zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 25 kwietnia 2024

relacja: VI Noc Symfoniczna, Wagrowiec "Amfiteatr Letni" 10.07.1999

23.07.1999  autor: Sabah Habas Muskrzata
wystąpili: Colin Bass; Quidam; Abraxas; Anyway
miejsce, data: Wągrowiec, Amfiteatr Letni, 10.07.1999

Troszke juz wypoczalem po wczorajszej imprezie, wiec sprobuje sie z Wami podzielic moimi wrazeniami i subiektywnymi odczuciami. No wiec podroz... i od razu drobne ostrzezenie dla Was, jesli bedziecie kiedys jechac przez Poznan do Wagrowca. Pociag odchodzi z peronu 2a, ktory jest praktycznie niewidoczny ze "zwyklych" peronow, trzeba sie wiec troszke przejsc. Malo brakowalo, a spoznilbym sie wczoraj na trzy pociagi... ...nie ma to jak na wsi, gdzie wszystkie odjezdzaja z jednego peronu :) W Wagrowcu amfiteatr znajduje sie dosc blisko dworca, kasa biletowa na szczescie jest czynna w nocy, wiec z kupnem biletow o 3:00 rano nie ma problemu (z koncertu wracalo pociagiem jedynie 30 osob!).

Dotarlem na miejsce ok. 21:30, czyli impreza trwala juz poltorej godziny. Zajalem jedno sposrod wielu miejsc siedzacych (pod scena tez byl luz) i skupilem sie na przyswajaniu energii, ktora w roznych postaciach emitowal ze sceny pewien zespol. Wokalista niepozorny, jakos dziwnie podobny do Marka Koscikiewicza czy jakiegos innego DeMona, chodzacy po scenie wefte i weftefte (jak powiada polonistka mojej siostry), niewielkiego wzrostu klawiszowiec z gestami niczym jakis barokowy maestro, gitarzysta akustyczny, basista wypisz-wymaluj Qba z Something Like Elvis, podskakujacy jak jakis hardcorowiec, gitarzysta o wygladzie rasowego death-metalowca i polnagi bebniarz. Jednym slowem: ABRAXAS :) Na poczatku MOCNO sie do nich zrazilem. I nadal uwazam, ze zdecydowanie lepiej slucha mi sie tych panow niz oglada na koncercie. Zachowuja sie tak, jakby robili sobie zarty z granej przez siebie muzyki. Gwalca swieta zasade decorum! ;) Poza tym zdecydowanie lepiej ogladaloby sie ich PO zachodzie slonca. No, to moze tyle o wrazeniach estetycznych. Wykonanie utworow bylo OK. Uderzalo fantastyczne naglosnienie, niestety byla to ostatnia kapela tego wieczoru z perfekcyjnie naglosnionym gitarzysta. Zreszta Szymon Brzezinski naprawde mi zaimponowal i to nie tylko dlatego, ze jego granie bylo bliskie memu hardrockowemu serduszku :) Po prostu gral sprawniej (chociaz tez mu sie upadki zdarzaly) i zywiej od Macka Mellera (o ktorym za chwile). Kapela grala dosc dlugo, bo prawie dwie godziny, jednak tak naprawde niczym mnie nie zaskoczyla. Przed zachodem slonca cywilny ubior i szpanerskie zachowanie czlonkow kapeli oraz maniera wokalna Adama Lassy smiesza zamiast zachwycac. Reasumujac: bardzo dobrzy instrumentalisci, ale marne utwory - ciekawe, ale nie nadajace sie na koncert.

Zreszta najnowsza plyta Abraxasu - "99" - album koncepcyjny - to rzecz do sluchania w domowym zaciszu, a nie na koncercie.

Oto pobiezna i achronologiczna set lista (dopiero od 21:30):

Oczyszczenie ("ale to nie takie jak wy myslicie!")
Ajudah ("zebyscie nie mysleli, ze ja mysle to co spiewam! ja bardzo kocham swoja mame!")
Tarot
Czakramy
Tabula rasa
Kameleon

W ostatnim utworze trafila sie ewidentna zagrywka pod publike! "Another brick in the wall" wpleciony w srodek "Kameleona" wywolal euforie :) Bardzo sympatycznie i sprawnie zagrany przeszedl w "Owner Of A Lonely Heart" YESow. Czad!

Abraxasy zwinely sie, po czym na scenie przez dobry kwadrans stroil bebny Rafal JerMcOff z QUIDAMu. No i w koncu sie zaczelo. Najpierw odtworzone ptasie intro z drugiej plyty, ktoremu towarzyszyl Jacek Zasada (flet), wcielajacy sie w rozne ptaszki (m.in. kukulke ;) Pozniej chlopki zaintonowali "Gleboka rzeke", przy czym dalo sie odczuc swietne brzmienie. Utwory brzmialy znacznie ostrzej niz na plytach, dzieki dynamicznej perkusji i gitarze basowej. Od strony muzycznej koncert byl od poczatku do konca perfekcyjny. Coz... najlepszy wystep polskiej kapeli, na jakim bylem. Po prostu trafili w moje gusta :) Quidam zagral tylko takie utwory, ktory idealnie nadawaly sie na koncert, bez kameralnych numerow, bez przynudzania, bez "pitolenia". Troszke znuzylo mnie "Pod powieka", ale samo wykonanie utworu bylo O.K. Wszystko zagrane z istnym rockowym ogniem, choc solowki Mellera byly jak zwykle rozleniwione (ozywil sie dopiero o drugiej nad ranem przy "Poznan Pie" ;) No i fenomenalny glos Emilii. Mocny, moze juz nie taki niewinny jak na pierwszej plycie, ale wyjatkowo swobodny. Czy ona skonczyla jakas akademie muzyczna??? Przy wielu utworach plynnie improwizowala, przechodzac od krzyku do szeptu, spiewajac partie gitary czy klawiszy. Pod koniec koncertu zabawila sie w male "call & response" z publika, niestety z mizernym skutkiem. Coz, zadne przeplukane zimnym piwskiem gardlo jej nie dorowna. Taaaa... no i calkiem przyjemnie ogladalo sie te jej "tance". Szalala tak juz do konca festiwalu :) Podczas wystepu Quidam bylem w siodmym niebie az do... bisu.

No wlasnie, zeby nie przeslodzic, musze wspomniec o kontrowersyjnym wykonaniu "Child In Time" ;-D Zaczelo sie ciekawie (pianino i flet!), trzeba tez przyznac, ze Emila w przeciwienstwie do pana Lassy, nie kaleczy jezyka angielskiego i partie wokalne Gillana odspiewuje bez wiekszego wysilku. Ale srodkowa, instrumentalna czesc utworu panowie z Quidamu IMHO troszke schalturzyli :( Zaoferowali nam taki... Deep Purple dla ubogich, czyli "spolszczona" wersje unisona Blackmore'a i Lorda. Zero improwizacji, takie to troszke na sile grane. Eeee... No, ale zeby bylo troszke weselej... o godz. 3:30 panowie Meller i Jermakow zeznali mi przy autografizacji, ze maja zamiar wystapic w ostatnim dniu festiwalu w Zarach! Obecnosc obowiazkowa! Dyspensy udzielam tylko z waznych powodow rodzinnych ;)

A oto set lista wczorajszo/dzisiejszego wystepu:

(ptasie intro)
Gleboka rzeka ("ladna mamy pogode! brawa dla pieknej pogody!")
Plone
Niespelnienie
Pod powieka
Jest taki samotny dom
Sanktuarium
Moje anioly (+ wiazanka z Bolka i Lolka)
Child In Time

Nadszedl czas na gwiazde ...COLIN... COLIN BASS... dla wielu zywa legenda, a dla mnie po prostu luzacki facet. Fantastyczny showman. Machal do publiki, przybijal piatki, miotal sie z gitara po scenie, no a przede wszystkim gral i spiewal. I to jak! Dzisiejszy wystep byl O NIEBO LEPSZY niz ten w studiu Trojki. I to pod wieloma wzgledami. Colin w znacznie lepszej formie, prawie w ogole nie mial klopotow z glosem! Sam koncert byl dynamiczniejszy, podobnie jak w przypadku Quidam, nie zostaly odegrane te mniej nadajace sie na koncert utwory (np. "Aissa"). Bylo rockowo, a przez huczacy ekwiwalent Hammonda czasem wrecz hard-rockowo. Ja odlecialem przy najgenialniejszym utworze z "An Outcast Of The Islands" - "Macassar", dokladnie po drugim wejsciu Hammonda :") I w ogole nie zrzedzilem, ze nie gra Karolak, ze zabraklo Latimera, bo chlopacy z Quidam i Abraxas nie pozwolili mi tego zauwazyc. Wszystko tu brzmialo lepiej: klawisze (moogi bardziej "soczyste" i czystsze), gitary (choc w "Reap What You Sew" swietny dialog gitar trzeba bylo momentami czytac "z palcow"). Flecista jak zwykle niezawodny, Emilka tez, choc jej chorki brzmialy momentami mniej slodko niz w Trojce, ale to pewnie sprawa naglosnienia. Dave Stewart (perkusja) swietnie zgrany z Bassem (i odwrotnie), bylo widac i slychac, ze muzycznie swietnie sie rozumieja, zwlaszcza w roznych zakretasach, wygibasach. Pod koniec szaleli i zaskakiwali siebie nawzajem, a sam koncert zakonczyli hardrockowa "ruszajaca lokomotywa". Milo tez ogladalo sie dialog Colina i Emilii w "Your Love Is Stranger Than Mine" :) Colin co chwile powtarzal, ze bardzo dobrze mu sie pracowalo z muzykami z Quidam i Abraxas, ze kazda minuta spedzona z nimi byla prawdziwa przyjemnoscia. Z wymawianiem nazwisk polskich muzykow radzi sobie coraz lepiej :)

Oczywiscie caly czas Colin byl w wybornym humorze (niektorzy twierdzili ze to zasluga jakiegos tajemniczego eliksiru ;) ), miedzy akustycznymi utworami zaprezentowal nam skoczny irlandzki utworek z tekstem "I play disco-polo, I sing disco polo...", po czym oznajmil, ze niedawno mial okazje ogladac nasza publiczna telewizje i wie, czego sluchaja Polacy. No i ze jego kapela bez gitaroksztaltnych klawiszy nie ma w Polsce szans ;-D "We're loosers".

Przy rozdawaniu autografow bylem swiadkiem, jak jakis mlodzian prosil Colina o podpis: "PROSZE O PODPIS, PROSZE!". A Colin tylko powtarzal jak papuga "PRO-SZE, PRO-SZE" i udawal, ze nie wie, o co chodzi ;-D

Wracajac do koncertu, nie moglbym nie wspomniec o przepieknej rozbudowanej wersji "Denpasar Moon". "A girl is waiting for a boy. But he's not coming!" Wzruszajaco to wyspiewal, naprawde ciekawiej niz 13 kwietnia w studiu Trojki. Bardziej kameralnie, bardziej osobiscie. A oto set lista:

COLIN BASS i przyjaciele (0:30-2:30):

CITY LIFE
DRAFTED
REFUGEE
MACASSAR
AS FAR AS I CAN SEE
GOODBYE TO ALBION
DENPASAR MOON
NO WAY BACK (Colin dal tu dluga lekcje grania swietnych rytmicznych solowek na basie)
HOLDING OUT MY HAND
BURNING BRIDGES
REAP WHAT YOU SEW (Piotr Kosinski w chorkach!!!)
HYMN TO HER
CLOAK AND DAGGER MAN
YOUR LOVE IS STRANGER THAN MINE
POZNAN PIE

Po koncercie, okolo 3:00 rano mozna bylo pogadac z Colinem i Davem, z czego skorzystalem. Przede mna dostal autograf facet, ktory byl w kwietniu na WSZYSTKICH koncertach Colina. Teraz doskonale go rozumiem :) Colin wyraznie zaklopotal sie, gdy zapytalem o Camela. Tak jakby cos zlego dzialo sie w obozie Latimera i spolki :( Powiedzial, ze sprawy sie skomplikowaly, ale na pewno mozemy liczyc na serie koncertow w 2000 roku. I tyle. Zreszta najpierw zaczekajmy na nowa plyte Camela. To juz na jesieni! :)

I tym optymistycznym akcentem koncze, oczywiscie pragnac Was wszystkich zaprosic w imieniu swoim i organizatorow na VII Noc Symfoniczna w przyszlym roku :) Oby tylko znalezli sie sponsorzy...

P.S. Nie musze chyba dodawac, ze bassowy koncercik z Trojki leci teraz u mnie na okraglo :) P.S.S. aaaach...zapomnialem zapytac Colina o wspolprace z Edyta Bartosiewicz i z Wojtkiem Karolakiem. Coz... zaczekam do przyszlego roku :)

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!