zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku środa, 24 kwietnia 2024

relacja: Queens Of The Stone Age, Eagles Of Death Metal, Warszawa "Stodoła", 19.06.2005

8.07.2005  autor: Małgorzata Sopyło
wystąpili: Queens Of The Stone Age; Eagles Of Death Metal
miejsce, data: Warszawa, Stodoła, 19.06.2005

Kiedy tylko dowiedziałam się, że w Polsce wystąpią ponownie Queens Of The Stone Age, postanowiłam, że muszę być na tym koncercie. Pomimo wysokiej ceny kupiłam więc bilet i w niedzielę 19 czerwca, kilka minut po godzinie 19, stawiłam się z moimi towarzyszkami przed warszawskim klubem "Stodoła". Naszym oczom ukazała się niemała kolejka, ale na szczęście wystarczyło dwadzieścia minut, aby znaleźć się w środku.

Supportem był zespół Eagles Of Death Metal, poboczny projekt frontmana QOTSA Josha Homme'a, w którym pełni on rolę bębniarza. Zaczęli punktualnie i zaserwowali nam dawkę znakomitej zabawy. Wokalista Jesse "The Devil" Hughes utrzymywał świetny kontakt z ludźmi. Zagrali czadowo i widać było, że bawią się równie dobrze jak publiczność. Perkusistka (Josh Homme wystąpił tego dnia tylko z QOTSA) grała naprawdę dobrze, a moim skromnym zdaniem kobiety bardzo rzadko sprawdzają się za bębnami. Dodatkowo ślicznie się uśmiechała ;) Występ Eagles Of Death Metal był udany i muzycy zeszli ze sceny z widocznym zadowoleniem na twarzach.

Nastąpiła piętnastominutowa przerwa i o 21:15 na scenę wkroczył Josh z resztą zespołu: "It's good to be here!" Ludzie zwariowali, a atmosfera jeszcze bardziej się podgrzała, gdy zaczęli grać pierwszy numer - znakomity "Go With The Flow" z poprzedniej płyty "Songs For The Deaf". Z satysfakcją stwierdziłam, że duża część publiki zna tekst i nie oszczędza gardeł. Sala była wypełniona po brzegi i większość ludzi bardzo żywo reagowała. Z "Go With The Flow" prawie od razu przeszli do "Feel Good Hit Of The Summer". Jeśli myślicie, że poprzestali na tych hitach i zagrali potem coś mniej zabójczego to się mylicie ;) ponieważ kolejnymi utworami były "Lost Art Of Keeping Secret" i "First It Giveth". Potem pojawił się numer z nowej płyty - żywiołowy "Mecidation". Między kawałkami były bardzo króciutkie przerwy - lubię taki zabieg, bo zdecydowanie dodaje on koncertowi dynamiki. Na szczęście zespół zagrał mój ulubiony utwór - "Sky Is Fallin" (po reakcji publiczności poznałam, że nie tylko ja go uwielbiam). Nie zabrakło najlepszych moim zdaniem kawałków z nowej płyty (były przebojowe "In My Head", "The Blood Is Love", "Little Sister" i dwójka moich faworytów: "Burn The Witch" i "Tangled Up In Plaid"). Ale utwory z nowego krążka wcale nie dominowały, sporo było kawałków z płyty poprzedniej, a nawet z dwóch pierwszych albumów ("Avon", "Leg Of Lamb" czy "Monsters In The Parasol"). Główną część setu zakończył numer "A Song For The Dead" ze świetnie zagraną solówką.

Po zagraniu osiemnastu utworów muzycy zeszli ze sceny, ale wszyscy wiedzieli, że wrócą (publika domagała się bisu bardzo zdecydowanie). Wyszli i zagrali najspokojniejszy utwór z "Lullabies To Paralyze" - "I Never Came". Moim zdaniem ten utwór nie jest szczególnie koncertowy, ale przynajmniej można było na chwilę odetchnąć i postać spokojnie ;) Josh udowodnił, że jest nie tylko znakomitym rockowym gitarzystą, ale potrafi też pięknie zaśpiewać.

Kolejne bisy były już trafniej dobrane - "Mexicola" z pierwszej płyty i "Someone's In The Wolf" z ostatniej. Po tych trzech utworach chłopaki (i dziewczyna) ponownie zeszli ze sceny i tym razem nie wracali dłuższą chwilę. Publiczność jednak wrzeszczała, tupała i klaskała, więc nie mieli wyboru i wrócili, aby zagrać "No One Knows". Cały czas pamiętałam o tym hicie i podejrzewałam, że będzie na końcu. Nie był jednak zagrany normalnie - w środku numeru zespołowi udało się wytworzyć niesamowitą magiczną atmosferę. Z rozrywkowego kawałka zrobił się bardzo klimatyczny utwór. Po nim już się tylko ukłonili i zniknęli... Zapalono światło, wszyscy zaczęli się kierować do wyjścia, ja się z tym jakoś nie śpieszyłam. Na sali zostało już tylko trochę osób, ale jeden desperat nadal stał pod sceną i krzyczał "Bis!!!" :)

Wszystkie przetasowania personalne w zespole nie miały wpływu na jego świetne zgranie i zrozumienie na scenie. Nie wychwyciłam żadnej wpadki czy też fałszu (aczkolwiek pani odpowiedzialna za klawisze mogłaby powstrzymać się od śpiewania). Ze sceny biła energia, ale też serdeczność (np. Josh tłumaczył ochronie, że publika może robić zdjęcia). Frontman dbał o kontakt z publicznością, zapowiadał utwory i krótko wyjaśniał o czym są teksty.

Nie można było narzekać na brzmienie. Było głośno, ale selektywnie. Momentami nie słyszałam klawiszy, ale w przypadku QOTSA to nie jest taka duża strata ;)

Publiczność stanęła na wysokości zadania. Jak już wspomniałam ludzi było naprawdę dużo, a poza tym świetnie się bawili. Co prawda kawałków z nowej płyty prawie nikt nie śpiewał, ale starsze utwory były odśpiewane zbiorowo (np. "Lost Art Of Keeping Secret"). Zarówno supportowi, jak i gwieździe wieczoru zgotowano naprawdę gorące przyjęcie. Josh skomentował to wiele mówiącym wyrażeniem "You're fuckin' great!" :) ("fuckin' excellent" też się pojawiło;)). Klimat był naprawdę niesamowity.

Trzeba też pochwalić organizację koncertu. Wszystko przebiegało sprawnie, zespoły zagrały o czasie, ochrona dawała wodę osobom tkwiącym pod samą sceną. Minusem była tylko nieznośnie wysoka temperatura w klubie.

Wiem, że niniejsza relacja jest bardzo entuzjastyczna, ale koncert był zdecydowanie jednym z lepszych na jakich dane mi było być. Chętnie przeżyłabym go jeszcze raz... :)

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!