zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 26 kwietnia 2024

relacja: Sabaton, Primal Fear, Skull Fist, Wrocław "Zajezdnia MPK" 2.09.2011

9.09.2011  autor: Paweł Domino
wystąpili: Sabaton; Primal Fear; Skull Fist
miejsce, data: Wrocław, Zajezdnia MPK, 2.09.2011

Czy androidy marzą o elektrycznych owcach? Czy Ralf Scheppers marzy, by się nazywać Rob Halford? Czy członkom Sabaton marzy się udział w bitwie o Westerplatte? Na wszystkie te pytania odpowiedzi nie znam, więc postanowiłem się zmierzyć z najpopularniejszymi chyba obecnie w Polsce Szwedami, udając się na koncert. Wprawdzie klimaty nie do końca moje, ale że odwołano koncert Forbidden, to w harmonogramie zwolniła mi się jedna data, której żal byłoby nie wykorzystać na jakiś koncercik.

Sabaton, Wrocław 2.09.2011, fot. K. Zatycki
Sabaton, Wrocław 2.09.2011, fot. K. Zatycki

Dawno nie byłem na żadnej imprezie w "Arsenale", ale że wspomnienia związane z tym miejscem mam bardzo dobre, to był to kolejny punkt na korzyść. Wprawdzie okazało się, że miejsce, zapewne w związku z dużym zapotrzebowaniem, zostało zmienione na dużo mniej kameralną Zajezdnię, kojarzącą mi się jeszcze z różnych zadym pod koniec lat 80-tych. Tego dnia zadym żadnych nie było, a ochrona choć stanowcza, była zdecydowanie konkretna. Pewien ochroniarz bez trudu, jak piórka wyławiający nawet rosłych osobników zmierzających na rękach pozostałych widzów w stronę sceny, musiał budzić szacunek. Zdumiał mnie natomiast brak jakiegokolwiek akcentu lokalnego. W końcu parę kapel heavy, power czy speedmetalowych w naszym kraju się trafi i myślę, że zaproszenie którejś z nich nie byłoby problemem.

Pierwszym zespołem, któremu przyszło stanąć przed liczną, chyba dobrze ponad tysiąc osób liczącą widownią, byli Kanadyjczycy ze Skull Fist. Grupa młoda, niedawno wydała swój debiutancki album, średnia wieku chyba nie przekracza jeszcze 20 lat. Wyglądali tak klasycznie, jak to tylko możliwe w ponaszywanych dżinsowych katanach i takoż też się zachowywali. Pewnie naoglądali się koncertów Iron Maiden, bo ustawiali się grupowo, prezentując wspólnie gitary, a pod koniec występu jeden drugiego, ciągle grając, wziął na barana. Trochę to jeszcze wyglądało na odrabianie lekcji, ale ich entuzjazm był jak najbardziej szczery. W dodatku po swoim koncercie wmieszali się w tłum, obserwując występy pozostałych kapel, a przy okazji obfotografowując się z fanami, dając autografy i takie tam atrakcje. Tego typu zachowania zawsze wysoko ceniłem, więc panowie mocno u mnie tym zapunktowali. Wcześniej jednak dali bardzo rzetelny koncert, który musiał zacząć się jeszcze przed godzina 19, wyznaczoną na oficjalny początek, bo kiedy o tej porze zjawiłem się na terenie obiektu, oni już grali. A grali całkiem sympatyczną miksturę mocno inspirowaną oczywiście ekipą Harrisa, ale w jeszcze większym stopniu Savage Grace i Angel Witch. W pewnym momencie wykonali nawet sztandarowy utwór tej ostatniej formacji, czyli oczywiście "Angel Witch", konstatując przy okazji, że wśród zgromadzonych nie ma za wielu fanów Brytyjczyków, bo reakcja na zapowiedź tego utworu była dość rachityczna, by nie rzec zgoła żadna. Wprawdzie zapowiedź innej kompozycji o znaku wojownika, która nosił tytuł, hmmm, "Sign Of The Warrior", była dość infantylna, ale sam utwór prawdopodobnie należący do ostatnich w ich dorobku, stanowił dobry prognostyk dla drugiej płyty.

Primal Fear, Wrocław 2.09.2011, fot. K. Zatycki
Primal Fear, Wrocław 2.09.2011, fot. K. Zatycki

Nawet gdybym nie wiedział, że Ralf Scheppers, wokalista Primal Fear, startował kiedyś, niestety bez powodzenia, w castingu na następcę Roba Halforda w Judas Priest, a w dodatku ma za sobą bujną przeszłość w Gamma Ray, to domyśliłbym się tego bez trudu. Wygolony na łyso, w skórzanym wdzianku wyglądał jak młodszy brat wielkiego Roba. A i muzyka zespołu tłukła się między Helloween a Judas Priest, jak mucha między szybami. Z pożytkiem dla słuchaczy tego ostatniego elementu było znacznie więcej, a niektóre utwory brzmiały jakby wręcz wyjęte z "Painkiller". Ale najmocniejszym zdecydowanie momentem koncertu Primal Fear był utwór tytułowy z ostatniej płyty, "16.6", czyli "Six Times Dead (16.6)". Potężne, prące do przodu riffy wzbudzały spory entuzjazm zgromadzonych, widać nie wszyscy przyszli tylko by posłuchać patriotycznych pieśni Szwedów z Sabaton.

Oprócz promocji bieżącej twórczości, Niemcy sięgali wielokrotnie w odległa już przeszłość, w tym co najmniej dwukrotnie po utwory z debiutu. W zasadzie nie miało to jakiegoś szczególnego znaczenia, bo sądząc po koncertowych wykonaniach ich twórczość jest dość jednorodna i czy był to utwór stary, czy nowy nie miało znaczenia. Oczywiście nie mogło zabraknąć hymnu w postaci singlowego, pochodzącego z albumu "Devil's Ground" utworu "Metal Is Forever", który stanowił nie tylko jednoznaczna deklarację, ale też i szczytowy punkt judasowych fascynacji. Biorąc pod uwagę historię zespołu, który z jednej z gwiazd Nuclear Blast musiał się przenieść do bardziej niezależnej Frontiers, to deklaracja ta jako zupełnie szczera pozostaje w mocy i jako taka pozwala dobrze rokować im na przyszłość.

Świetlana wydaje się też w chwili obecnej przyszłość Szwedów z Sabaton, którzy ustami swego wokalisty Joakima Brodena wyrażali duży żal z powodu niemożności zagrania w naszym mieście z powodu powodzi w ubiegłym roku. Ale biorąc pod uwagę aktywność polskiego fanklubu, który Joakim komplementował ze sceny, a którego flaga wyraźnie obecna była podczas koncertu, to nikt im nie miał tejże nieobecności za złe. Symbioza zespołu z polskimi fanami jest jak wiadomo daleko posunięta, czego efektem liczne polskie flagi, w tym ta najlepsza, ze znakiem Polski Walczącej, która zdobiła później statyw mikrofonu.

Sabaton, Wrocław 2.09.2011, fot. K. Zatycki
Sabaton, Wrocław 2.09.2011, fot. K. Zatycki

Zanim jednak koncert się zaczął, przyszło nam wysłuchać stanowiącego coś w rodzaju przystawki klasycznego już utworu Europe - "The Final Countdown". Budzi on wiele wspomnień, eh, te podstawówkowe szkolne imprezy. Dobra, koniec kombatanctwa, bo tu Szwedy w ataku i to utworem "Ghost Division", który zgromadzonych poderwał do wcale żwawej aktywności, co zresztą było normą aż do konica koncertu. Szybko rozpoczęło się też skandowanie nazwy zespołu, a ja nie wiedzieć czemu cały czas miałem wrażenie, że publiczność domaga się Krabathor, tak podobnie to brzmiało. Zespół ruszał się na scenie żwawo, o co najłatwiej było oczywiście Joakimowi, który był wszędzie. Często też wdawał się w pogawędki z fanami, co czasem kończyło się dla niego nieoczekiwanie. Kiedy wzniósł toast piwem, usłyszał że ma je wypić do dna. Nie bardzo rozumiał o co chodzi, bo jak sam przyznał, jego znajomość polskiego jest słaba, ale szybko mu to wytłumaczono. Cóż było robić, tym razem musiał pić w pracy, nie po raz ostatni tego wieczora. Ale że, jak sam zdeklarował, w Polsce najbardziej lubi piwo i Polki, to chyba się tym obrotem spraw nie zmartwił.

Oczywiście sentymenta sentymentami, a tu zespół w pracy i trzeba coś w promocji podziałać, stąd nie jest dziwne, że niemal połowę koncertu stanowiły utwory z ubiegłorocznego albumu "Coat Of Arms". Prezentację tego krążka rozpoczął utwór "Screaming Eagles", ale wrażenie z oczywistych powodów większe wywarł kolejny, mówiący o polskich pilotach biorących udział w bitwie o Anglię, "Aces in Exile", czy pojawiający się nieco później w zestawie "The Final Solution", zainspirowany wizytą w obozie Auschwitz. Ale zespół zadbał nie tylko o podniosłe tematy i potężną dawkę energii, ale też i dodatkowe efekty, zwłaszcza pirotechniczne. Te pojawiały się co jakiś czas w różnych postaciach, ale zawsze niemal zamykając muzyków w swoich objęciach. Mimo pewnej ostrożności widać było, że ten element mają opanowany, widać było profesjonalizm.

Sabaton, Wrocław 2.09.2011, fot. K. Zatycki
Sabaton, Wrocław 2.09.2011, fot. K. Zatycki

Zdarzyło muzykom się kilkukrotnie sięgnąć w nieco odleglejszą przeszłość. Nie tylko zaczerpnęli ze swoich pierwszych dwóch albumów, prezentując choćby utwór tytułowy z "Attero Dominatus" czy "Purple Heart" z debiutu, ale też wychodzili poza tematykę II wojny światowej, przetaczając się przez monumentalny, podniosły "Cliffs Of Gallipoli", którego refren w piękny sposób śpiewała też publiczność. A ta niewątpliwie czekała na ten moment, kiedy Joakim bez specjalnych wstępów zapytał, czy jesteśmy gotowi na "40:1". Gotowość w narodzie była wielka, choć przyznam, że dużo większe wrażenie wywarł na mnie zaplanowany, standardowo w przypadku tego zespołu, bis w postaci mówiącego o Powstaniu Warszawskim "Uprising". Ale skoro bisy zaczęły się od kolejnego "stałego fragmentu gry", pochodzącego z bieżącej płyty, to nie zaszkodzi wspomnieć, że i właściwy set został zakończony przez rozrywkowy "Metal Reaper". Wprawdzie nie sądzę, by "Metal Machine" - dedykowany przez wokalistę jednej z części jego ciała, tej która zapewne najbardziej lubi przedstawicielki płci przeciwnej (i wcale nie oko mam tu na myśli) - dobrze zgrywał się z "Uprising", niemniej jednak jako utwór podrywający jeszcze do aktywności na koniec sprawdza się znakomicie. A na zakończenie pojawiła się jeszcze mocno pompatyczna kompozycja tytułowa z płyty "Primo Victoria". I zdumiewać może tylko całkowite pominięcie milczeniem dwupłytowego albumu "Metalizer", widać coś go nie lubią.

Wprawdzie nie zostanę fanem Sabaton, bo chwilami nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że jak na mój gust muzyka za mocno opiera się na klawiszach, niemniej był to zdrowy rock'n'rollowy cyrk, jeden z takich, dla których warto na koncerty chodzić. Bezpretensjonalna muzyka (choć ze sporymi ambicjami dydaktycznymi), która więcej niż dobrze sprawdza się na żywo, bo niej aż kipi energią.

Zobacz zdjęcia: Sabaton, Primal Fear (Gdańsk 1.09.2011), Sabaton, Primal Fear, fani (Wrocław 2.09.2011), Sabaton, Primal Fear, Skull Fist (Warszawa 3.09.2011).

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!