zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku środa, 1 maja 2024

relacja: Travis, Turin Brakes, Berlin "Columbiahalle" 14.11.2001

20.11.2001  autor: Aneta Grzyb
wystąpili: Travis; Turin Brakes
miejsce, data: Berlin, Columbiahalle, 14.11.2001

Na rozgrzewkę zagrał zespół Turin Brakes - pięciu młodych panów, którzy nie starali się ukryć, że możliwość supportowania Travisa to dla nich nobilitacja. Wyszli na scenę, zajęli swoje miejsca i pokazali co potrafią. Ich debiut "Optimistic LP" to płyta przynosząca dobre akustyczne granie i taki też był ich występ. Koncert jako widowisko był skromny - chciałoby się powiedzieć, że był "przesiedziany". Na pięciu muzyków, trzech większość czasu spędziła na "krzesłach" - perkusista i klawiszowiec za swoimi instrumentami oraz drugi gitarzysta, który prawie w połowie kompozycji wspomagał wokalnie kolegę. Ale kiedy w repertuarze ma się tak dobre piosenki, więcej nie potrzeba. Magia muzyki wystarczy. Brzmieniowo Turin Brakes kojarzy się ze Starsailor. Można by zaryzykować stwierdzenie, że Starsailor jest szerzej znany tylko dzięki aktywniejszej promocji. Muzycznie Turin Brakes nie ustępuje kolegom z Wielkiej Brytanii. Dzięki "Emergency 72" (kończący występ), "Underdog (Save Me)", "State Of Mind" czy "Slack" zespół może być uznany za jeden z ważniejszych debiutów 2001 roku. Zapewne nie tylko Fran Healy, który zachęcał do kupienia ich płyty, jest oczarowany kompozycjami Turin Brakes, ale i większość osób zgromadzonych w Columbia Halle. Jednak wieczór należał do Travisa.

Zaczęło się od krótkiego wykładu na temat gry na gitarze - na scenie ciemność, tylko z głośników męski głos instruuje jakie to proste. Ten palec na tej strunie, drugi na innej i powstaje muzyka. "I'm gonna write a song / Gonna sing it to everyone" ("Napiszę piosenkę, zaśpiewam ją wszystkim" - z "Last Train"). Szczere, gitarowe, melodyjne granie z niepowtarzalnie dużą dawką emocji. Prosty przepis, prawda? Ale tylko dla nielicznych, między innymi dla muzyków szkockiego Travisa.

Pojawili się na scenie i po krótkim przywitaniu zagrali w jednym secie "Sing", "Writing To Reach You" i "Pipe Dreams". Wyczuwalny był wtedy jeszcze podział na oni - zespół, my - publiczność. Do czasu. Czwartą piosenką było "Happy Birthday", zainaugurowane przez wokalistę, na cześć basisty Dougiego Payne'a. Od tamtej chwili zespół i publiczność "stali się jednością". Travis był organizatorem zabawy, my gośćmi, którzy jak najdłużej chcą zostać na imprezie.

Zagrali ponad dwadzieścia utworów, głównie z "The Man Who" i ostatniej płyty "The Invisible Band". Fran lubi dedykacje i tak między innymi "The Cage" było dla kobiet, bo to my mamy ostateczną i największą władzę ("the ultimate power"). "Side" było dla uświadomienia, że to co stało się w Stanch jedenastego września dotyczy nas wszystkich, niezależnie od miejsca zamieszkania - "we all live under the same sky" (wszyscy żyjemy pod tym samym niebem). "All I Want To Do Is Rock" dla przyjaciela zespołu - dziennikarza The Rolling Stone. "Flowers In The Window" dla przyszłej teściowej Frana... Fran Healy jest chyba po prostu jednym z najbardziej gadatliwych wokalistów, ale dzięki temu ma zupełną władzę nad publicznością. Z łatwością nawiązuje kontakt, byliśmy mu podporządkowani. Gdyby mógł, przed każdym utworem opowiedziałby jakąś historię. Wspominał wcześniejsze wizyty w Berlinie, żalił się, że musiał zapuścić zarost, żeby wyglądać doroślej (gdy chce kupić alkohol, proszony jest o okazywanie dowodu). Opowiadał również o dzieciństwie, miłości, marzeniach, życiu w harmonii... Travis należy do jednego z nielicznych zespołów, które roznoszą wokół siebie aurę pozytywnych myśli. Przypuszczam, że nie jedna osoba, widząc przeogromny entuzjazm bijący ze sceny, naładowała swoje baterie na najbliższe miesiące.

Przy nastrojowym "Slide Show" ktoś z tłumu postanowił wtórować cichemu śpiewowi Frana gwizdaniem. A ten nie zawahał się przerwać piosenki niby gniewnym "shut up", po czym wokalista Trvisa udzielił niesfornemu fanowi lekcji właściwego zachowania na koncertach. Publiczność należała do nich tego wieczoru. I pomimo tego, że Niemcy nie są bardzo aktywni w okazywaniu zadowolenia, nie było chyba osoby, która by nie dała się porwać przy dźwiękach "Why Does It Always Rain On Me". Kilka utworów zostało wykonanych przy zapalonych górnych światłach - zespół chciał widzieć dla kogo gra. Swój popis wokalny miał również solenizant - wyśpiewał "All Young Dudes" Davida Bowiego. Uśmiech cały czas gościł na jego twarzy - w końcu raz obchodzi się dwódzieste ósme urodziny.

Na początku koncertu ktoś na scenę wrzucił "flagę" z napisem: "Tonight Travis is visible" ("dzisiejszego wieczoru Travis jest widzialny"). I rzeczywiście, "The Invisible Band" (niewidzialny zespół) stał się "visible" (widzialny). Nie można było nie zauważyć ogromnej radości, jakiej muzykom przynoszą występy. Koncerty nie są dla nich pracą, obowiązkiem jaki niesie ze sobą granie w zespole. Oni po prostu kochają muzykę. Nie było więc żadnego wyreżyserowanego widowiska, a całkowita spontaniczność, żywiołowość i szczera radość z grania. Dla Frana Healy'ego (wokalista - przyp. aut.) i kolegów tworzenie oraz granie muzyki są czynnościami równie naturalnymi jak oddychanie.

Pozostaje mieć tylko nadzieję, że w niedalekiej przyszłości ktoś z polskich organizatorów koncertów przebudzi się i postanowi ściągnąć zespół do Polski. Warto.

PS: Serdeczne podziękowania dla Przemka Kazanowskigo z Sony Music Polska, Jacka Osadnika, Ani Dziewitt.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!