zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 18 kwietnia 2024

relacja: Tiamat, The 69 Eyes, Ava Inferi, StrommoussHeld, Kraków "Studio" 14.02.2009

18.02.2009  autor: lcx
wystąpili: Tiamat; The 69 Eyes; Ava Inferi; StrommoussHeld
miejsce, data: Kraków, Studio, 14.02.2009

Walentynkowa sobota stała pod znakiem opóźnionych autobusów, korków na krakowskich drogach, przestojów i opóźnień. Na szczęście, mimo spisku MPK i pogody, udało mi się dotrzeć do klubu "Studio" niemalże na czas i miałem szansę zobaczyć największą niespodziankę tej trasy - StrommoussHeld. Niespodziankę podwójną - po pierwsze, Scream Silence i Novembre wycofały się i zamiast nich dostaliśmy polską grupę, po drugie - mimo długiego milczenia, ekipa Maelsa wypadła na scenie naprawdę nieźle.

Tiamat, Kraków 14.02.2009, fot. kriz
Tiamat, Kraków 14.02.2009, fot. kriz

Dla tych, którzy ostatnie kilka lat spędzili w schronie atomowym - StrommoussHeld, zwany przez pochlebców polskim Samaelem, gra dość mocno awangardową mieszankę elektroniki i black metalu. Dwie płyty studyjne zebrały całkiem niezłe recenzje, zespół miał okazję supportować takie sławy, jak Enslaved czy Samael. Po ich sobotnim występie nie dziwię się, dlaczego. Mimo drobnych problemów technicznych przy "Materia of Depression" całość setu wypadła bardzo dobrze.

Oczywiście ekipa z Katowic tworzy muzykę, która nie jest specjalnie łatwa w odbiorze i niekoniecznie dobrze brzmi, szczególnie w uszach nastoletnich fanek Wampirów z Helsinek, ale i tak przy "Solar Scream" tłumek pod sceną robił małe zamieszanie.

Kronikarski obowiązek każe mi również wspomnieć gościnny występ k-vassa z Psychotropic Transcendental na wokalu w bodajże dwóch numerach z nadchodzącej płyty katowickiego składu. Jak zwykle, całości występu dopełniały psychodeliczne wizualizacje autorstwa VJ Comankha, prezentowane na dwóch ekranach zawieszonych nad sceną.

StrommoussHeld pokazało się z najlepszej strony, mimo jednej technicznej niedoróbki zaprezentowali się świetnie i bez problemu dorównali swojej własnej sławie.

Tak to już jest, że na koncertach support dobiera się pod gwiazdę - w tym przypadku na scenie pojawiać się musiały zespoły, którym można przykleić etykietkę "awangardowy metal" lub "gotyckie inspiracje". Portugalskie Ava Inferi z pierwszym nie ma nic wspólnego, natomiast drugie jest jego, niestety, esencją. Nie wiem, może już wyrosłem z podniecania się podstarzałymi gotyckimi bezami, które wymachują rozprutymi rękawami babcinych sukienek. Rozumiem, że "przejmujący głos wokalistki" i "legenda black metalu - Blasphemer", ale do mnie zupełnie to nie przemawiało i nie trafiło. Zresztą, właśnie na występie portugalskiej grupy bar przeżywał oblężenie, na sali zaś zostały (w przytłaczającej większości) piszczące w amoku amatorki epigonów Liv Kristine i Tarji Turunen. Było nudno, trochę kiczowato i smętnie. Jednak jedna rzecz była naprawdę przyjemna - ludzi pod sceną było mało i udało mi się zdobyć dobrą pozycję przy barierkach, w sam raz do oglądania występu...

The 69 Eyes, Kraków 14.02.2009, fot. kriz
The 69 Eyes, Kraków 14.02.2009, fot. kriz

...prawdziwych Wampirów z Helsinek! Wysypali się na scenę przy dźwiękach chyba największego gotyckiego klasyka - "Cry Little Sister". Jednakowe, czarne dżinsowe wdzianka, naszywki z odwróconymi krzyżami. Zaczęli od "Framed in Blood", potem "Never Say Die" i "Gothic Girl" - i kompletnie, totalnie zdobyli publiczność. Tłum piszczących fanek to rzecz zrozumiała przy występie glam-gotyckiej gwiazdy, ale niejeden metalowy emeryt zarzucał grzywą i kiwał się do taktu największych hiciorów The 69 Eyes. Spazmy i piski towarzyszyły każdemu gestowi Jyrkiego 69. Każda wskazana palcem fanka obowiązkowo piszczała, wystawiając najlepszą ocenę scenicznej charyzmie zespołu. Nie pałałem zbyt wielkim uwielbieniem dla Finów, ot - kolejna kapelka, grająca jak kiedyś wielki Andrew Eldritch. Tymczasem show, którego byłem świadkiem, przeszedł moje wszelkie oczekiwania - The 69 Eyes to ekipa genialna koncertowo, z olbrzymią energią, charyzmą i do perfekcji opanowanym ruchem scenicznym. Nawet na tak małej scenie, jaka jest w klubie "Studio", Jyrki skakał, wymachiwał statywem i biegał. Nie mam też nic do zarzucenia, jeśli chodzi o wykonania - bardzo pozytywne nagłośnienie, muzycy technicznie świetni, po ponad godzinnym gigu nie było na nich za bardzo widać zmęczenia. Zagrali większość swoich hitów - "Christina Death", "Feel Berlin" - a także wyczekiwany (i nie usłyszany) w Warszawie "Dance d'Amour".

Uwielbienie - to najlepsze określenie na stosunek fanów, jakiego byłem świadkiem. Piski nastolatek, wilgotne oczy i dwie czerwone róże, które jedno z dziewczątek trzymało w wyciągniętej rączce dobre pięć minut, zanim Jyrki je zauważył. "From Dusk till Dawn" jest zresztą świetnym kawałkiem, żeby Naczelnemu Wampirowi wręczyć czerwone róże.

Naprawdę świetny koncert i doskonałe show. Bez żadnych wątpliwości - 6 w skali szkolnej. Szczególnie za bisy - "Lost Boys" i "L.A. Woman", które pozostawiły publiczność niesamowicie rozgrzaną przed Gwiazdą Wieczoru: Tiamat.

Tiamat, Kraków 14.02.2009, fot. kriz
Tiamat, Kraków 14.02.2009, fot. kriz

O 22:30 na scenie pojawili się najbardziej wyczekiwani goście. Zaczęli tak, jak można się tego było spodziewać - od "Will they come?". I już wiadomo było, że będzie to rewelacyjny koncert - publiczność zaczęła śpiewać razem z Johanem, wszystkie ręce uniosły się w górę. Potem szybkie przejście do potężnego, mocnego i posępnego "Raining Dead Angels", który naprawdę rozruszał salę. Kolejna zmiana tempa - "Until the Hellhounds Sleep Again". Później kilka (w mojej osobistej opinii słabszych) kawałków ze starszych płyt - "Cain", "Divided" i najsłabsze tego wieczoru "Vote for Love". I kiedy już myślałem, że Edlund już pokazał wszystko, na co go było stać, ze sceny popłynęły pierwsze dźwięki najbardziej energetyzującego kawałka z "Amanethes" - "Equinox of the Gods" - i znowu zaczął się szał pod sceną!

Znalazło się również coś dla starych fanów - "Cold Seed" - oraz rewelacyjne, poruszające i przejmujące wykonanie "Do You Dream of Me". Cały czas widać było niesamowitą chemię między zespołem i publicznością. Trzeba oddać cesarzowi, co cesarskie - Tiamat był mistrzem scenicznej komunikacji, świetnie odnajdywał się w relacji z fanami. Zresztą, Johan wyszedł na scenę bez koszulki, metaforycznie dając odczuć, że nic nie oddziela go od słuchaczy. To dało się wyczuć w muzyce - wszystko zagrane było świetnie, z olbrzymią dawką emocji, za którą właśnie Tiamat należy się uwielbienie.

Po ponad godzinie, gdy przebrzmiały ostatnie dźwięki "Wings of Heaven" i zaświeciły się światła, wszystko wyglądało, jakby Tiamat miał już schodzić ze sceny. Muzycy pozbywali się piórek i pałeczek, techniczni zaczynali kręcić się przy sprzęcie. Jednak rytmicznie skandowane "Tiamat - Tiamat!" wyciągnęło Szwedów na scenę jeszcze raz. Zagrali "Via Dolorosa", potem chwila jam session, zdaje się że z "Gaią" w tle (ale nie dam głowy). A później Johan zapytał, co chcielibyśmy usłyszeć na koniec. I oczywiście usłyszeliśmy to, czego można było się spodziewać - "The Sleeping Beauty". I znów zapłonęły światła, tym razem definitywnie kończąc ten niesamowity spektakl muzyczny. Dodam tylko, że Johan Niemann (który od listopada 2008 koncertuje z Tiamatem za Wyresona) dał mi w moje własne rączki piórko, którym grał bisy.

Najświeższa płyta Tiamatu ("Amanethes") jest, według mnie, pierwszą dobrą płytą od 10 lat. Widać, że dała Edlundowi i spółce naprawdę dużo energii. I zupełnie nie na wyrost są słowa z "Temple of the Crescent Moon" - "Yeah, it's been a long time but we are back again" - bo naprawdę, w walentynkową noc do fanów powrócił prawdziwy klimat Tiamat.

Festiwal zdecydowanie wart był swojej ceny. Wszystkie kapele zaprezentowały się z najlepszej strony, wywołały żywiołowe reakcje fanów. Gwiazdy zaświeciły pełnią blasku, pokazując, za co należy ich kochać. Zdecydowane 6 w skali szkolnej.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Czy Twój komputer jest szybki?