zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 29 marca 2024

relacja: The Rolling Stones, Sheryl Crow, Londyn "Stadion Wembley" 11 - 12.06.1999

10.07.2000  autor: Michał Grzesiek
wystąpili: The Rolling Stones; Sheryl Crow
miejsce, data: Londyn, Stadion Wembley, 11.06.1999
wystąpili: The Rolling Stones; Sheryl Crow
miejsce, data: Londyn, Stadion Wembley, 12.06.1999

Wybierając się na londyńskie występy zespołu The Rolling Stones, zmuszonego z przyczyn podatkowych przesunąć brytyjską część "Bridges To Babylon Tour" o blisko rok (pierwotna data występów - sierpień '98), zastanawiałem się w jakim stopniu będą się różniły repertuarowo od, pamiętnego chyba dla wszystkich fanów rocka w Polsce, koncertu na Stadionie Narodowym w Chorzowie. Trasa promocyjna ostatniego studyjnego albumu trwała już bowiem blisko dwa lata(!) i nieludzką rzeczą byłoby granie co wieczór nieomal tego samego zestawu piosenek. Pierwsze większe zmiany mogli zauważyć amerykańscy fani grupy już na początku tego roku, kiedy Stonesi odbywali stosunkowo krótkie "No Security Tour, występując przed relatywnie niewielkimi (jak na swoje możliwości oczywiście) audytoriami, co najwyżej dwudziestotysięcznymi. Jagger i spółka wyrzucili z repertuaru nieśmiertelne "Satisfaction", co dla wielu mogło wydawać się zupełnie niezrozumiałe - jak największa rockowa grupa świata może nie grać swojego największego przeboju? Na przypuszczeniach dotyczących piosenek, które Stonesi mieliby zaprezentować na Wembley przeleciała mi większość czasu spędzonego na słynnym obiekcie, kojarzącym się Polakom raczej z piłką nożną niż z rock and rollem. Uciąłem sobie miłą pogawędkę z jednym z angielskich fanów zespołu (który - jak sam przyznał - widział ich na żywo po raz pierwszy w 1964 roku) - obaj chcieliśmy usłyszeć "Midnight Rambler".

Artystką poprzedzającą Kamienie była bardzo popularna w ostatnich latach Sheryl Crow. Gdy weszła na scenę została przywitana uprzejmymi, ale raczej dalekimi od entuzjazmu oklaskami. Zagrała swoje najbardziej znane utwory, m. in. "My Favourite Mistake" i "All I Wanna Do". Mnie najbardziej brakowało świetnej piosenki z filmu "Tomorrow Never Dies". Wokalistka dawała do zrozumienia, że czuje się zaszczycona tym, iż to właśnie ją Stonesi wybrali na "rozgrzewczynię", co chwila pokrzykując do mikrofonu: "To wspaniale otwierać występy takiej kapeli. Czy jesteście gotowi na The Rolling Stones?" Rzecz jasna, siedemdziesięciotysięczna publiczność co chwila wydawała z siebie gromkie yeeeeeaaaaahhhhh!!!!. W sumie jej występ nie był najgorszy, niemniej trochę za długi i monotonny.

Kiedy Sheryl Crow opuściła scenę, zaczęło się niecierpliwe oczekiwanie na gwiazdę wieczoru. Po kilkudziesięciu minutach nastąpiła pierwsza niespodzianka - kiedy rozsunęły się potężne zasłony odsłaniając gigantyczny telebim, naszym oczom nie pokazał się już meteoryt uderzający z niewiarygodną siłą w publiczność (który mogliśmy zobaczyć w sierpniu zeszłego roku w Chorzowie). Na wielkim ekranie pojawił się film pokazujący Stonesów udających się właśnie na scenę. Muzycznym tłem do mini-klipu była instrumentalna wersja najbardziej chyba nietypowej piosenki z albumu "Bridges To Babylon" - "Might As Well Get Juiced". Po kilkudziesięciu sekundach usłyszeliśmy powalający riff "Jumpin' Jack Flash" - rockowe święto zaczęło się na dobre. Mick Jagger, Keith Richards, Ronnie Wood i Charlie Watts pojawili się na scenie. W tym momencie stadion Wembley zamienił się w największy chór świata, głośno wyrażający swój entuzjazm dla zjawiska o nazwie The Rolling Stones. "But it's all right - now in fact is a gas, but it's all right I'm Jumpin' Jack Flash it's a gas gas gas!!!" - refren śpiewał chyba każdy fan obecny na widowni. W chwilę później usłyszeliśmy jeden z najlepszych fragmentów przeciętnej płyty "Voodoo Lounge" - "You Got Me Rocking". Ta piosenka została chyba stworzona z myślą o graniu jej na żywo. Po kilku minutach przyszła kolej na powitanie: "It's fucking wonderful to be here with you tonight!!!" i oczywiście długie i rzęsiste brawa. Po przywitaniu z fanami Stonesi zaaplikowali nam dwa dynamiczne rock and rolle - "Live With Me" i "Respectable", w wersjach zbliżonych do tych znajdujących się na ostatnim albumie "No Security". Wspaniała i dramatyczna pieśń "Gimme Shelter" (z koszmarną, acz zabawną pomyłką Richardsa we wstępie, przez co musiał zaczynać wszystko od początku) przyniosła z kolei pełen emocji duet Micka Jaggera i Lisy Fisher, wokalistki udzielającej się w chórkach, której z wielu względów nie sposób nie zauważyć. Charlie Watts zakończył numer mocnym uderzeniem w werbel, przez co usłyszał (wraz z nami wszystkimi) uwagę Jaggera: "Charlie, spokojnie!!!"

"Teraz zagramy wam coś spokojniejszego" - ryknął Jagger. Pierwsza ballada zagrana tego wieczoru - "Ruby Tuesday" okazała się być jednym z najpopularniejszych utworów Stonesów, co można było bez problemu zauważyć po reakcji ludzi - tysiące zapalonych świeczek, zapalniczek, zapałek i wszystkiego, co daje jakiekolwiek światło, plus chóralny ryk widowni zagłuszającej cały zespół. Melancholijny nastrój w jaki wprowadziła nas ta ballada został szybko zburzony, kiedy Keith Richards zagrał riff rozpoczynający "Honky Tonk Women". Na trybunach zapanowała iście karnawałowa atmosfera - zacząłem się zastanawiać, czy to rzeczywiście pochmurny Londyn, czy też Rio de Janeiro... W drugiej zwrotce do frontmana Stonesów dołączyła Sheryl Crow i wspólnie zamknęli piosenkę. Świetny album "Bridges To Babylon" był tego wieczoru reprezentowany tylko przez dwie piosenki - "Saint Of Me" i "Out Of Control". Szczególnie ta druga wypadła znakomicie - spokojna zwrotka i ostry, dynamiczny refren z Jaggerem wijącym się na scenie pod akompaniament oślepiających świateł robiły niesamowite wrażenie. Po fantastycznej wersji "Paint It Black" przyszedł czas na prezentację zespołu. Atmosfera ekscytacji udzieliła się muzykom do tego stopnia, że nawet chorobliwie nieśmiały i wiecznie chowający się za swoimi bębnami Charlie Watts wyszedł zza swojego zestawu na sam brzeg sceny, aby pokłonić się publiczności. A teraz czas na Keitha Richardsa - zapowiedział Jagger wokalny popis swego przyjaciela. Richards zaczął dosyć niefortunnie - "You Got The Silver", country'owa ballada z albumu "Let It Bleed" wypadła niestety dosyć blado. Dopiero dynamiczny rocker "Before They Make Me Run" (płyta "Some Girls") postawił publiczność na nogi. W chórkach pojawiła się po raz pierwszy (i nie ostatni tego dnia) Leah Wood - córka Ronniego. Po wybrzmieniu ostatniego akordu piosenki scena uległa całkowitemu zaciemnieniu - naszym oczom pojawił się słynny już most, mający przenieść zespół The Rolling Stones na malutką scenkę, znajdującą się na samym środku płyty stadionu. Muzycy przedstawili trzy piosenki. Ten mini-koncert różnił się zdecydowanie od chorzowskiego. Stonesi zaczęli od "Route 66" (pierwszy numer z ich pierwszej płyty - 1964 rok!). Na drugi ogień poszedł dylanowski standard "Like A Rolling Stone". Trzecim (i najlepszym) fragmentem występu była powalająca, blisko dziesięciominutowa wersja "Midnight Rambler", z niecodziennym zmianami tempa i nastroju.

Pierwszym utworem zagranym po powrocie na dużą scenę był "Sympathy For The Devil", w którym zespół wspomogła po raz kolejny panna Wood (Woodówna?). Wszyscy zaczęli się jednak zastanawiać, kim jest tajemnicza kilkunastoletnia blond-piękność stojąca przy mikrofonie tuż obok. Po chwili okazało się, że byliśmy świadkami scenicznego debiutu Elizabeth Jagger, córki Micka, uderzająco podobnej do swojej matki, Jerry Hall.

Gorącą atmosferę podgrzały kolejne wielkie przeboje: "Tumbling Dice", "It's Only Rock And Roll (But I Like It)", "Start Me Up" i "Brown Sugar", wszystkie zagrane świeżo i dynamicznie. Po ostatniej z wyżej wymienionych piosenek zespół zszedł ze sceny, ale chyba nikt nie uwierzył, że to już koniec.

Nie minęła minuta, a usłyszeliśmy najsłynniejszy gitarowy riff świata. "I can't get no satisfaction!!!" - po raz kolejny nie żałowaliśmy swoich gardeł, a i sami Stonesi nie oszczędzali się. Na płytę stadionu posypały się niesamowite ilości konfetti (podobno w tym momencie z dalszych miejsc nie było widać sceny). Świetne wykonanie ich najsłynniejszego standardu stanowiło wspaniałe zakończenie bardzo udanego koncertu - moim skromnym zdaniem dużo lepszego od chorzowskiego występu z sierpnia '98. Wniosek z tego wieczoru był dla mnie absolutnie oczywisty i niepodważalny - Największy Rockowy Zespół Świata już od trzydziestu pięciu lat nieustannie siedzi na tronie i wciąż nie zanosi się na detronizację.

Opuszczając stadion byłem w wyjątkowo dobrym humorze (mówiąc krótko: odczuwałem "satisfaction"), którego nie była mi w stanie nawet zepsuć świadomość tego, iż czeka mnie jeszcze półtorej godziny jazdy metrem z kilkoma przesiadkami. P.S. Drugi londyński koncert nie różnił się zbytnio od pierwszego - na miejscu "Live With Me" pojawiła się niesławna "Bitch" (znakomita wersja!!!). Keith Richards najwyraźniej zreflektował się i zamiast niezbyt udanego "You Got The Silver" przedstawił nastrojową balladę "Thief In The Night" z "Mostów"..., natomiast "Ruby Tuesday" została zastąpiona przez pamiętną "Angie", najgoręcej tego dnia przyjętą przez Anglików.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Jak uczestniczysz w koncertach metalowych?