zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 28 marca 2024

relacja: The Killers, James ("Coke Live Music Festival"), Kraków "Muzeum Lotnictwa" 20.08.2009

28.08.2009  autor: tjarb
wystąpili: The Killers; James; Coma; Kumka Olik
miejsce, data: Kraków, Lotnisko - Muzeum Lotnictwa, 20.08.2009

Czego spodziewać się po zespole, który nagrywa takie badziewie, jak "Day & Age"? Raczej niczego dobrego. Dlatego do koncertu The Killers, który odbył się pierwszego dnia "Coke Live Music Festival" w Krakowie, podchodziłem z ogromną rezerwą, traktując go bardziej jako wydarzenie towarzyskie, niż występ wielkiej gwiazdy.

Przyznaję - nie zaskoczyli mnie ani trochę. Zamiast prawdziwego, rockowego show, jakie w wykonaniu tej grupy miałem przyjemność oglądać w zeszłym roku w Budapeszcie (czyli jeszcze przed wydaniem gniota dekady), dostałem kapelę indie, która nad gitarę przedkłada brzmienie tanich syntezatorów, bo ta pierwsza mogłaby wystraszyć tysiące piętnastolatek w pierwszych rzędach, piszczących kolejne wersy poszczególnych piosenek. Tu w zasadzie mógłbym skończyć relację, bo to stwierdzenie wyczerpuje temat, ale obiecałem sobie, że mimo wszystko coś napiszę. No to po kolei...

"Coke Live Music Festival" rockowym festiwalem nigdy nie był i raczej nie będzie. Organizatorzy liczą na zupełnie inny target i skoro od paru lat przyciągają na już trzy ("Coke", "Open'er" i "Selector") coroczne imprezy coraz większe tłumy, to najwidoczniej znają się na swojej robocie. Mimo to, podobnie jak w zeszłym roku (Kaiser Chiefs), w tym również postanowili ściągnąć na popularnego "Kołka" gwiazdę gitarowego grania, aby zachęcić do pojawienia się na festiwalu młodych fanów muzyki indie. Ci normalnie raczej nie pojawiliby się w tym czasie w Krakowie, ale skoro już jadą na swój ulubiony zespół, to chętnie zostaną również na pozostałe dni, by potem w szkole opowiadać znajomym, że byli na Shaggym czy 50 Cencie.

Właśnie taka młodzież stanowiła zdecydowaną większość publiczności. O ile jeszcze podczas poprzedzającego Killersów występu Jamesa pod sceną można było spotkać dość różnorodnych fanów muzyki, później dominowały już przede wszystkim nastoletnie dziewczęta. A teraz pozwólcie, że zatrzymam się właśnie przy Jamesie, bo tak naprawdę to oni byli dla mnie prawdziwą gwiazdą tego wieczoru. Ponieważ podczas ich występu miałem być zupełnie gdzie indziej, nawet nie zadałem sobie trudu, aby wcześniej poznać festiwalowych artystów, nawet gdy na mojej szyi wylądował pełny program imprezy. Biorąc pod uwagę nazwę, spodziewałem się raczej, że na scenie pojawi się raper o takim właśnie imieniu. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że to rockowy zespół ze sporym już stażem (mój rocznik, 1981, więc nawet nie wypada mi nie polecać) i przede wszystkim jajami, których niestety brakuje wielu nowym grupom. Nawet takie żuczki jak ja, w ogóle nie zaznajomione z ich repertuarem, mogły od razu pokochać tę kapelę, gdy zamiast na rozświetlonej reflektorami scenie, muzycy pojawili się wśród publiczności, przechodząc ze swoimi instrumentami wzdłuż prowadzącego od stanowiska akustyka do sceny ogrodzenia i witając się z ludźmi.

A to był dopiero początek ich występu. To, co zaskakiwało przede wszystkim, to charyzma wokalisty, Tima Bootha, obdarzonego egzotycznymi rysami twarzy. Jeśli do tego dołożyć niezły głos, to aż dziwię się, że wcześniej o nim nie słyszałem. Ale to pewnie po prostu moje muzyczne braki. Wokół niego latał saksofonista w taniej kiecce, który poza tym jakoś szczególnie się nie wyróżniał, a i nagłośniony był raczej kiepsko. Ludzie świetnie się bawili, bo repertuar zespołu wpada w ucho już po paru taktach, zresztą część publiczności znała te piosenki. Równie oryginalny, co początek koncertu, był jego koniec. Przed ostatnią piosenką Tim Booth zszedł do publiczności, pogadał chwilę z ochroną, po czym wskazał kilka osób i... zaprosił je na scenę. Szczęśliwców było łącznie prawie dziesięcioro i przy skocznych dźwiękach kapeli bawili się świetnie, tańcząc razem z muzykami.

Z dziennikarskiego obowiązku wspomnę jedynie, że w tym samym czasie na innej scenie publiczność rozgrzewała nasza rodzima Coma. Muzycy wiedzieli doskonale, że gdy tylko pojawią się The Killers, praktycznie wszyscy stracą zainteresowanie ich występem, dlatego specjalnie zagrali swoje najlepsze kawałki na początku koncertu. Kumkę Olik, która pojawiła się przed nimi, pozwolę sobie przemilczeć.

A The Killers, no cóż, wystąpili. Jeśli koncert zaczyna się od "Human", to dobry być nie może. Oczywiście setlista zdominowana była przez piosenki z nowej płyty, do których dodatkowo idealnie pasowała "Shadowplay", z chóralnym "uuuu" publiczności. Rozentuzjazmowane (dla niektórych był to raczej pierwszy koncert tego formatu gwiazdy) nastolatki wykazywały dość dobrą znajomość tekstów. Nieco gorzej było z ich angielskim, a tym bardziej z głosami, ale dało się to mimo wszystko wytrzymać. Brandon (wokalista grupy) podsumował to nawet słowami "beautiful voices" - do dzisiaj się zastanawiam, czy to tylko kurtuazja, czy też jego ostatnia płyta aż do tego stopnia wypaczyła mu gust. Sam szczególnie rozrywkowy nie był, zwłaszcza w porównaniu do Tima Bootha, którego kapela pod względem show zjadła Killersów na śniadanie. Zdążyłem wymienić smsy z kumplem, który również był na tym koncercie, tylko w zupełnie innym miejscu. Co mnie zaintrygowało, na moje "indie to zbrodnia na muzyce rockowej" odpowiedział "The Killers to zbrodnia na muzyce indie". Czyli można i tak.

Warto wyróżnić fakt, że w ogóle zagrali "Somebody Told Me", "Mr. Brightside", "All These Things That I've Done" czy "Smile Like You Mean It", a na bisy również "Jenny Was a Friend of Mine" i "When You Were Young". Niestety bisy okazały się wielką pomyłką. Pomimo dość ostrego początku, przekombinowana aranżacja "Jenny..." wołała o pomstę do nieba (jedyna piosenka, w której syntezatory faktycznie są uzasadnione, była ich praktycznie pozbawiona, przez co genialny finał piosenki zabrzmiał żałośnie), z kolei "When You Were Young", przed którym Brandon zapowiedział, że postarają się zagrać naprawdę mocno, odegrali chyba tylko do połowy, bo tak naprawdę to nie mam pojęcia, co im się wtedy stało. Ale status gwiazdy robi swoje - choćby nawet zagrali totalną sieczkę, wokół i tak słychać byłoby same zachwyty i radosne pianie.

W ten sposób pierwszy, "rockowy" dzień "Coke Live Music Festival" przeszedł do historii. A mi pozostaje mieć nadzieję, że The Killers zrobią sobie przerwę i pójdą po rozum do głowy. W końcu po okrutnym, funkowym "Hot Space" Queen też zabrali się do prawdziwego grania.

Komentarze
Dodaj komentarz »
brajt
bkoval (gość, IP: 79.184.17.*), 2009-08-30 17:27:44 | odpowiedz | zgłoś
brajciu kocham cię za tą recenzję :P z tymże The Killers to nie bardzo zespół stricte rockowy, a ty oglądałeś go wcześniej podczas trasy Sam's Town, czyli najbardziej gitarowej płytki. Nie zawsze "mniej gitar' = słabiej, tym bardziej że chłopaki włożyli mnóstwo energii i emocji w swój set i było naprawdę kapitalnie (i zupełnie nie-rockowo!).
re: brajt
tjarb (wyślij pw), 2009-09-02 13:28:41 | odpowiedz | zgłoś
Do grania rocka gitara nie jest potrzebna, co udowodnili już Emmerson, Lake & Palmer. Do grania rocka potrzebne są jaja. Tym razem tych jaj zabrakło - na ostatniej płycie i podczas koncertu. Mówisz o energii na scenie? Zero porównania z poprzednią trasą koncertową. Gdyby jako support grało The (International) Noise Conspiracy, to podejrzewam, że Killersom byłoby po prostu wstyd wyjść na scenę.
re: brajt
bkoval (gość, IP: 79.184.21.*), 2009-09-04 16:20:06 | odpowiedz | zgłoś
Fakt, ale wyjść na scenę po TINCach to prawie tak jak po Prodigy (jak się okazało, Arctic Monkeys pękli w takiej sytuacji w Reading). Ja też życzyłbym sobie Killersów z czasów trasy Sam's Town bo wiele fajnych kawałków im powypadało z setu, no i to wejście z Sam's Town itp. no ale coś musi powodować że w tym roku są headlinerem gdziekolwiek się pojawią... (i na pewno nie jest to sam "Human" :P) pozdro 600
Indie?
Black_Eyed (gość, IP: 83.7.12.*), 2009-08-29 21:49:19 | odpowiedz | zgłoś
Z jakiej paki The Killers recenzent nazwał indie. O ile gatunek sam w sobie nie istnieje, to sama nazwa wskazuje, independent, co z kolei raczej opisuje zespoły poruszające się poza mainstreamem, wielkimi wytwórniami i spędami 15-latków, jak wyżej wymieniony fest. Nazywanie The Killers indie uwłacza trochę takim zespołom jak 90 Day Men, Karate, Dismemberment Plan czy Sunny Day Real Estate chociażby.
re: Indie?
tjarb (wyślij pw), 2009-08-29 22:24:48 | odpowiedz | zgłoś
Wybacz, ale nie interesuje mnie martwy gatunek sprzed lat, który u szczytu popularności miał może z pięciu słuchaczy.
re: Indie?
Black_Eyed (gość, IP: 83.7.8.*), 2009-08-30 11:10:08 | odpowiedz | zgłoś
Nie ma to jak ignorancja muzyczna ;) Ale dobrze, że słuchasz tego co wybierają miliony, a nie tego co dobre. A skoro Cię ten gatunek nie interesuje, to dlaczego używasz tego nazewnictwa? Czyżby niekompetencja? Albo brak wiedzy? No i tych słuchaczy nie było znowuż tak mało.
re: Indie?
tjarb (wyślij pw), 2009-09-02 15:00:20 | odpowiedz | zgłoś
Żaden z zespołów, które wymieniłeś, nie jest dobry, więc czemu mam ich słuchać? W dodatku niektóre oficjalnie posiłkują się szufladką rock progresywny, co dla mnie osobiście jest zniewagą dla tego gatunku, ale mają do tego prawo. Indie to indie - w tej chwili oznacza to już zdecydowanie bardziej dość szerokie i zróżnicowane określenie młodzieżowego brzmienia i stylu, niż jakichś romantycznych bzdur o niezależności. The Killers znajdują się na siódmym miejscu wśród kapel tagowanych przez użytkowników Last.fm jako "indie". Trzy najważniejsze tagi dla tego zespołu to "rock", "indie" i "indie rock". To jest wymierna, obiektywna prawda odnośnie tego, co mają do powiedzenia słuchacze na ten temat. Nie ma sensu oburzać się dla samej idei, dla pokazania, że "kiedyś było inaczej". Szufladkowanie muzyki nie ma służyć kłótniom w stylu "który zespół jest, a który nie jest", tylko obiektywnemu stwierdzeniu, komu ta muzyka może się najbardziej spodobać, dla jakiego odbiorcy jest skierowana. Ze swoją tezą o tym, że ta nazwa jest zarezerwowana dla konkretnej szufladki, jesteś w zdecydowanej mniejszości, a relacja ma być z jednej strony subiektywna, a z drugiej zrozumiała dla ogółu. Swoją drogą chętnie przeczytam w tym serwisie Twoje recenzje płyt wymienionych przez Ciebie kapel. Piszę to bez złośliwości. :)
re: Indie?
Black_Eyed (gość, IP: 83.7.23.*), 2009-09-02 16:41:03 | odpowiedz | zgłoś
Czy te zespoły są dobre, to już kwestia subiektywna. W pewnych grupach, są darzone wręcz kultem... Tak samo fan innej muzyki, może powiedzieć, że ostatnio opisywana, przez pana Anathema, nie jest dobra, bo zrzynka z Pink Floyd i ogólnie tylko smuty. Także jaka muzyka jest dobra, a jaka nie, mało mnie interesuje. Chodzi mi tylko o nazewnictwo. The Killers nigdy indie nie było i nigdy nie będzie, a to że miliony 16latków, tagują w ten sposób na last.fm, to już mnie niewiele interesuje. Jak zespół, mający kontrakt płytowy z wielką wytwórnią, sprzedający miliony płyt i występujący choćby na taki Coke live, można nazywać indie? To tak jakby Marylina Mansona, nazwać black metalem, bo się chłopak pomalował i gimnazjaliści tak pomyśleli. Jednak w przypadku muzyki niezaleznej, istniała wielka idea, przez nich samych wymyślona, toteż warto im to pozostawić. A jeśli, dalej pozostaje pan, przy swoim zdaniu, to proszę się nie denerwować, że zespoły te podpinają się pod prog rocka, przecież mają do tego prawa, wg pańskiego zdania na temat indie.

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Jak uczestniczysz w koncertach metalowych?