zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 29 marca 2024

relacja: Rock Against Rock (The Young Gods, Dalek, Destructo Swarmbots i Orange The Juice), Warszawa "Progresja" 27.10.2007

24.01.2008  autor: Mortis
wystąpili: The Young Gods; Dalek; Destructo Swarmbots; Orange the Juice
miejsce, data: Warszawa, Progresja, 27.10.2007

Mini festiwal "Rock Against Rock" był rzeczywiście mini, bo wystąpiły na nim cztery zespoły, jednak zapewniły one maksymalną dawkę emocji i o tym też chciałbym napisać w poniższej relacji z tego wydarzenia.

Dziwnie jest z tym Orange The Juice. Zespół znałem tylko z nazwy i nie wiadomo czemu, ale kojarzyłem ich z muzyką stoner rockową. Jednak gdy tylko wyszli na scenę i zabrzmiały pierwsze takty przekonałem się, jak bardzo się myliłem. Po pierwsze - nie znając twórczości tego zespołu i po drugie - łącząc ich z stoner rockiem. Kiedy byłem mały lubiłem się bawić pokrętłem radiem, przełączając co pewien czas stacje radiowe tak, że jedne mieszały się z drugimi i ogólnie panował niepojęty chaos. Sprawiało mi to niemałą przyjemność. Możliwe, że panowie z Orange The Juice też chyba się tak bawili, bo ich muzyka brzmi jakby ktoś "skakał" po stacjach. W tym co robią jest jednak więcej świadomego działania niż przypadkowości. Obserwując poczynania zespołu można było usłyszeć dźwięki bossanovy rodem z brazylijskich plaż, jazzu, który pewnie jest grywany gdzieś w zadymionych kafejkach, subtelnego, melodyjnego popu wcale nie rodem z MTV, mrocznych dronów niczym wydobywających się z najgłębszych odchłani, odjechanych solówek rodem z produkcji rockowych dinozaurów, chaotycznego noise'u, riffów, których nie powstydziłaby się żadna szanująca się kapela metalowa, a także skocznego ska czy bujającego reagge, łatwych i przyjemnych piosenek rodem z wiejskich potańcówek, maszerujących partii niczym tych z orkiestr dętych... Mógłbym tu tak pewnie wymieniać i wymieniać w nieskończoność, ponieważ Orange The Juice to zespół, który na pewno ma niezliczone źródła inspiracji. Może się wydawać, że połączenie w jednym utworze tylu stylów, które nie przystają w ogóle do siebie to szalony pomysł twórców, który został stworzony tylko po to, by spełnić ich chore fascynacje. Możliwe, że coś jest na rzeczy, jednak ta muzyka to przede wszystkim radość i pozytywne emocje, dlaczego? Ponieważ od samego początku, aż do końca tego koncertu uśmiech nie znikał z mojej twarzy. Widać było, że wspólne granie sprawia im radość, skutkiem czego jest to, że te same emocje udzielają się innym. Nie ukrywam, że słuchając ich niechybnie ktoś pomyśli sobie zaraz o Mike'u Pattonie i jego niezliczonych projektach i pewnie, skojarzenia będą właściwe. Moim zdaniem tym jednak muzycy Orange The Juice różnią się od tego, co wyprawia Patton, że to zgrany kolektyw, który nie potrzebuje dyrygenta, gdyż każdy sam sobie jest sterem, żeglarzem, okrętem. Każdy wie co robi i robi to bardzo dobrze. Mówiąc krótko, Polak potrafi!

Zaraz po tym, jak ze sceny zabrano niepotrzebne instrumenty i ustawiono dwa stoliki, a na nich laptopy i masę różnego sprzętu, pojawili się na niej dwaj panowie z Destructo Swarmbots. Ich muzyka jest przeznaczona dla miłośników tego co mroczne i ciemne. Ci, co lubią pulsujące gitarowe drony czy szumiący złowrogo noise, nie mieli więc na co narzekać. Dosyć ciekawie wygladała gra gitarzysty (non omen w świetnej bluzce z napisem "Tom Araya is our Elvis" nawiązującej swym tekstem to tytułu utworu włoskiego Zu), który traktował struny gitary kostką z taką predkością, że dało się słyszeć odgłos kostkowania. Dźwięk przetworzony przez laptopa nie odpowiadał jednak temu, który zgodnie ze zdrowym rozsądkiem powinna wydawać gitara używana w ten sposób. Drugi z panów siedział sobie spokojnie przy swoim MacBooku i wspierając się małym syntezatorem Korg produkował mroczne muzyczne plamy popijąjac od czasu do czasu piwo krajowej produkcji.

Wszystko to trwało może dwadzieścia minut, a może trochę dłużej. Mniej więcej po tym czasie pojawił się na scenie Oktopus, który zaczał produkować noise'owo-industrialno-ambientowe beaty, a niedługo potem dołączył do niego Dalek. Zrobiło się jeszcze ciekawiej i głowa sama zaczęła się kiwać w rytmy wytwarzane na scenie. Kolaboracja muzyków z Destracto Swarmbots i Dalek była bardzo oryginalanym miksem, dlatego że przedstawiała w innym świetle hip-hop - ten, który wielu kojarzy się z efekciarstwem, szpanerstwem i, co by nie mówić, w wielu przypadkach kiczem. Ten, który został zaprezentowany był tego przeciwnością. Szorskie i brudne beaty, które bardziej kojarzyć się mogły z jakąś industrialną lub nawet noise'ową kapelą, ponury klimat oraz teksty, które wcale nie traktują o życiu w luksusie. Nie można odmówić muzykom zaangażowania w to, co robią, i na pewno są w tym szczerzy. Co ciekawe mimo, że Dalek to zespół hip-hopowy to jednak został przyjęty bardzo ciepło i wcale nie odstawał stylistycznie od tego, co prezentowały inne zespoły. Po prostu było to całkiem inne, świeże spojrzenie na muzykę, którym duet już od czasów wydania swojego debiutu stara się "zarazić" innych. O otwartości muzyków niech świadczy fakt, że starają się współpracować z wykonawcami z różnych rejonów muzycznych, czego potwierdzeniem był ich wspólny występ z The Young Gods. Jednak o tym później...

Wracając jeszcze do występu panów z New Jersey, warto wspomnieć że z racji tego, iż w tym roku wydali nowy album, większość zaprezentowanych utworów pochodziło właśnie z niego (m.in. "Paragraphs Relentless" czy "Stagnant Waters"). Niesamowicie prezentowały się te i inne kawałki, szczególnie że na sali panował prawie mrok, a scenę oświetlały nieśmiało reflektory. Wystarczyło wsłuchać się w dźwięki i można było odpłynąć. Po prostu rewelacja... Żałuję tylko, że nie zagrali mojego ulubionego utwóru z "Absence", czyli "Eyes to Form Shadows". Szkoda, ale mam nadzieję, że jeszcze odwiedzą nasz kraj, bo to przeciez nie pierwsza ich wizyta tutaj.

Po tym wszystkim przyszła pora na gwiazdę wieczoru, niekwestionowanych pionierów industrialnego rocka, tych, którzy są wzorem dla wielu zespołów, czyli po prostu The Young Gods. Zespół to nieliczny i może się wydawać, że trójka Szwajcarów po 40-stce nie będzie miała tyle energii, by móc rozruszać i tak nieliczną publiczność. Nic mylnego! To jak zagrali i zabrzmieli The Young Gods zasługuje tylko i wyłącznie na wyrazy uznania i "czołobitność". Już od pierwszego utworu wiadomo było, że ten koncert warto będzie wspominać po latach. Zaczęli z niesamowitą energią, brzmiąc świetnie i trwało to tak do samego końca koncertu. Zagrali w przeważającej mierze utwory z najnowszego albumu "Super Ready/Fragmente", było więc m.in. "I'm The Drug", "El Magnifico" z orientalnymi wstawkami na początku, "Freeze", "C'est Qoui C'est Ca" czy moim zdaniem najlepszy z nowej płyty "Everywhere". Nie można było stać spokojnie i obserwować bez emocji tego koncertu, po prostu nie dało się. Moc, jaka biła ze sceny wdzierała się w każdy zakamarek ludzkiego umysłu, a takie utwory jak chociażby "Kissing The Sun" potwierdziły tylko, że mimo wieku to nadal młodzi bogowie, którzy są jak wino - im starsi tym lepsi! Publiczność entuzjastycznie reagowała na muzykę. Brak gitar w zespole (poza dwoma wyjątkiami) wcale nie oznaczał, że nie będzie ostro. Sample i loopy generowane przez Alaina Monoda były ostre jak brzytwa, niczym gitarowe riffy z industrialnym posmakiem. Można by się pokusić się o stwierdzenie, że The Young Gods to najbardziej industrialny zespół wśród zespołów gitarowych i najbardziej gitarowy wśród zespołów industrialnych. Warto było zwrócić też uwagę na grę perkusisty - Bernarda Trontina, który grał równo prawie jak automat, a brzmienie jego instrumentu było wręcz idealne. Nie można zapomnieć też o Franzu Treichlerze, który swym charakterystycznym głosem śpiewał raz po angielsku, a innym razem po francusku. Każdy szanujący fan zespółu wie, że i po niemiecku potrafi zaśpiewać, jednak nie tym razem. Atmosferę koncertu dopełniały światła, które świetnie były dobrane, a dodatkowe reflektory umieszczone na perkusji, statywie od mikrofonu i klawiszach tworzyły ciekawy efekt. Franz zresztą wykorzystywał swój reflektor i świecił snopem światła na publiczność. Nie mogło obyć się oczywiście bez bisów, bo ten koncert bez nich były po prostu niekompletny. Tu małe, a zarazem miłe zaskocznie, ponieważ zagrali fracuskojęzyczną balladę "Charlotte" i przez kilka chwil miało się wrażenie, że to festiwal piosenki francuskiej, a nie koncert rockowy. Dla równowagi zagrali coś żywszego i cięższego m.in. singlowy "Skinflowers" z "TV Sky". Świetny to był występ i niech nieobecni żałują, że nie mogli przekonać się jak młodzi bogowie dzielą i rządza na scenie, bo bezsprzecznie jest to zespół koncertowy!

Na tym nie skończyła się jednak cała impreza, gdyż mieliśmy okazję zobaczyć wspólny występ Szwajcarów wraz z Dalek oraz Destructo Swarmbots w projekcie pod nazwa Griots & Gods (nazwa skądinąd pochodzi zapewne od części tytułu drugiej płyty Dalek). Uczestnicy koncertu powinni czuć się wyróżnieni, gdyż ten skład wystąpił do tej pory tylko dwa razy. Według zapowiedzi organizatorów mieli wykonać kilka utworów, a skończyło się raptem na dwóch. Jednak dobre i to, bo jak wieść gminna niesie, ten eksperymentalny skład ma już gotowe 15 utworów i jak nic będzie z tego płyta. Pozostaje więc tylko niecierpliwie czekać, a ci mniej cierpliwi mogli zobaczyć jak ten ansambl współpracuje na żywo. Pierwszy kawałek był raczej połączeniem freestyle'u Daleka i ni to grania ni stojenia instrumentów przez pozostałych muzyków. Ciekawy instrument o nazwie hang drum obługiwał perkusista The Young Gods. Przypominał on wyglądem trochę grill, tylko przykryty u góry jakby pokrywą, a wydawał dźwięki zbliżone do tych, które są wydawane przez metalowe bębny w muzyce kalipso. Drugi z zagranych utworów już bliższy był psychodelicznym rejonom, ocierając się o ambient, ale pod koniec zrobiło się bardziej rockowo-indutrialnie. Miłe zakończenie wieczoru, pozostaje nadzieja, że muzyka tworzona przez dwa zespoły z wytwórni Ipecac będzie co najmniej tak ciekawa jak ta tworzona przez macierzyste formacje.

Jestem zadowolony, że dane mi było spędzić to sobotnie popołudnie w "Progresji" i że mogłem posłuchać tak ciekawych wykonawców, którzy bezkompromisowo stawiają na oryginalność, wyznaczając nowe ścieżki muzyczne. Może czasami podążają już znanymi drogami, jednak robią na swój sposób, co sprawia że muzyka, jaką tworzą jest wspaniała. Tego jednego popołudnia można było zobaczyć, jak różne twarze ma muzyka od muzycznego misz maszu w wykonaniu Orange The Juice, przez mroczne drony produkcji Destructo Swarmbots i awangardowy hip-hop Dalek, aż po industrialny rock The Young Gods.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Jak uczestniczysz w koncertach metalowych?