zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 26 kwietnia 2024

relacja: Sweet Noise, Wieluń 24.05.1997

25.05.1997  autor: MieszaU
wystąpili: Sweet Noise
miejsce, data: Wieluń, 24.05.1997

No, cóż zdało się jakoś tę maturę, więc zaistniała potrzeba uczczenia tego faktu. Nie licząc piątkowej całonocnej (prawie) popijawy, najlepszym pomysłem wydawał się koncert grupy Sweet Noise w sobotę 24 maja. Niestety nie wszyscy z kolegów mogli się wybrać (nauka do egzaminów, zmęczenie, brak kasy i tuzin innych wymówek, ale i tak zebrało nas się siedmiu, nas czterech, co gramy razem w kapelce, i trzech kumpli ("Mojra" i przyjaciele). PKS kursuje tak genialnie, że na miejscu mieliśmy być dwie i pół godziny przed czasem, to zapowiadało się ciekawie. Tak się też stało, zanim rozpoczął się koncert każdy już co nieco obrócił, ale z kulturą żeby mieć dość sił na wydziczanie się na koncercie.

Warto tu zawzmiankować ciekawą inicjatywę zespołu. O godzinie 16.30, gdy koncert miał się już rozpoczynać, Glaca wyszedł na scenę i zaproponował, aby opóźnić rozpoczęcie koncertu o 15 minut, bo właśnie zajechał pociąg i dojdą jeszcze ludzie. Sala się zgodziła. Nawiasem mówiąc, pozwoliło to również dotrzeć na czas dwóm "naszym".

No a potem zaczęła się jazda. Nie wiem jak reszta sali, ale nas siedmiu (wspaniałych???) planowało rozpocząć spokojnie i przesłuchać pierwszych kilka kawałków na siedząco. Wstyd jednak przyznać, że nie wytrzymaliśmy (albo za słabe mamy charakterki, albo za bardzo lubimy dobrą muzykę). A działo się... Glaca przez cały czas, biegał, skakał, rzucał się na scenę, a przede wszystkim przeokrutnie darł się do mikrofonu (ma facet gardło ("albo nie pije" jak skomentował Max - nasz wokalista)), reszta składu wydziczała się nieco mniej, ale jak na ludzi grających w międzyczasie na gitarach, to ich ewolucje robiły wrażenie (gram trochę więc wiem). Publiczność, skakała, darła się, machała, grzywami, przepychała się, a przede wszystkim próbowała przybić z Glacą.

Ogólnie imprezę należy uznać za udaną, ja osobiście wyrzuciłem z siebie niezłą porcję agresji, ale najlepszym miernikiem poziomu imprezy będzie mój kolega Grześ alias Tank (sorry Grzesiu), dla którego był to dziewiczy rejs. Otóż Grzesiu nie słucha muzyki cięższej niż Scorpions, czy Aerosmith (no ostatnio "ugryzł" Offspringa), nie uważa się za "metala" nie był też nigdy na koncercie. I co? Po pięciu minutach Grzesiu był nie do odróżnienia od reszty szalejącego tłumu, a że jest wielki (duchem i masą (no i wzrostem tyle, że nie dla mnie, bo jest centymetr niższy)) to szalał za dwóch. On już nie opuści żadnego koncertu (a i na jedynie słuszną muzykę się go z czasem nawróci).

Teraz parę uwag krytycznych - połączonych z przemyśleniami na temat organizacji koncertów w ogóle.

1. Koncert bez suportów to poroniony pomysł. Jeden zespół nie jest w stanie grać dłużej niż dwie godziny (ewentualnie z hakiem). To jest za mało dla "rozkoncertowanej" młodzieży. Jak już jakaś grupa nie chce jeździć po Polsce z innymi grupami, to przecież w każdym mieście znajdzie się jakaś lokalna kapelka, która będzie wniebowzięta możliwością zagrania przed gwiazdami (my byśmy nie odmówili).

2. Na koncercie musi być trochę miejsca do poskakania, a kino nie jest najszczęśliwszym miejscem do ich organizacji. Tu organizatorzy nie zadbali, można było usunąć pierwsze trzy rzędy krzeseł i byłoby spoko, a tak przed sceną było ledwo ze dwa trzy metry wolnego miejsca. Każdy obawiał się wpaść na krzesła, więc ludzie głównie pchali się do sceny. Osobną sprawą jest to, że z tych samych powodów ze sceny nikt nie skakał, poza nami oczywiście, którzy nie puścilibyśmy takiej okazji (nie, nie jesteśmy samobójcami, tak jesteśmy nienormalni, tak uwielbiamy "stage diving". Jak już mówimy o scenie, to była bardzo dziwna. Otóż scenę z widownią łączyła pochylnia (kąt nachylenia ok. 40 stopni), a oddzielała tylko półmetrowa barierka, o którą pod naporem z tyłu można było połamać nogi. Mimo tych wszystkich niedogodności ofiar w ludziach nie było, najbardziej uszkodzony wyszedł chyba nasz gitarzysta Mihoo, który szpetnie rozciął sobie brodę od spodu.

3. Nagłośnienie. Ogólnie zajebiste (nie myślałem, że da się tak extra nagłośnić perkę na czterech mikrofonach, ale to nie ta klasa sprzętu z jakim ja mam do czynienia), ale sknocone było nagłośnienie wokalu. Słuchać go było dość dobrze, ale kompletnie nie szło rozróżnić słów.

Było też i parę akcentów humorystycznych. Jeden gostek cały koncert krzyczał "Glaca, jak się nazywasz?" , doprawdy robił to z uporem maniaka. Inny z równym uporem cały koncert wrzeszczał "wyżej, wyżej" mimo, że kawałek ten poszedł z dedykacją dla niego zaraz na początku, co w czasie bisów wywołało następującą wymianę zdań:

Gostek: wyżej, wyżej...
Glaca: już było!
Gostek: wyżej, wyżej...
Glaca: było, z dedykacją dla ciebie!
Gostek: wyżej, wyżej...

No cóż prawdziwy fan. Ciekawie też było, gdy Glaca zsunął się raz po wspomnianej pochylni, coś ze trzy panienki (14 - 16 lat) rzuciły mu się na szyję i nie chciały go puścić. Konieczna była interwencja ochroniarzy.

Oczywiście nie przez cały czas szaleliśmy. Popatrzeliśmy sobie trochę, jak chłopaki grają technicznie (może kiedyś), jaki mają sprzęt (może kiedyś), itp.

Na zakończenie chciałbym się podzielić jeszcze jedną uwagą. Po koncercie błogosławi się moment, w którym spakowało się do plecaka koszulkę na zmianę (albo nawet i spodnie). Chodzenie w przepoconych rzeczach to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołu

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!