaskiem, lecz niestety usiłowała także śpiewać, co wychodziło jej o wiele gorzej. Sorry panowie i pani, ale chyba nie myśleliście, że na Pro-Pain, Flapjack i Tuff Enuff przyjdzie młodzież z grzywkami?

Pro-Creation, Katowice 15.05.2011, fot. Verghityax
Pro-Creation, Katowice 15.05.2011, fot. Verghityax

Następni w kolejce byli moi rybniccy ziomkowie z Pro-Creation. Nie mam zamiaru ukrywać, że są to moi koledzy, których widziałem w akcji grube kilkadziesiąt razy, a i wypiło się wspólnie niejedno. Oczywiście z racji wieloletniej znajomości napiszę o nich same pozytywne rzeczy. Doceńcie, że bezczelnie się do tego przyznaję, zamiast z tajniaka wstukiwać pochwalne peany przemilczając, że to koledzy z baru. Pro-Creation grają oldschoolowy nu metal. Jakby to dziwnie nie brzmiało, w 2011 r. można sobie na taką szufladkę pozwolić. Rok temu obchodzili 10-lecie działalności i to widać w ich scenicznych poczynaniach. Dziesiątki zagranych koncertów zaowocowały pewnością siebie, biją od nich energia i luz. Usłyszeliśmy utwory z wydanego niedawno pierwszego, pełnoczasowego materiału - "Prosiak4Life". Wartym odnotowania jest, że w utrzymanym w bardziej hip-hopowych klimatach utworze tytułowym pojawił się na scenie gość - Lingo z innego rybnickiego składu zwanego Drive-By, o którym wkrótce powinno być głośno za sprawą premiery debiutanckiej płyty. Podczas przebojowego "Devil's Dice" nad salą unosił się duch Danziga. Usłyszeliśmy też jeden z pierwszych hitów zespołu, "W.N.A.S." - był oklaskiwany przez samego Garego Meskila, który na kilka chwil zatrzymał się pod sceną.

Insane, Katowice 15.05.2011, fot. Verghityax
Insane, Katowice 15.05.2011, fot. Verghityax

Po dwóch strzałach z Polski przyszła pora na kawałek zagranicznego mięcha. Na scenie zainstalowali się Węgrzy z Insane i na dzień dobry zaczęła się ostra jazda. Ciężar, tnące bezlitośnie riffy, szaleństwo na scenie. Myślę sobie, że oto hardcore'owcy z wpływami Dillinger Escape Plan czy tam innego Meshuggah wkroczyli na scenę i narobią trochę konkretnego zniszczenia. Moja radość nie trwała długo, bo po chwili pojawił się melodyjny refren z przesłodzonymi wokalami i cała adrenalina, jak to się mówi, poszła wpizdu... Chłopaki płaczą do mikrofonu i mi się chce płakać, bo tak dobre pierwsze wrażenie obrócone zostało w niwecz za pomocą tego, co w szeroko pojętej ciężkiej muzyce najgorsze - pitolenia. W chwilę później muzycy znowu skakali po scenie jak poparzeni, wycinając swoje połamane riffy, lecz ja już wiedziałem, że nie ma co się za bardzo podniecać, bo za chwile uraczą nas kolejnym melancholijnym tałatajstwem. Od słuchania tych nastrojowych dźwięków naszły mnie refleksje. Zastanawiałem się, kto jest odpowiedzialny za to, że do dziś tak wielu muzyków parających się brutalnym łojeniem uważa za doskonały pomysł wrzucenie do swych kompozycji asłuchalnych, śpiewanych wokali na tle melodyjnego do wyrzygania riffowania. Pewnej wskazówki udzielili sami Insane, grając na koniec "From This Day" z pierwszej słabej płyty Machine Head.

Tuff Enuff, Katowice 15.05.2011, fot. Verghityax
Tuff Enuff, Katowice 15.05.2011, fot. Verghityax

Wkrótce na scenie pojawił się kolejny przedstawiciel śląskiej sceny, a zarazem jeden z headlinerów, czyli Tuff Enuff. Ciekawych formy zespołu po powrocie na scenę po wielu latach niebytu odsyłam do relacji z lutowego koncertu autorów "Diablos Tequilos". Tym razem również rozpoczęli swój set od tytułowego numeru z drugiej płyty (niestety bez meksykańskiego intra), a na dobitkę wrzucili swój hit Dancing, dzięki czemu już drugi raz miłośnicy Danziga usłyszeli kilka miłych dla siebie dźwięków. Po tej krótkiej prezentacji ostatniej, jak na razie, pełnoczasowej płyty przyszła pora na stuff z debiutu. Nie da się ukryć, że utwory te prezentują się na żywo jeszcze okazalej, niż te z "dwójki", na co niebagatelny wpływ ma z pewnością osoba wokalisty. Taracha nie stracił nic ze swojej charakterystycznej chrypy, a i ze śpiewanymi partiami radzi sobie nie najgorzej. Mam nadzieję, że chłoptasie z Insane zobaczyli koncert Tuff Enuff, by przekonać się, że melodyjne, śpiewane partie nie muszą oznaczać płaczliwego pitolenia, lecz mogą po prostu współtworzyć wspaniałe, przebojowe piosenki, jak chociażby monumentalny "Ma No Samos Gamines" (który podobnie jak na płycie zapowiedział Qlos). W porównaniu do setu zaprezentowanego w lutym pojawiły się utwory "I'm A Man" (zadedykowany Lukowi z Lipali, który za garami zastępował Maryana) oraz "Tuff Enuff". Usłyszeliśmy także "Grass Only", "Corrosion In My Car" oraz erupcję czystego czadu, czyli "Disco Relax". Niestety, występ ten był jeszcze krótszy niż ten, gdy Tuffy supportowali Lipali, ale na koncercie, gdzie gra tak dużo zespołów, trzeba się streszczać.

Tenside, Katowice 15.05.2011, fot. Verghityax
Tenside, Katowice 15.05.2011, fot. Verghityax

Prawdziwy kłopot dla recenzenta pojawił się przy okazji koncertu kolejnego zespołu - niemieckiego Tenside. Otóż ich frontman, śpiewający gitarzysta, był mały, gruby i niezwykle pocieszny. Po trzech utworach wciąż nie mogłem skupić się na muzyce, bo drący się wniebogłosy misio nieustannie absorbował moją uwagę. Co i rusz wplatał w wykrzykiwane przez siebie teksy wszelkiego rodzaju zawołania bojowe typu "c'mon!", "yeah right!" i tym podobne. Jeśli miałbym porównać do kogoś postać wokalisty, byłaby to młoda inkarnacja J. B. z filmu "Tenacius D And The Pick Of Destiny", zwłaszcza ze sceny, gdy śpiewał skomponowaną przez siebie piosenkę swojej zszokowanej rodzinie. Gdy już minął pierwszy szok spowodowany wizualnymi skojarzeniami, w końcu usłyszałem muzykę. Ta zaś była naprawdę przednia! Przebojowa, motoryczna i niebanalna. W bardziej klimatycznych momentach przypominała nieco Deftones, by wkrótce grzmieć niczym Sepultura ze środkowego czy późnego wręcz okresu, z dodatkiem melodyjnego death metalu rodem ze Szwecji. Kawał porządnego grania, lecz mimo to sądzę, że za Tuff Enuff powinni co najwyżej gitary nosić.

Flapjack, Katowice 15.05.2011, fot. Verghityax
Flapjack, Katowice 15.05.2011, fot. Verghityax

Flapjack to bodaj największa gwiazda w historii polskiej muzyki rozrywkowej, która jest powszechnie kojarzona ze stylem hardcore. Co prawda ortodoksyjni wyznawcy nigdy nie zaakceptują tego stanu rzeczy, jednak ja nie mam zamiaru rozbijać muzyki na czynniki pierwsze i kombinować ile % hc znajduje się w muzyce Naleśnika. Niemniej obecność Flapjack na pierwszej edycji (bo chyba będą kolejne?) "Silesian Core Attack" jest całkowicie naturalna. Płyta "Fairplay" to do dziś podręcznikowy przykład, jak udanie łączyć czadowe thrashcore'owe riffy z rapowanym wokalem, zaś "Juicy Planet Earth" jest wręcz unikatem na skalę światową, z niespotykanymi nigdzie indziej eksperymentami muzycznymi. Właśnie od ciosów z drugiej płyty rozpoczął się koncert Flapjack. "Don't Kill Anybody", a zaraz potem "Childlike Trust", czyli jedne z najszybszych kompozycji tego zespołu, idealnie sprawdziły się na otwarcie. Po szaleńczych galopadach chwilę ciężarnego walcowania zapewnił "Throw This Shit Away", po którym Guzik rzekł publiczności "może to niepopularna opinia w dzisiejszych czasach, ale nie bierzcie tego gówna". Podczas "Think Twice" wokalista zeskoczył ze sceny, by cieszyć się wraz z fanami możliwościami, jakie daje mikrofon bezprzewodowy. Kolejnym numerem z trzeciej płyty był "Crook", a zaraz po nim pojawił się blok z nowej, niewydanej jeszcze płyty Flapjack. Z "Black Leather Couch" część zgromadzonych osób zdążyła się już zapoznać i wyrobić swoje zdanie, kolejne dwa były absolutnymi premierami. Guzik rzekł "przyzwyczajcie się do nowych numerów". Nic dodać, nic ująć. Jako wieloletni, zdeklarowany fan Flapjack czuję się bardzo rozczarowany tym, co usłyszałem. Nie będę jednak silił się na jakieś daleko idące analizy na podstawie koncertowych wykonań, trzeba poczekać na płytę. Na szczęście stary materiał ciągle rządzi. Z trójki był jeszcze "Onion Tears". Z pierwszej, najmniej poważanej przez samych muzyków płyty poleciał "Wake Up Deaf". Poza tym zestaw killerów z "Fairplay", czyli "Active", "Brasil!", "Idol Free Zone" (Guzik ponownie w tłumie pod sceną) oraz kawałek tytułowy, podczas którego wokalista zaprosił na scenę wszystkich chętnych, więc publika szczelnie wypełniła przestrzeń przeznaczoną dla zespołu. Na pewno było wesoło, jednak wykonanie nieco na tym ucierpiało, gdyż gitarzyści bardziej martwili się o swoje kable i efekty, niż o to, by zagrać ten numer jak trzeba. Niemniej sympatyczne to zwieńczenie koncertu. Niektórym na pewno przypomniało się to, co w latach 90-tych działo się podczas wykonywania przez Illusion kompozycji zatytułowanej "Wojtek".

Pro-Pain, Katowice 15.05.2011, fot. Verghityax
Pro-Pain, Katowice 15.05.2011, fot. Verghityax

Po Flapjacku nastała pierwsza tego wieczoru dłuższa przerwa techniczna. Warto w tym miejscu pochwalić organizatorów, gdyż wszystko przebiegało sprawnie, bez zakłóceń i obsuw. Jedynie przed Pro-Pain trzeba było trochę dłużej poczekać, ale w końcu to headliner, więc wszystko musiało gadać jak trzeba. Sami muzycy zrehabilitowali się później, grając morderczego seta niemalże bez przerw między utworami, także równowaga w przyrodzie została zachowana. Pro-Pain to dla mnie fenomen. Hardcore'owcy z krwi i kości. Grają już ponad dwie dekady, regularnie wypluwają nowe płyty, ciągle w trasie koncertowej, a na scenie tryskają taką energią, jakby od ich zaangażowania zależały losy świata. Zespół ten gra w naszym kraju regularnie, więc pewnie każdy, kto miał na to ochotę, już widział ich w akcji. Ten koncert był jednak szczególny. Załoga Garego Meskila wykonała w całości debiutancki album "Foul Taste Of Freedom", przez wielu uważany za szczytowe osiągnięcie Pro-Pain! Była to prawdziwa gratka dla każdego oldschoolowego fana. Nie zabrakło także utworów z innych okresów działalności zespołu. Z jednej z najmocniejszych płyt, czyli "Prophets Of Doom", usłyszeliśmy potężne "Un-American" oraz "Neocon", zaś z mojej ulubionej "Act Of God" poleciał "In For The Kill". Dobór utworów jest jednak sprawą drugorzędną, bo ten zespół nawet gdyby grał covery Majki Jeżowskiej, to pewnie i tak siałby rozpierduchę totalną, jak to miało miejsce w "Mega Clubie". Jak na mój spaczony gust, to co zobaczyliśmy można spokojnie określić jako kwintesencję hardcore'owego czadu. Wspaniały koncert świetnego zespołu!

W kilku słowach podsumowania muszę wyrazić swoją radość z powodu pojawienia się "Silesian Core Attack". Jeśli zostaną zorganizowane kolejne edycje, to mam nadzieję, że skład utrzyma fason. Ja po cichu liczę na Biohazard, reaktywację Dynamind oraz takie ekipy z naszego podwórka, jak Corozone i Jesus Chrysler Suicide. Frekwencja, mimo że na kolana nie rzucała, to jednak była chyba wystarczająca, by stanowić bodziec do kontynuowania tej imprezy.

Zobacz zdjęcia: Pro-Pain, Flapjack, Tenside, Tuff Enuff, Insane, Pro-Creation, Nurth (Katowice "Mega Club" 15.05.2011).

Komentarze
Dodaj komentarz »
z teorii...
ufopunk (wyślij pw), 2011-07-13 14:06:23 | odpowiedz | zgłoś
W dziennikarstwie wyróżniamy:
publicystykę: opinie subiektywne
informację: opinie obiektywne

Recenzja jest subiektywna, kolega słusznie zauważył że obiektywna byłaby nudna.

wikipedia - Recenzja

Pozdrawiam
Muflon
Muflon (wyślij pw), 2011-05-29 06:42:27 | odpowiedz | zgłoś
Obiektywizm jest nie tylko sam w sobie fałszywy, ale także po prostu nudny. Ja, gdy czytam relację, wolę znać szczerą opinię autora. Dlatego przykro mi, jeżeli ktoś się czuje urażony, ale moim celem było przekazanie prawdziwych uczuć, które targały mną podczas tego wieczoru.
re: Muflon
Verghityax (wyślij pw), 2011-05-31 11:27:19 | odpowiedz | zgłoś
Zgadzam się z kolegą Muflonem w tym temacie. Nie istnieje coś takiego, jak obiektywna relacja, czy recenzja, gdyż ta forma literacka z góry zakłada subiektywne odczucia autora względem jakiegoś tam tematu.
-
Elian (gość, IP: 94.40.30.*), 2011-05-28 22:37:20 | odpowiedz | zgłoś
Jest coś takiego jak obiektywizm dziennikarski i w relacji takiej jak ta zdecydowanie powinno się o nim pamiętać, autor widocznie nie ma o tym bladego pojęcia. Prywatny ton wypowiedzi i docinki odkładamy na bok, o ile chcemy prowadzić poważny serwis, a nie bloga przepełnionego idiotycznie brzmiącym flejmem.
re: -
emerald (gość, IP: 212.180.147.*), 2011-05-31 10:59:41 | odpowiedz | zgłoś
co to jest flejm?

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!